Polacy kochają się w fikcjach i legendach i brak im kultury politycznej. Także i historycy polscy skłonni są do uprawiania fikcji i głoszenia legend. Legenda Piłsudskiego, przeinaczająca prawdę historyczną, jest winą nie tylko propagandy politycznej, ale także i tego, że nie spełniają swego zadania historycy.
Przydałby się kiedyś w Polsce wielki kongres historyków, specjalnie poświęcony przedyskutowaniu legendy Piłsudskiego. Kongres ten, powinienby poddać nieubłaganej krytyce wszystkie twierdzenia propagandy piłsudczykowskiej i powinienby w sposób autorytatywny legendę Piłsudskiego przekreślić i ogłosić za nie odpowiadającą naukowej prawdzie. (…).– Marceli Kycia, osobisty adiutant gen. T. Rozwadowskiego
Przedstawiamy w odcinkach, dzień po dniu, wspomnienia uczestników tamtych wydarzeń 1920 roku i lat kolejnych.
ODCINEK V. WSPOMNIENIE OSTATNICH DNI GEN. TADEUSZA J. ROZWADOWSKIEGO
Fragment z listu Pani Felicji Brochwicz-Żeromskiej, krewnej generała Tadeusza Rozwadowskiego, z Warszawy, datowanego z dnia 3 września 1981 roku.
„Po wyjściu z Antokolu (Wilno) po niejakim czasie w lecie 1928 roku Wuj mój Generał Tadeusz Rozwadowski przybył na Jastrzębią Górę nad Bałtykiem, gdzie Jan, Wincenty i Tadeusz Rozwadowscy mieli zbudowane przez siebie w swoim czasie trzy drewniane wille, usytuowane na sąsiadujących ze sobą parcelach i w których w letnim sezonie gromadziła się rodzina. Przebywałam wówczas w gościnie u mego drugiego wuja Jana Rozwadowskiego.
Wkrótce po przyjeździe do Jastrzębiej Góry Generał Rozwadowski zaczął chorować na nie rozpoznaną chorobę. Objawiała się ona bardzo ostrymi, nie spowodowanymi żadnymi widocznymi przyczynami atakami rozstroju przewodu pokarmowego. Były one długotrwałe i niezmienne wyczerpujące, tak, że stan mego Wuja stopniowo i widocznie się pogarszał.
W tym okresie spędzałam sporo czasu pielęgnując Wuja, przygotowując Mu dietetyczne śniadania i oddając Mu jakieś drobne usługi. Był to okres lipca i część sierpnia. Wuj sporo wówczas ze mną rozmawiał i opowiadał mi pewne swoje przeżycia z roku 1920 i wyjazdu z Antokola i bytności w Belwederze. Szczegóły o załamaniu się nerwowym i psychicznym J. Piłsudskiego na skutek klęski armii polskiej i zbliżania się armii bolszewickiej do Warszawy, są znane, jak również szczegóły o zamiarach samobójczych Piłsudskiego i uspokajania go przez ówczesnego Szefa Sztabu Generalnego Rozwadowskiego, oraz o posiedzeniu Rady Wojennej z udziałem Weyganda, przeciwstawieniu się jego stanowisku oddania Warszawy i przedstawieniu własnego planu bitwy przez Generała Rozwadowskiego są – zdaje mi się – znane, więc ich nie przytaczam.
Natomiast zrelacjonować to, co Wuj mówił mi o przejeździe z Antokolu do Warszawy i zameldowaniu się u ówczesnego Naczelnego Wodza J. Piłsudskiego. Jechał więc pociągiem pod eskortą 2 oficerów (nazwisk niestety nie podał). W pewnym miejscu, zdaje się w Białymstoku, jeden z oficerów wyszedł do dworcowej restauracji i prawdopodobnie – jak mówił Wuj – stamtąd przyniósł jedzenie. Była to jakaś potrawka cielęca w sosie. Pamiętam słowa Wuja dokładnie:
„Zacząłem jeść ale miało to jakiś dziwny smak, ze wstrętu odstawiłem to”.
Po przyjeździe do Warszawy pojechano do Belwederu.
„Wszedłem do gabinetu J. Piłsudskiego. Piłsudski siedział rozwalony za biurkiem i patrzył z podełba. Zameldowałem się według odpowiedniej formułki: «Generał Broni T. Rozwadowski melduje się…» itd. Na to żadnej odpowiedzi ani słowa przywitania. Pod oknem odwrócony plecami stał Beck. Gdyby się był ruszył, byłbym natychmiast strzelał. Wreszcie Piłsudski:
«Gdzie jest plan bitwy pod Warszawą».
Odpowiedziałem:
«Z pewnością jest w Archiwum Sztabu Głównego, pod opieką Generała Kukiela».
Na to J. Piłsudski:
«Ale bitwę pod Warszawą wygrałem ja».
Wówczas nie wytrzymałem i chociaż nie miałem prawa tego uczynić, bez rozkazu odmeldowania się, bez odpowiedzi zrobiłem w tył zwrot i wyszedłem”.
W sierpniu 1928 roku wyjechałam z Jastrzębiej Góry. Przed tym byłam jeszcze obecną przy rozmowie mego drugiego Wuja Jana Rozwadowskiego i p. Emilii Jędrzejowiczowej z przyjacielem i gościem Generała, słynnym chirurgiem, zamordowanym później przez Niemców w słynnym mordzie we Lwowie na Górze Kadeckiej. Zapytany, co może być powodem tych nie wyjaśnionych ataków choroby, odpowiedział:
«Mógł to być podany w owej potrawie w pociągu drobno posiekany włosień, który w przewodzie pokarmowym rani i przecina kiszki, a nie jest do rozpoznania przez sekcję, gdyż jako substancja biologiczna z biegiem czasu ulega rozpadowi, albo to mogło być zmielone szkło”.
Generał po każdym ataku choroby słabł coraz bardziej. W końcu przewieziono Go do Warszawy, gdzie zakończył życie w mieszkaniu Swej Kuzynki Górskiej (o ile pamiętam). Zmarł 18 października 1928 roku. Nie wiem, czy tego samego dnia, czy też następnego (sprawy szły szybko, bo przewożono zwłoki naturalnie do Lwowa) przybyło kilku oficerów z Belwederu. Zadali rodzinie (bratu i stryjecznym braciom) zapytanie:
„Jakich honorów żąda rodzina”.
Odpowiedź oczywiście brzmiała:
„żadnych”.
Wówczas padło zdanie:
„Ale sekcji zwłok nie będzie.”
Z pogrzebem, który odbył się 22.X.1928 r. także były szykany. Dosłownie cały Lwów pragnął, aby pogrzeb odbył się po południu, tak by mogli w nim uczestniczyć wszyscy ludzie pracy. Zostało to zakazane. Termin wyznaczono na ranną godzinę. Kondukt wychodził z kościoła Bernardynów. Na Placu Halickim przed kościołem zebrały się tłumy. Ale kazanie, które miało być wygłoszone przez księdza (nie pamiętam nazwiska) przed kościołem, tak by ludzie słyszeli, zostało zakazane. Na cmentarzu również: przedstawiciele władzy (Policji? dwójki?) krzątali się pilnie, ogłaszając, że do grobu ma dostęp tylko rodzina. Tak że niewiele osób słyszało piękne przemówienia kolegów Generała, a zwłaszcza przejmujące było przemówienie b. kapelana Legionów, ks. Panasia, bardzo zresztą ostre (teksty w książce o Generale).
Tyle wspomnień z mojej młodości. „Za dokładność zrelacjonowania przekazanych mi danych ręczę. (-)
F. Żeromska, 3 września 1981”.
Major Marceli Kycia, znajomy generała Rozwadowskiego od wielu lat (gen. Rozwadowski był zdaje się obecny na ślubie jego rodziców i potem w latach 1917-1928 był z nim samym w stałej, przyjaznej łączności), adiutant generała Rozwadowskiego w czasie Bitwy Warszawskiej, a potem szwagier żony generała Sikorskiego, napisał:
„Brałem udział w opiekowaniu się generałem Rozwadowskim w okresie jego śmiertelnej choroby w 1928 roku, gdy przebywał w Lecznicy św. Józefa przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie.
Przyjechał z więzienia na Antokolu w Wilnie około 19 maja 1927 roku do Warszawy. Zjawił się u swej kuzynki, panny Dobieckiej, w jej mieszkaniu przy ulicy Siennej. Tegoż dnia go odwiedziłem. Meldował się u Piłsudskiego, potem był u mnie w domu. W tym samym dniu miał silne torsje. Potem wyjechał do Lwowa. Miewał potem ataki torsji mniej więcej co cztery tygodnie, a potem coraz częściej, tak, że musiał udać się w Warszawie do lecznicy. Lekarze w lecznicy nie umieli postawić diagnozy, nie wiedzieli co mu jest.
Jestem zdania, że został on otruty. Być może podsunięto mu coś w podróży z Antokola (z Wilna) do Warszawy. Podróż z Wilna do Warszawy odbył w towarzystwie kpt. Miładowskiego. (Oczywiście nie mam podstaw do oskarżania o cokolwiek akurat tego oficera).
Gen. Rozwadowski był człowiekiem o żelaznym zdrowiu. Do czasu uwięzienia w Antokolu nie zdradzał śladu jakichkolwiek niedomagań. Tymczasem wyszedłszy z więzienia okazał się człowiekiem ciężko chorym, i to chorym w jakiś zagadkowy sposób.
Umarł w Lecznicy św. Józefa w dniu 18 października 1928 roku. Byłem obecny przy jego śmierci; byłem jedynym świadkiem tej śmierci.
Opisuję szczegóły jego śmierci w pamiętnikach, które przygotowuję do druku. Ograniczę się tu do stwierdzenia, że miałem z nim w jego chwilach przedśmiertnych wzruszającą rozmowę. (…)
Zaraz potem, lekarz dokonał w mojej obecności szczegółowych oględzin zwłok. Między innymi oglądał oczy, zaglądając pod powieki, oraz stukał w kolana, sprawdzając reakcję nerwów. Po skończeniu badania powiedział, jakby do siebie: «myślę, że go nie otruto». Słowa te ujęte były w formę negatywną, ale były jak gdyby pełną wahania odpowiedzią na jakieś tkwiące w nim pytanie.
Płk. Szarecki w mojej obecności powiedział gen. Sikorskiemu po rozmowie z lekarzami, którzy badali ś.p. Gen. Rozwadowskiego swoją opinię o przyczynach śmierci Generała. Stwierdził, że nic pewnego powiedzieć się nie da, bo nie było sekcji zwłok. Uważa jednak otrucie za więcej jak pewne. Być może, otrucie jakąś mało znaną, wschodnią metodą trucicielską.
Rodzina chciała doprowadzić do sekcji zwłok i nawet sprowadzić specjalistę z Wiednia, ale władze polskie nie zgodziły się na to”.
(M. Kycia, „Uzupełniające notatki pamiętnikarskie”, „Komunikaty Tow. im. R. Dmowskiego”, tom I, Londyn 1970, str. 414-423, cytata ze str. 419).
Komentarz J. Giertych: Bez względu na to, jakie były przyczyny śmierci generała Rozwadowskiego, trudno uwierzyć, by przyczyną uwięzienia go w latach 1926-1927 w więzieniu na Antokolu było co innego, niż nienawiść, mściwość i zawiść Piłsudskiego. Piłsudski widział w nim rywala do sławy zwycięzcy w bitwie warszawskiej, faktycznego wodza naczelnego w tej największej, zwycięzkiej polskiej bitwie od czasów Sobieskiego i chciał go zniszczyć, a zarazem chciał mu dokuczyć i pokazać mu, że ma nad nim władzę.
Umieszczenie Rozwadowskiego w więzieniu na Antokolu jest jednym więcej dowodem na to, że Piłsudski odnosił się do niego z nienawiścią. Dlaczego? Mimowoli nasuwa się tu podejrzenie, że był o niego, jako polskiego zwycięskiego wodza, zazdrosny.
fot. Maj 1926 r. Wilanów. Gen. Rozwadowski jako więzień marsz. Józefa Piłsudskiego. Jeszcze przed przewiezieniem do Wilna.