1920-2020 – Niech przemówią świadkowie (8) O GEN. TADEUSZU ROZWADOWSKIM, GŁÓWNODOWODZĄCYM W BITWIE WARSZAWSKIEJ 1920 R.

0
1976
[bsa_pro_ad_space id=5]

Polacy kochają się w fikcjach i legendach i brak im kultury politycznej. Także i historycy polscy skłonni są do uprawiania fikcji i głoszenia legend. Legenda Piłsudskiego, przeinaczająca prawdę historyczną, jest winą nie tylko propagandy politycznej, ale także i tego, że nie spełniają swego zadania historycy.
Przydałby się kiedyś w Polsce wielki kongres historyków, specjalnie poświęcony przedyskutowaniu legendy Piłsudskiego. Kongres ten, powinienby poddać nieubłaganej krytyce wszystkie twierdzenia propagandy piłsudczykowskiej i powinienby w sposób autorytatywny legendę Piłsudskiego przekreślić i ogłosić za nie odpowiadającą naukowej prawdzie. (…).

– Marceli Kycia, osobisty adiutant gen. T. Rozwadowskiego


Przedstawiamy w odcinkach, dzień po dniu, wspomnienia uczestników tamtych wydarzeń 1920 roku i lat kolejnych.

[bsa_pro_ad_space id=8]

ODCINEK VIII. O GEN. TADEUSZU ROZWADOWSKIM, UCZONYM I DOŚWIADCZONYM WOJSKOWYM, KTÓRY W 1920 POPROWADZIŁ WOJSKO POLSKIE DO ZWYCIĘSTWA NAD BOLSZEWIKAMI

I. Karol Pomorski

Karol Pomorski ogłosił – w roku 1926, ale jeszcze przed wypadkami majowymi – książkę, która była pierwszym aktem krytyki roli wojskowej Piłsudskiego w polskiej literaturze i publicystyce wojskowo-historycznej. Książka ta nosi tytuł: „Józef Piłsudski jako wódz i dziejopis”. (Warszawa 1926, Drukarnia literacka). Książka ta nie miała szczęścia: zamach majowy Piłsudskiego usunął ją w cień. Mało kto z polskich historyków, już nie mówiąc o szerokiej publiczności, ją zna i uwzględnia w swoim myśleniu. Książka ta jest dziś rzadkością bibliograficzną. Nie byłoby źle, gdyby ją można było przedrukować; ogłaszając nowe jej wydanie. Nie mogąc się tym zająć – przynajmniej w chwili obecnej – pozwałam sobie jednak zacytować tu z niej niektóre szczególnie ciekawe fragmenty.

Kto to był Karol Pomorski? – Jest wiadomo, że prawdziwe nazwisko autora tej książki, ukrywającego się pod powyższym pseudonimem, było przed wojną otoczone głęboką tajemnicą. Autor najwidoczniej obawiał się, że za napisanie tej książki mogą na niego spaść represje.

W 25 lat po zakończeniu drugiej wojny światowej major Marceli Kycia, były adiutant generała Rozwadowskiego, napisał:

„Tajemnica autorstwa tej książki będącej druzgocącą krytyką Piłsudskiego jako dowódcy operacji wojskowych i jako ich kronikarza została utrzymana z całkowitym powodzeniem. Obiegały w Polsce rozmaite pogłoski i przypuszczenia na ten temat, kto jest autorem tej książki: np. mówiono, że jest nim gen. Kukiel, albo że jest nim prof. Konopczyński. Ale pogłoski te i przypuszczenia były niesłuszne.

Nazwisko autora tej książki jest mi wiadome i myślę, że mam prawo dzisiaj, w blisko pół wieku po jej ukazaniu się w druku, sekret ten zdradzić. Pod pseudonimem Karola Pomorskiego ukrywa się Aleksander Zawadzki, autor książki pt. «Zbiór dokumentów dotyczących sprawy polskiej sierpień 1914-1915» (Szwajcaria 1915) oraz «Dokumenty doby bieżącej» (bez miejsca wydania, 1917 r.).

Stanisław Kozicki pisze w swej książce «Historia Ligi Narodowej», że Aleksander Zawadzki, publicysta, był w latach 1893-1908 członkiem Ligi Narodowej, ale z niej wystąpił jako członek «Frondy», oraz, że był w swoim czasie szczególnie czynny jako działacz na polu przychodzenia z pomocą unitom na Podlasiu i Chełmszczyźnie”. (Kycia „Notatki z pamiętnika: o bitwie Warszawskiej”, Komunikaty Tow. im. R. Dmowskiego, tom I, Londyn 1970/71, str. 418).

Słyszałem z drugiej strony informację, czy też opinię, że major Kycia się myli i że autorem omawianej książki był nie Aleksander Zawadzki, ale jego syn, który był zawodowym wojskowym.

A może prawda mieści się po środku: może ci dwaj ludzie, ojciec i syn, opracowali tę książkę do spółki?

Oto wybrane przeze mnie cytaty. Wszystkie podkreślenia moje – J.G.

„Pan Marszałek Piłsudski (…), opuściwszy dobrowolnie szeregi wojska, zajął się literaturą nie tyle piękną, czy też naukową, co soczystą. Ulubionym tematem są dzieje własne, na tle minionej wojny. Snując hymny pochwalne dla siebie, jako wodza, męża stanu i człowieka, błotem obelgi i pogardliwymi słowami obrzuca wszystkich i wszystko, co nie jest nim, lub jego dzisiejszą świtą: generałów, wojsko, naród, a ostatnio nie darował nawet symbolowi narodowej sławy – Orłowi Białemu”. (Pomorski, op. cit., str.3).

Pomorski cytuje wywiad, udzielony przez Piłsudskiego 'Kurierowi Porannemu’ z dnia 10 lutego (zapewne 1926 roku – J.G):

«Zdołałem otoczyć sztandary nasze tak wielkimi zwycięstwami, jakich nawet pradziadowie nie znali i dokonałem tego wówczas, gdy to samo tchórzostwo czyniło Orła Białego żółtym ze strachu».

«Zwycięzca we wszystkich bitwach, które prowadził osobiście Józef Piłsudski».

«Zdziczałe w tchórzostwie i upokorzeniu społeczeństwo wyglądało tak jak gdyby drżało przed samym istnieniem Polski jako państwa niepodległego». (Pomorski, ibid., str. 5).

„Zaiste tragicznie wyglądalibyśmy z naszym kordonowym ugrupowaniem armii wobec zmasowanych sił niemieckich”. (Ibid., str. 21).

W 13 lat po ukazaniu się książki Pomorskiego, zawierającej powyższe słowa, stoczyliśmy wojnę z Niemcami. Wojska nasze, metodą Piłsudskiego, ugrupowane były w sposób kordonowy. Jaki to dało wynik, wiemy – J.Giertych.

Pomorski pisze dalej o generale Rozwadowskim.

„Jako pierwszy cel do osiągnięcia zamierzył nowy Szef Sztabu opracowanie odwrotu i nadanie mu pewnej planowości. (…) Jasnym jest, że położenie strategiczne może być odmienione tylko zwycięską bitwą, stoczoną z siłami głównymi przeciwnika. Ku przygotowaniu jej zwraca się myśl i wysiłek gen. Rozwadowskiego.

Ta walna rozprawa wymaga odwodów – dostarczyć ich musi front południowy, wyzwoliwszy się od presji Budiennego. W konsekwencji rozkaz montujący operację wstępną – bitwę z Budiennym. (…) (Ibid., str. 93).

„Co w czasie tych wysiłków i prac Szefa Sztabu robi Wódz Naczelny? Jaki jest w nich udział jego myśli i woli? Sądząc z pewnych faktów, jest to okres, w którym Marszałek Piłsudski pracuje nad podźwignięciem się ze swego poprzedniego upadku ducha. Wiew energii i optymizmu, idący od Szefa Sztabu, oddziałuje krzepiąco na niego; w zmęczoną niepowodzeniami duszę Wodza Naczelnego wstępuje powoli otucha. Korzysta z okazji, by oderwać się od ludzi i przygnębiających nastrojów. Jedzie na front, gdzie toczy się bitwa z Budiennym. Nie jedzie tam jednak dla kierowania nią, tylko po wypoczynek. Inaczej nie umiałbym sobie wytłumaczyć faktu, że tak łatwo zrezygnował z dostania się do dowództwa walczącej armii. Zresztą ten stan psychiczny jest aż nadto zrozumiały jako reakcja po ciężkich przeżyciach ostatnich tygodni, zwłaszcza, że mając zaufanie do nowego Szefa Sztabu, mógł sobie Wódz Naczelny na ten wypoczynek pozwolić. Jest to takie naturalne, że chyba tylko nadwrażliwości przypisać można wypieranie się tego.

Jak dalece Szef Sztabu pracuje w tym czasie samodzielnie świadczy różnica zasadnicza koncepcji projektowanego manewru z linii Bugu. Wszystkie dokumenty wskazują, że gen. Rozwadowski zamierza zebranie masy manewrowej w obszarze Siedlec (…). Marszałek natomiast podaje w swej relacji, nie potwierdzonej zresztą dokumentami, że nosił się z myślą wyprowadzenia manewru gdzieś z obszaru między Brześciem, a Kowlem”. (Ibid., str. 95).

„Piękno manewru zaczepnego i radość natarcia są udziałem wojsk, zgromadzonych nad Wieprzem; tam na północy rozstrzygać będzie o powodzeniu upór i zawzięta wola wytrwania, tu – gwałtowny ruch i niepowstrzymany impet natarcia. Jakżeż w świetle tego rozkładu zadań i ciężarów pracy bojowej niesprawiedliwe i krzywdzące są słowa Marszałka Piłsudskiego o «nonsensie» rozkładu sił, będącym jakoby ustępstwem na rzecz «tchórzostwa i niemocy polskiej» i o jakimś uprzywilejowaniu wojsk frontu północnego. (Piłs. 178 i 179). Dotyczy to umieszczenia w obronie 3/4 sił dyspozycyjnych, co zostało dokonane kosztem grupy manewrowej.

Po co i komu potrzebny ten jadowity zgrzyt zazdrości i to pomniejszenie już nie tylko zasługi podkomendnych generałów i wojsk, ale i piękna tej operacji, która naprawdę jest naszą chlubą.

Jeśli może być mowa o nonsensie, to znajdziemy go nie w ugrupowaniu, a w zarzucie. Powodzenie operacji zależało w równym przynajmniej stopniu od trwałości obrony, jak i od efektu natarcia grupy manewrowej. Gdyby obrona nie wytrzymała i dała się zmieść poza Wisłę, to pomijając wstrząs moralny, jaki by to wywołało w kraju i w wojsku, gorszym jeszcze byłoby odzyskanie przez nieprzyjaciela swobody manewrowej i skierowanie przynajmniej części sił przeciwko grupie nacierającej. W tym wypadku nawet w razie chwilowego powodzenia, natarcie byłoby zmuszone do odwrotu, gdyż nieprzyjaciel uzyskawszy przewagę położenia mógłby częścią sił posuwać się w głąb kraju, dezorganizując życie i roznosząc popłoch, resztę zaś rzucić do bitwy z wojskami Wodza Naczelnego. Sądzę, że byłby to koniec wojny i kapitulacja. A więc obrona musi wytrzymać i to pięć dni tj. do chwili, gdy da się odczuć efekt manewru – nie dość tego, musi ją jeszcze stać na dołączenie się do manewru swoim zwrotem zaczepnym, gdyż z tą chwilą jej bierne trwanie przestałoby wiązać nieprzyjaciela. Powagę tych obu zadań potęgował fakt, że tu właśnie nieprzyjaciel kierował całość swych sił.

Formułując swój zarzut Marszałek Piłsudski poza wytkniętymi już błędami w ocenie zadań nie bierze pod uwagę czynników moralnych. Wojska jemu podległe są w szczególnym położeniu, że będą miały czas na odpoczynek fizyczny i duchowy. Zerwawszy kontakt z nieprzyjacielem, wyszły spod jego presji, pozwoli im to otrząsnąć się z psychozy odwrotowej. Ponowne zetknięcie się z przeciwnikiem po kilku dniach odbędzie się w warunkach dla nich moralnie korzystnych, w działaniu zaczepnym, w poczuciu zwycięstwa.

W przeciwieństwie do szczęśliwego kolegi z grupy manewrowej, żołnierz frontu północnego nie zazna rozkoszy odpoczynku po długim odwrocie. Wprost z marszu ku Wiśle, nie dochodząc do niej, będzie musiał wykonać zwrot ku nieprzyjacielowi, zająć raz jeszcze znienawidzone, a tylekroć opuszczone stanowiska obronne i tym razem utrzymać je, bo za plecami stolica, a w jego ręku losy Ojczyzny. Zarówno przeto ze względu na ciężar nacisku nieprzyjaciela, jak też zważywszy na trud moralny dla zużytego odwrotem żołnierza, wytrzymania tego nacisku, obrona musiała być wyposażona w znaczne siły, w te mianowicie, które dostała”. (Ibid., str. 97-99).

O 5 armii Pomorski pisze:

„Zwrot zaczepny zamierzony na 15 sierpnia, tj. po zebraniu wszystkich oddziałów. Położenie pod Warszawą wywołuje rozkaz dowódcy frontu przejścia do natarcia już rankiem 14 sierpnia. (…) Natarcie zamierzone na 14 sierpnia w południe zostaje uprzedzone uderzeniem XV armii sowieckiej, które trafia na moment krytyczny, gdy oddziały armii nie są jeszcze skoncentrowane. Przez cały ten dzień toczy się uparta walka o linię rzeki Wkry, którą nieprzyjaciel przeszedł i mocno trzyma. Ten stan trwa przez cały pierwszy dzień bitwy”. (Ibid., str. 101).

„Drugiego dnia bitwy (…) powoli, z wielkim mozołem i obficie krwią brocząc, posuwa się naprzód polskie natarcie. Rzeka Wkra osiągnięta, a na odcinku dywizji ochotniczej, dowodzonej przez płk. Koca, nawet przekroczona. (…) Ten dzień choć nie ziścił jeszcze zamierzeń, stanowi przełom w bitwie. (…) «Duch zwycięstwa wstąpił w żołnierzy» – tymi słowy kończy gen. Sikorski swój meldunek do dowództwa frontu. (…) Po ciężkiej całodziennej walce 16 sierpnia zdobyto wreszcie Nasielsk – nieprzyjaciel rozpoczął odwrót.

Było to pierwsze nasze rzeczywiste zwycięstwo od czerwca, znaczący przełom wojny”. (Ibid., str. 101-102).

„Na tle tych wydarzeń ustalimy rolę i zasługi Wodza Naczelnego.

Widzieliśmy go przed bitwą – był człowiekiem zużytym fizycznie i moralnie, przytłoczonym wydarzeniami, które ściągnął brakiem przewidywania. Czynnikiem odżywczym stała się świeża energia gen. Rozwadowskiego, jego spokój i optymizm, przy głębokim zrozumieniu wojny i trafnej koncepcji operacyjnej. Z tą chwilą wydarzenia nabierają planowości, doprowadzając do położenia umożliwiającego powzięcie i przeprowadzenie planu działań.

Czyim był pomysł – napróżno dochodzić. Wiele nowości w konstrukcji bitwy, odmiennych od praktykowanych uprzednio systemów, pozwala przypuszczać, że ogólne zarysy planu stworzył nie kto inny, lecz Szef Sztabu. Natomiast Wodzowi Naczelnemu przypada pełna zasługa decyzji i wzięcia na siebie odpowiedzialności.
Zorganizowanie bitwy z natury rzeczy przypadło w udziale gen. Rozwadowskiemu i Ministrowi Wojny, gen. Sosnkowskiemu. Inna rzecz z prowadzeniem jej.

Właściwie, to miejsce Wodza Naczelnego było w Warszawie i bynajmniej nie ze względu na opinię, lecz dla kierowania stąd całością operacji. Marszałek Piłsudski zrzekł się tej roli, przekazując ją swemu Szefowi Sztabu, sam zaś objął kierownictwo grupy manewrowej. W decyzji tej główną rolę grały niewątpliwe czynniki psychiczne – chciał bezpośrednim działaniem na froncie otrząsnąć się z poprzedniej niemocy, poza tym czuł potrzebę odnowy swego autorytetu wodza, nadszarpniętego przegraną, jakimś pięknym, efektownym czynem wojennym. Manewr z nad Wieprza dawał świetną po temu okazję”. (Ibid., str. 104-105).

II. Z pracy zbiorowej o gen. Rozwadowskim

Podaję poniżej kilka fragmentów z pracy zbiorowej „Generał Rozwadowski” (Kraków 1929, Księgarnia Krakowska), opracowanej przez pp. Generała Walerego Maryańskiego, Alberta Mniszka, Kazimierza Przybysławskiego, Mikołaja Reya, pułkownika Adama Jordan Rozwadowskiego, pułkownika Włodzimierza Tyszkiewicza, oraz generała Romana Żabę.

„Generał Rozwadowski powołany do Rady Obrony Państwa zajął w niej decydujące stanowisko. (…)

Generał Rozwadowski po objęciu szefostwa sztabu, wszedł w bezpośredni kontakt z wojskowymi delegatami państw ententy. (…) Delegaci stali na stanowisku, że dowództwo nad wszystkimi armiami polskimi obejmie generał Weygand, były szef sztabu marszałka Focha.

Z powyższego zapatrywania wychodząc, zaznaczył generał Henrys, że generał Weygand będzie kierował całą akcją wojenną, zaś generał Rozwadowski jako szef sztabu, będzie wykonawcą jego zarządzeń. – Generał, z cechującą go zawsze wytworną grzecznością, odpowiedział że z chwilą, gdy przyjął z rąk Naczelnego Wodza stanowisko szefa sztabu gen. polskich sił zbrojnych, wziął na swe barki odpowiedzialność, wymagać więc musi należnych mu praw i zaznaczył, że o ile panowie delegaci uważają, że Polskę nie stać na własnego szefa sztabu, on gotów jest dymisjonować. – Stwierdził, że poznawszy generała Weyganda w Paryżu, nauczył się w nim cenić, nieskazitelnego człowieka i ponad miarę wybitnego fachowca, że gotów jest zawsze z nim o swoich planach i zamiarach dyskutować, zasięgać jego opinii, ale prawo decyzji musi sobie zastrzec bezwzględnie. Generał Weygand oświadczył na to z całą lojalnością, że będzie chętnym doradcą i jako taki służyć będzie zaprzyjaźnionej Polsce; władzy wykonawczej nie pragnie i pozostawia ją generałowi Rozwadowskiemu jako ponoszącemu pełną odpowiedzialność”. (Ibid., str. 81)

Komentarz J. Giertych: W kontrowersji tej generał Rozwadowski przemawia nie jak szef sztabu, ale jak wódz naczelny. Normalnie, decyzje ostateczne nie należą do szefa sztabu. Ale Rozwadowski wiedział, że jest czymś więcej niż szefem sztabu. Wiedział, że jest w istocie naczelnym wodzem. J.G.

„Generał Rozwadowski przez cały czas bitwy nad Wisłą objeżdżał stale poszczególne odcinki frontu, wśród gradu kul wydawał dyspozycje, przesuwał odwody, zarządzał natarcia swoim systemem: 'ze siodła’, a nie od zielonego stolika, daleko za frontem. Zielony stolik, to jest robotę sztabową, pozostawiał sobie na nocne godziny”. (Ibid., str. 98).

III. Osobisty adiutant gen. Rozwadowskiego, mjr Marceli Kycia

Generała Tadeusza Rozwadowskiego miałem zaszczyt znać od r. 1917.

Byłem jego adiutantem w czasie obrony Lwowa w r. 1918 i od tego czasu w stałym z nim kontakcie.

Meldowałem się u niego, gdy jako kurier Sztabu Generalnego przybyłem do Paryża, w związku z jego ówczesną pracą, jako szefa Polskiej Misji Wojskowej we Francji.

W czasie brzemiennych wypadków w Polsce na wiosnę 1920 r., miałem przydział do V Oddziału Sztabu Naczelnego Dowództwa w Warszawie. Z natury rzeczy w sztabie dyskutowano i komentowano rozkazy i wypowiedzenia związane z przygotowywaniem ówczesnej wyprawy na Ukrainę, zakończonej klęską. Rzeczy te są dziś dokładnie znane i nie ma więc powodu, by je szczegółowo przypominać. Znaliśmy dokładnie obiekcje gen. Józefa Hallera, gen. St. Szeptyckiego i gen. Rozwadowskiego. W III Oddziele operacyjnym, szczelinie ostro krytykowano pracę II Oddziału, który znajdował się w rękach ludzi Piłsudskiego o przygotowaniu rewolucyjno-politycznym bez kwalifikacji fachowo-wojskowych. Poważne obawy budziła również zbyt optymistyczna ocena własnych sił bojowych, a szczególnie improwizacja kawalerii. W Oddziale IV Sztabu wyrażono obawy, co do wyposażenia, możliwości zaopatrzenia, przy nadmiernie wydłużonych własnych liniach komunikacyjnych i jak gdyby świadomego podchodzenia pod bazy zaopatrzenia nieprzyjaciela.

Szef Sztabu Generalnego, gen. Stanisław Haller, który doskonale znał i rozumiał wszystkie te zagadnienia, dokonał niemal cudu, żeby w tych warunkach wyprawę przygotować. Toteż, gdy wyprawa ruszyła i Kijów został zajęty, ucichły chwilowo krytyki. Sejm i stolica Przyjęły Piłsudskiego jako triumfatora.

Gen. St. Haller wyraził się wtedy słynnymi słowy matki Napoleona: „Pourvu que cela dure!” (Byle by to trwało!) Bardzo szybko obawy te miały się spełnić.

Następuje bowiem całkowite, strategiczne, operacyjne i taktyczne zaskoczenie ze strony czerwonych. Skoordynowana kontrofensywa czerwonych, rusza na północ i południe od Prypeci. Odwiecznymi szlakami najazdów, wojska wrogie, dobrze dowodzone i bardzo dobrze wyposażone, a co najważniejsze, wprowadzające, jako czynnik decydujący tak zw. Konną Armię Budiennego – łamią nasz front na południu i północy. Następuje odwrót, który w wielu wypadkach przemienił się w bezładną i paniczną ucieczkę. Wtedy zaczęły grać niedociągnięcia improwizacji, organizacji dowodzenia i zaopatrzenia. W pewnym momencie własna grupa kawalerii, złożona z 7-miu pułków, wykazała stan bojowy tylko 160 szabel. Straty te, nie byty odniesione w walce z nieprzyjacielem lecz spowodowane niewyćwiczeniem kawalerii i odparzeniem koni.

Gen. Śmigły ze swoim szefem sztabu, płk. Kutrzebą, nie ocenili właściwie sytuacji. Opóźnili o trzy dni odwrót z Kijowa, dając sobie całkowicie narzucić inicjatywę walki przez konną armię Budiennego, co już wtedy o mało nie doprowadziło do ostatecznej klęski. (Powtórzyli obaj to samo w r. 1939 – ale już z katastrofalnymi skutkami).

Szybkość odwrotu, panika, załamanie moralne znajdowały swój wyraz, w ostatecznym upadku ducha w Naczelnym Dowództwie, które znało dokładnie przyczyny i umiało właściwie ocenić skutki.

W tych warunkach Naczelny Wódz, Józef Piłsudski zwraca się do rządu Władysława Grabskiego i przedstawia sytuację jako beznadziejną, powołuje się na swój stan zdrowia i mówi o swoim odejściu. Jako jedyny ratunek widzi wysłanie Grabskiego do Spaa z prośbą o wyjednanie ratunku u zachodnich aliantów w formie zawieszenia broni, z rezygnacją z Wilna i z przyjęciem słynnej „Linii Curzona”.

Grabski szuka potwierdzenia tego smutnego stanu rzeczy, jaki mu przedstawił Piłsudski na Radzie Ministrów, u szefa Sztabu Gł., gen. St. Hallera i dowódcy frontu północnego, gen. St. Szeptyckiego. Obaj ci generałowie całkowicie potwierdzili tragizm sytuacji. Powstaje myśl powołania Rady Obrony Państwa, stworzenia Armii Ochotniczej i odwołania się do Narodu. Piłsudski zaś – w związku z utworzeniem Rady Obrony Państwa, na którą się zgodził – przyjmuje formalnie obowiązki Naczelnego Wodza, z ograniczeniem swoich kompetencji, a faktycznie przestaje dowodzić.

Wtedy na skutek narady Grabskiego z obu wybitnymi generałami, Piłsudski zwraca się do gen. Rozwadowskiego, by formalnie zostając szefem Sztabu Generalnego, faktycznie przejął ster tonącej w odwrocie, naszej armii. Nemezis dziejowa nakazuje Piłsudskiemu zwrócić się o ratunek do tego, którego wyrzucił z kierownictwa Polskich Sił Zbrojnych po objęciu przez siebie samozwańczo władzy w dniu 11 listopada 1918 r. i którego po raz drugi usunął, gdy ten (gen. Rozwadowski) obronił Lwów i ocalił Małopolskę Wschodnią.

Gen. Rozwadowski nie pomny doznanych krzywd, po dokonaniu wspaniałej pracy w przygotowaniu i przyspieszeniu materialnej pomocy Francji, – stawia się na apel Rządu i dnia 22 lipca przybywa do Warszawy. Bezzwłocznie odbywa konferencję z ustępującym szefem Sztabu Generalnego, gen. St. Hallerem, który był pracą ponad siły zupełnie wyczerpany, oraz z szefem Rządu i przystępuje do działania.

Tego dnia wieczorem, 22 lipca gen. Rozwadowski odwiedził mnie w moim mieszkaniu, przy ulicy Czackiego 12, dając mi rozkaz zameldowania się dnia następnego w jego biurze i objęcia funkcji jego osobistego adiutanta.

Daje mi rozkaz osobistej odpowiedzialności za służbę przy jego osobie. Mam przy nim mieszkać i być na każde jego zawołanie. Ten dowód zaufania i ten charakter służby, pozwolił mi być świadkiem codziennych prac i wszystkich trosk Generała.

Po zapoznaniu się z sytuacją na frontach i w związku z poważną chorobą (dezynteria) gen. Szeptyckiego, gen. Rozwadowski pobiera następujące decyzje:

  • Wszystko jest do uratowania. Należy oderwać się od nieprzyjaciela, zmienić linię odwrotu tych wielkich jednostek, przy pomocy których, w odpowiednim momencie, należy przejść do ataku.
  • Widzi on natychmiast, że pozostawienie inicjatywy w rękach nieprzyjaciela i związanie się w walce, bez właściwej idei manewru, to wyłącznie droga do klęski.
  • Chce wykorzystać błędy operacyjne nieprzyjaciela, wydłużenie z kolei jego linii komunikacyjnych, a przede wszystkim wzrastającą u niego nieostrożność, wypływającą z całkowitej pewności zwycięstwa, którego objawy były podobne jak przed klęską, którą poniósł Denikin.

W Sztab Generalny wstąpił nowy duch.

Odsunięcie się Piłsudskiego pozwoliło dlatego Rozwadowskiemu na wydanie zarządzeń, które uważać musimy za właściwe przygotowanie planu bitwy nad Wisłą.

– Rozwadowski wycofuje IV armię z frontu północnego nie po osi na Warszawę, lecz na południe, nad Wieprz, jako rezerwę strategiczną dla przyszłego przeciwnatarcia.

– Przeorganizowuje dowództwa armii, wyznaczając na dowódców znanych mu osobiście generałów. W ten sposób, kluczowe zadanie otrzymuje nowy dowódca frontu północnego, gen. Józef Haller, którego szefem sztabu zostaje późniejszy generał Włodzimierz Zagórski, natychmiast powołany do służby (po usunięciu go razem z Rozwadowskim w r. 1918 przez Piłsudskiego).

– Gen. Sikorski i Latinik otrzymują dowództwa armii, które mają stać się podstawą późniejszego zwycięstwa nad Wisłą. Tych wszystkich zarządzeń nie mógł opracować gen. Stanisław Haller, choć dokładnie rozumiał ich potrzebę, z powodu mieszania się Piłsudskiego do spraw, których tenże zupełnie nie rozumiał.

Rozwadowski charakterem, wiedzą, wiarą i wytrzymałością fizyczną był dla całego sztabu niedoścignionym przykładem. Nie zwątpił (jak poprzednio Piłsudski) ani na chwilę w ostateczne zwycięstwo nie tylko sam, ale potrafił nim natchnąć najbliższych współpracowników, Rząd i formalnego Naczelnego Wodza, Piłsudskiego. (…)

Witos, z którym spotkałem się w r. 1936 w Karlsbadzie, mówił mi o załamania się Piłsudskiego i o złożeniu przez niego prośby o dymisję, na jego ręce.

Rozwadowski nie przywiązywał najmniejszej wagi do rzekomej trudności planowania. Mówił mi, że każdy kapitan sztabu generalnego w pierwszym zadaniu operacyjnym, byłby wykombinował, że trzeba nieprzyjaciela związać od czoła i uderzyć ze skrzydła.

Cała trudność polegała na tym – kiedy i czym, bo gdzie, to nie było żadnych wątpliwości. Skoro nie nad Bugiem, to nad Wisłą.

To też Rozwadowski całą swą pracę włożył, by przyspieszyć uderzenie znad Wisły, aby nieprzyjaciel nie mógł skonsolidować swoich zdobyczy i by narzędzie uderzenia pod względem wyposażenia, dowodzenia i ducha, było odpowiednie.

– I armia na przedpolach Warszawy łamie wszystkie ataki czerwonych.

– V armia wspaniałym manewrem gen. Sikorskiego i generałów Zagórskiego i Krajowskiego, rozbiły atak sowiecki na północy i przeszły do zwycięskiego przeciwnatarcia.

Zagórski, który operacyjnie właściwie osądził sytuację, a Krajowski, który ją wspaniale wykorzystał, wykazując ponadto, nieomal nadprzyrodzoną inicjatywę.

W ten sposób, tych trzech wielkich generałów: Sikorski, Zagórski i Krajowski, w wspaniałej współpracy, pod dowództwem dowódcy frontu, gen. Józefa Hallera przyczynili się decydująco do zwycięskiej bitwy, już 14-go sierpnia.

Dzień 14 sierpnia to wspaniały dorobek pracy wodza i wielkiego Szefa Sztabu, Rozwadowskiego! Na przedpolu Warszawy nieprzyjaciel złamany i związany. Nad Wkrą – jest pobity i w ucieczce.

Grupa uderzeniowa znad Wieprza, wychodzi właściwie tylko dla pościgu. Ciężar bitwy i decyzja zwycięstwa zapadły już 14 sierpnia. Piłsudski, który w miarę posuwania się prac nad przeprowadzeniem decydującej bitwy, zaczął przychodzić do siebie, nie brał zupełnie udziału w dyskusjach operacyjnych między gen. gen. Rozwadowskim a Weygandem, choć w nich uczestniczył. Nie zabierał zupełnie głosu, jak to zresztą potwierdził gen. Weygand w swoich pamiętnikach.

Aby z jednej strony, uwolnić Naczelne Dowództwo od tej uciążliwej obecności, z drugiej strony, by Piłsudskiego podnieść na duchu, zaproponował mu Rozwadowski objęcie grupy uderzeniowej znad Wieprza. Według planu Rozwadowskiego grupa ta, miała wyjść z rejonu Garwolina na bok i tyły, związanego w walkach pod Warszawą nieprzyjaciela.

Piłsudski nie rozumiał sytuacji i skierował uderzenie nie z proponowanej podstawy wyjściowej, ale znacznie dalej, z południowego wschodu na dalekie tyły i równoległe z odwrotem nieprzyjaciela.

To niewłaściwe wyjście grupy uderzeniowej nie tylko ograniczyło owoce zwycięstwa 15 sierpnia, ale umożliwiło bolszewikom stawienie oporu nad Niemnem i stało się powodem przedłużenia kampanii i niewykorzystania politycznego strategii tej wojny.
To też w jednym wypadku, gdzie Piłsudski miał możność odegrania dowódczej roli, wprawdzie nie kierowniczej, lecz poważnej w wyzyskaniu i wykorzystaniu zwycięstwa – zawiódł zupełnie.

***

Przełom w kampanii 1920 r. dokonał się z chwilą zamianowania Rozwadowskiego szefem Sztabu Generalnego i powołania Rady Obrony Państwa ograniczającej kompetencje Piłsudskiego i określającej polskie cele wojny.

Byłem obecny przy dyktowaniu przez gen. Rozwadowskiego słynnego rozkazu do bitwy nad Wisłą. Rozkaz dyktował osobiście Rozwadowski majorowi Piskorowi, szefowi Oddziału Operacyjnego.

Następnie, Rozwadowski osobiście rozkaz ten omówił z dowódcami frontu i dowódcami armii, chcąc zapewnić w ten sposób najściślejsze utrzymanie tajemnicy. Dla ludzi, posiadających elementtarne wiadomości z dziedziny operacji, jest sprawą najzupełniej jasną, że przejście z całkowitej klęski do zwycięskiej bitwy, nie odbywa się przy pomocy porodów papierowych, a jest to praca, wymagająca i realnej oceny, zmieniającej się z godziny na godzinę sytuacji i patrzenia na tygodnie naprzód. Plan zwycięskiej bitwy musiał obejmować tak wiele przygotowań sztabowych, reorganizacji, dowodzenia, organizacji jednostek i nowych baz zaopatrzenia, że musiał on powstać na wiele tygodni przed właściwym i ostatecznym zrealizowaniem.

Piłsudski, który w r. 1919 spokojnie asystował przy rozgromieniu kontrrewolucji przez czerwonych, który dał wolną rękę Leninowi w rozgromieniu tej kontrrewolucji (rokowania w Mikaszewiczach – Berner-Marchlewski) i w ten sposób przyczynił się do zwycięstwa i utrzymania bolszewizmu w Rosji,

– Piłsudski, który następnie przedłożył Konferencji ambasadorów fantastyczny plan stworzenia 500.000-nej Armii Polskiej pod jego dowództwem, wyposażonej i opłacanej przez aliantów – dla marszu na Rosję,

– ten sam Piłsudski, który miał prawo żądać od Lenina największej zapłaty za pomoc (pośrednią) udzieloną mu w r. 1919,

– rzuca się w r. 1920 na skonsolidowanego i zreorganizowanego nieprzyjaciela, ryzykując wszystko i, nie mając żadnych warunków ani politycznych, ani wojskowych dla realizacji urojonych celów!

Dla tych, którzy będą kiedyś szukać prawdziwych przyczyn tego szaleństwa, hipoteza, że kierowała nim ręka, która chciała zniszczenia Polski, nie może być odrzucona. Piłsudski przegrał katastrofalnie.

Ówczesne dokumenty, a przede wszystkim protokóły Rady Obrony Państwa, odzwierciedlały rozmiar jego osobistego niedołęstwa. Jest rzeczą jasną, że człowiek po tego rodzaju załamaniu się, mógł wyłącznie odgrywać rolę pozorną Naczelnego Wodza i że nie miał on żadnych danych, by w nowej sytuacji naprawić błędy, wypływające z nieznajomości zawodu i nieumiejętności właściwego koordynowania elementów strategiczno-politycznych.

Do tych wszystkich błędów, które są rzeczą ludzką, dorzucił Piłsudski inne, wady charakteru: niewdzięczności i zawiści.

Geneza zwycięstwa powstała w chwili, kiedy gen. Rozwadowski wydał pierwsze rozkazy dla oderwania się od nieprzyjaciela i przegrupowania wojsk z myślą o zwrocie zaczepnym. Rozwinięcie przygotowania i wykonania zwrotu zaczepnego oparte było o reorganizację dowództw, uzupełnienie oddziałów i wprowadzenie do walki Armii Ochotniczej. (…)

Dzisiaj, gdy tak haniebnie fałszuje się naszą historię, pragnę, jako naoczny świadek, dać świadectwo prawdzie, kto był rzeczywistym wodzem w bitwie warszawskiej i komu przyznać należną zasługę.

W tragicznych chwilach 1920 roku zjednoczony Naród losy swe złożył w ręce Wodza bez skazy a Rząd pod przewodnictwem chłopskiego karmazyna Witosa, powierzył ludziom, którzy łączyli miłość kraju z wiedzą, której nie czerpali od Lenina, Marksa i Róży Luksemburg.

Dmowski, Paderewski, Korfanty, Trąmpczyński, Daszyński, Niedziałkowski i legion innych, zgodnie podnosiło Naród na duchu i przygotowywało do najwyższego wysiłku. To też zwycięstwo 1920 roku, to nie jedyne zwycięstwo Wodza i Żołnierza, ale dorobek całego Narodu.

W roku 1939 nie było w Polsce Rządu Jedności Narodowej.

Władzy i dowodzenia nie sprawowali najgodniejsi.

Był to dorobek Piłsudskiego, który po roku 1926, usunął wszystkich, których tak tragicznie miało zabraknąć, w chwili najcięższej próby Narodu!

fot.


CZĘŚĆ I:

1920-2020 – Niech przemówią świadkowie (1) PŁK. ALEKSANDER KĘDZIOR O WYPRAWIE KIJOWSKIEJ 1920 ROKU

CZĘŚĆ II:

1920-2020 – Niech przemówią świadkowie (2) WSPOMNIENIA PREMIERA WINCENTEGO WITOSA

CZĘŚĆ III:

1920-2020 – Niech przemówią świadkowie (3) WSPOMNIENIA GENERAŁA MACHALSKIEGO

CZĘŚĆ IV:

1920-2020 – Niech przemówią świadkowie (4) MJR MARCELI KYCIA – NOTATKI ADIUTANTA GEN. ROZWADOWSKIEGO

CZĘŚĆ V:

1920-2020 – Niech przemówią świadkowie (5) OSTATNIE DNI GEN. T. ROZWADOWSKIEGO

[bsa_pro_ad_space id=4]