Obecny kult luksusu, przyjemnego życia, swobody seksualnej i tym podobnych rzeczy uważam w sporej części za dziecinadę – dziecinadę w dosłownym znaczeniu. Dziecko jest zachłanne, lecz nie rozumie skutków własnej zachłanności. Czytam książki, których sens sprowadza się do tego, że poszukiwacz rozkoszy powtarza raz po raz:
„Muszę mieć Szczęście. Muszę mieć Miłość. Muszę mieć Życie. Dlaczego wam to przeszkadza? Zrozumcie wreszcie, że nie potrafię żyć inaczej jak tylko wędrując od jednej przyjemności do drugiej!”.
Wydaje mi się to równie mądre jak przemowa dzikusa, który oznajmia:
„Muszę mieć dżin. Lubię dżin. Lubię więcej i więcej dżinu. Dajcie mi natychmiast sto butelek dżinu!”.
Takie podejście do życia na pewno nie przemęczy intelektu. Można jednak zauważyć, że jest to podejście krótkowzroczne. Dżin rzeczywiście daje człowiekowi szczęście. Do pewnego momentu więcej dżinu da człowiekowi więcej szczęścia, lecz niestety, jeszcze więcej dżinu przyniesie, poza szczęściem, również inne skutki. Ów prosty, miłujący rozkosze filozof nie ogarnia wyobraźnią następnych etapów, podczas których najpierw będzie pijany w sztok, potem pijany w trupa, aż wreszcie będzie już tylko trupem. Prześledzenie tej drogi nie wymaga nadzwyczajnej intelektualnej biegłości. A jednak ani dzikus, ani współczesny autor nie daje sobie z tym rady. Żaden nie rozumie czegoś, co ludzie rozumieli od zarania dziejów, mianowicie że ludzkim umysłem, tak samo jak ciałem, rządzą określone prawa i ograniczenia. Jeśli każda chwila w życiu ma być przełomowa, każde przyjęcie ma być szaloną imprezą, każde zdarzenie wyjątkiem od reguły, każdy człowiek ekscentrykiem, każdy dzień świętem, a społeczeństwo ma obchodzić nieustający karnawał, ludzie odkryją, że wszystko to zionie rozpaczliwą nudą.
Inny intrygujący przejaw nowoczesnej naiwności widać w podejściu do wojny, dyscypliny wojskowej czy różnych form ryzyka. Ludzie, którzy tych rzeczy nie lubią stale powtarzają, że trzeba z tym skończyć, lecz nie wnikają, skąd się to wzięło. Zakładają, że królowie, kapitaliści czy inni przedstawiciele klas uprzywilejowanych wymyślili sztandary i granice państwowe, żeby nas wytresować do bronienia ich przy pomocy karabinów i bagnetów. Nie przychodzi im do głowy, że można potrzebować karabinów i bagnetów nie mając żadnych sztandarów ani granic, gdyż karabiny i bagnety nadają się też do obrony czego innego. Oni sami mogą uznać je za niezbędne, jeśli zechcą bronić własnego idealnego ustroju. Zdumiewa mnie, z jaką dziecinną naiwnością idealiści, jeden po drugim, wpadają w tę pułapkę. W epoce Woltera i Rousseau wielu czarujących dżentelmenów w pudrowanych perukach było przekonanych, że wystarczy złamać berło, żeby złamać miecz, całkiem jakby tylko królowie potrzebowali armat, a bitwy brały się wyłącznie z dynastycznych ambicji despotów. Wszyscy znamy ciąg dalszy. Ironia losu potrafi być nader pouczająca. A przecież dokładnie to samo przytrafiło się następnie bolszewikom, bo rosyjscy rewolucjoniści też zaczynali jako pacyfiści. Sprawa wydaje się tak prosta, że dziecko mogłoby ją zrozumieć – ja zaś czytam tuziny dzieł, stworzonych przez pacyfistycznych poetów i wieszczów, którzy dalej zupełnie nic nie rozumieją.
Dokładnie ten sam rodzaj infantylnej naiwności każe ludziom wierzyć, że zawsze już będą chodzić na przyjęcia koktajlowe albo przełamywać dawno nieistniejące konwencje. Na swój sposób to nawet wzruszające, ale w taki właśnie sposób wzrusza nas coś żałosnego.
Eseje G.K. Chestertona publikowane były w latach 1920-1930.
Felieton ukazał się w tomiku “Obrona wiary”, Wyd. Fronda, 2012 rok.