Polacy kochają się w fikcjach i legendach i brak im kultury politycznej. Także i historycy polscy skłonni są do uprawiania fikcji i głoszenia legend. Legenda Piłsudskiego, przeinaczająca prawdę historyczną, jest winą nie tylko propagandy politycznej, ale także i tego, że nie spełniają swego zadania historycy.
Przydałby się kiedyś w Polsce wielki kongres historyków, specjalnie poświęcony przedyskutowaniu legendy Piłsudskiego. Kongres ten, powinienby poddać nieubłaganej krytyce wszystkie twierdzenia propagandy piłsudczykowskiej i powinienby w sposób autorytatywny legendę Piłsudskiego przekreślić i ogłosić za nie odpowiadającą naukowej prawdzie. (…).– Marceli Kycia, osobisty adiutant gen. T. Rozwadowskiego
Przedstawiamy w odcinkach, dzień po dniu, wspomnienia uczestników tamtych wydarzeń 1920 roku i lat kolejnych.
ODCINEK VI. GRZECHY POLITYCZNE
JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO,
POLITYCZNIE NIEWYBACZALNE
Poniżej opisy niektórych arcyistotnych wydarzeń politycznych, które zaistniały po odzyskaniu przez Polskę niepodległości podczas konferencji pokojowej w Wersalu, a których negatywnym autorem był Józef Piłsudski i jego otoczenie (zwani często „chłopcy Piłsudskiego”). Warto przypomnieć, że zanim nastąpiła konferencja w Wersalu w 1919 roku, a nawet zanim powstał rząd Paderewskiego w styczniu 1919 roku, Piłsudski już uznał Kesslera, ambasadora Niemiec w Warszawie, jako pierwszego ambasadora obcego kraju, z którym widział się w Niemczech kilka dni przed przyjazdem pociągiem z Magedburga do Warszawy.
I. O uwięzieniu gen. Zagórskiego oraz Rozwadowskiego po zamachu majowym 1926 roku i oszczerstwach na nich rzucanych przez „chłopców Piłsudskiego”.
Żarliwy stronnik Piłsudskiego, profesor Marian Zdziechowski, ogłosił zaraz po „tajemniczym zniknięciu” generała Zagórskiego broszurę własnym nakładem (Prof. Marian Zdziechowski „Sprawa sumienia polskiego”, wydanie drugie, Wilno 1927; wydania pierwszego nie widziałem, z treści wynika że ukazało się bezpośrednio przedtem), w której zaprotestował przeciwko więzieniu obu generałów. Był on dawnym znajomym rodziny Zagórskich i otrzymał z tego tytułu pozwolenie na odwiedzenie obu generałów w więzieniu i istotnie się z nimi widział.
„Ostatni raz widziałem generała (Zagórskiego) 30 czerwca (chyba 1927 roku? – J.G.) w dzień wyjazdu mego z Wilna na wypoczynek wakacyjny”. (Str. 3).
Prof. Zdziechowski pisze:
„Kto za wyjątkiem jednostek, owładniętych ślepą nienawiścią partyjną, mających jakieś osobiste porachunki i kierowanych zaciekłą żądzą zemsty, byłby w stanie uwierzyć, że oszustem, czy złodziejem jest bohater obrony Lwowa w r. 1918-19, szef sztabu w r. 1920, człowiek, który według świadectwa marszałka Piłsudskiego, zdołał zachować niezłomność ducha, swobodę myśli i wiarę w zwycięstwo, gdy wszyscy naokoło zwątpili. Wiara ta prowadziła go przez całe życie. O tym, jak tą wiarą swoją umiał działać na innych, opowiadał mi niedawno jeden z byłych ministrów, opierając się na rozmowie swej z gen. Weygandem w r. 1920, w wagonie między Pragą a Warszawą wkrótce po odparciu najazdu.
«Podziwiając – mówił gen. Weygand – niepospolite zdolności wojskowe gen. Rozwadowskiego, nie zawsze się z nim zgadzałem w poglądach, to jednak przyznać jemu muszę, że na stanowisku szefa misji wojskowej polskiej w Paryżu przez swój gorący entuzjazm, niezłomną wiarę w siłę wojska polskiego i państwową przyszłość Polski, wywierał ogromny, wprost sugestionujący wpływ na najwyższe sfery wojskowe francuskie; pozyskał je dla sprawy waszej, powinniście to zapamiętać».
Nie miałem zaszczytu znać bliżej gen. Rozwadowskiego. (…) Słyszałem od najbliższych jego współpracowników we Lwowie w r. 1918 że «gdyby nie zuchowatość generała Rozwadowskiego, Lwów byłby już dawno w ręku Rusinów». Opowiadano mi, że w r. 1920 umiał postawą, uśmiechem, słowem, gestem budzić otuchę i nadzieję w tych, co ją już tracili”. (M. Zdziechowski, op. cit., str. 5-6).
Autor wywodzi następnie, że po zamachu stanu mogła zachodzić polityczna konieczność uwięzienia na czas pewien osób, podejrzanych o to, że mogą kiedyś zorganizować kontr-zamach. Tak się często zdarza w innych krajach, w których mają miejsce zamachy stanu. Ale Polska jest pierwszym krajem w którym zrobiono wynalazek, że można unieszkodliwić potencjalnych przeciwników przez oskarżenie ich o kradzież.
„Pomimo najlepszej chęci gestu wielkoduszności u zwycięzców nie dostrzegłem. Wręcz przeciwnie. Gdyby pokonanych przeciwników chwilowo uwięziono z obawy kontr-zamachu z ich strony, mogliby zwycięscy za przykładem księcia de Morny usprawiedliwiać to jako chwilową «dure necessite». Ale nie. Postanowiono żołnierzy walecznych, wodzów znakomitych, cieszących się jak zwłaszcza generał Rozwadowski, powszechną w narodzie sympatią i czcią, moralnie zabić, stawiając ich pod pręgierzem, jako złodziei grosza publicznego. Było to innowacją, pomysłem, na który nie wpadli ani ks. de Morny, ani marszałek de St. Arnaud, ani ministrowie Ludwika Na-poleona. W tym celu puszczono w obieg oszczercze broszury.
Osiągnęły one skutek wręcz przeciwny. Oszczerstwa zanadto były potworne, aby ktokolwiek w prawdziwość ich uwierzył. Zrozumiano od razu, że autorowi czy autorom broszur nie o sanację moralną chodziło, w imię której występowali. «Sanacja» była tylko wstydliwą zasłoną, poza którą kryły się uczucia nienawiści i mściwości. Zrazu sprawę uwięzionych generałów podnosiły i brały w obronę niechętne nowemu rządowi stronnictwa, podnosili je wszyscy. Wszyscy domagali się sprawiedliwości. Sprawa generałów stawała się sprawą polską, sprawą sumienia polskiego. Najboleśniejsze zaś było to, że partyjna zaciekłość kliki, która się nazywa, czy ją nazywają «piłsudczykami», rzucała cień na osobę marszałka. Co się pisało i pisze w «Głosie Prawdy» – uważanym bywa za inspirację z Belwederu”. (M. Zdziechowski, ibid., str. 14-15. Podkreślenia moje – J.G.).
J.G.: Prof. Zdziechowski oczywiście jest w błędzie, usiłując uwolnić Piłsudskiego od winy popełnionej wobec generałów Zagórskiego i Rozwadowskiego. To nie żadni nieokreśleni „piłsudczycy” nie związani z Piłsudskim, ale to obóz samego Piłsudskiego winę tę ponosi.
Nie potrzebuję dodawać, że żadnych win ani jednemu, ani drugiemu z tych generałów nigdy nie udowodniono. Co się następnie stało z generałem Rozwadowskim? (O tym, co się stało z generałem Zagórskim, wiadomo jest ogólnie).
1920-2020 – Niech przemówią świadkowie (5) OSTATNIE DNI GEN. T. ROZWADOWSKIEGO
II. O czeskiej fabryce broni, która miała być w 1919 roku przeniesiona do Polski, ale Piłsudski się nie zgodził
W pracy zbiorowej o generale Rozwadowskim zawarty jest następujący ustęp:
„Wiadomo ogólnie, że jedną z największych fabryk broni w Europie, obok Kruppa w Essen, Schneider et Creuzot we Francji i Etablissement d’armes de guerre w Liege – była fabryka Skody w Pilznie w Czechach, która wyrabiała przede wszystkim działa (np. sławny 30.5 cm. moździerz, żartobliwie 'Grubą Bertą’ zwany, 15 cm. i 10 cm. haubice), a także broń maszynową; rozwinęła się podczas wojny olbrzymio, przejęła także fabrykację amunicji (Skoda-Wezlav) i w końcu dostarczała prawie wszystkiego, czego do uzbrojenia armii potrzeba (pancerze, broń białą i.t.d.).
Jednym z głównych walorów tej fabryki, oprócz znakomitych maszyn i technicznych urządzeń, było to, że rozporządzała całym szeregiem znakomitych wyszkolonych inżynierów, werkmistrzów i robotników-specjalistów.
Upadek Austrii zaskoczył ją z olbrzymimi zapasami, na które chwilowo nabywcy realnego nie miała, zarząd zaś fabryki zorientował się bardzo szybko że jednym z pierwszych postanowień konferencji wersalskiej będzie zabronienie wyrobu broni wojennej, szukano więc w nowopowstających państwach terenu zbytu. Jednym z takich była Polska, nie mająca wówczas grosza długu, a której sytuacja polityczna wskazywała na to, że musi ona utrzymywać liczną i dobrze uzbrojoną armię.
Otóż reprezentant tej armii zgłosił się około 21 listopada u generała Rozwadowskiego w Krakowie z następującą propozycją:
-
- Towarzystwo Akcyjne Skoda przenosi całą swą fabrykę na teren Polski i zobowiązuje się w tej okolicy ją zbudować, którą mu rząd polski wskaże.
- Obowiązuje się pokryć ze swoich gotowych już zapasów do 6 tygodni (czas potrzebny do załadowania i transportu) wszystkie zapotrzebowania na broń i amunicję Państwa Polskiego i także w przyszłości bez przerwy je pokrywać.
- Do roku zobowiązuje się Skoda wybudować fabrykę i w ruch ją puścić.
- Właścicielem 50 proc. akcji Tow. Akc. Skody będzie Rząd polski, właścicielem 25 proc. akcji Tow. Akc. Skody będą obywatele Państwa Polskiego, 25 proc. akcji zachowa sobie Tow. Akc. Skoda.
Warunki były więc dla Państwa Polskiego wprost idealne, a Tow. Akc. Skoda ofiarowywało je wówczas dlatego na tak dogodnych warunkach, ponieważ we wszystkich innych państwach albo istniały już fabryki broni, albo warunki ekonomiczne nie były dość pewne.
Gen. Rozwadowski skwapliwie przyjął tę tak korzystną ofertę i odniósł się z tym w tej chwili do Warszawy, polecając najgoręcej jej przyjęcie. Tam jednak wbrew wszelkim oczekiwaniom rząd ówczesny z Moraczewskim jako premierem na czele, ją odrzucił.
Czy przyczyna odrzucenia leżała w lewicowym doktrynerstwie i milicyjno-ludowych mrzonkach, czy w czym innym, nie wiem, ale powszechnie wiadomym jest, jak szalenie w kilka miesięcy później musiała się Polska zadłużyć, kupując w czasie bolszewickiej potrzeby po horendalnych cenach w Ameryce, Anglii i Francji stary gruchot i szmelc z wojny światowej”.
(„Generał Rozwadowski” – praca zbiorowa. Kraków 1929. Skład, główny w Księgarni Krakowskiej. W opracowaniu brali udział między innymi – wedle Majora Kyci – pp. M. Rey, Modelski, Springwald, Wolski, Maryański, Głażewski, Roja, Skrzyński, ks. Panaś, St. Haller, Kukiel, Sikorski, Latinik, Żaba, Mniszek, Pusłowski, Kossak, Kuliński, Matyasik. Str. 50-51).
Informację powyżej podaną przedrukowałem w roku 1936 na stronicy 436 mego „Tragizmu losów Polski”, powołując się na książkę „Generał Rozwadowski” jako na źródło.
W roku 1971 major Marceli Kycia, w okresie bitwy warszawskiej, adiutant generała Rozwadowskiego, a osobisty od bardzo dawnych lat znajomy zarówno generała Rozwadowskiego, jak generała Sikorskiego (ożeniony z siostrą żony generała Sikorskiego, obecny jako jedyny świadek przy śmierci generała Rozwadowskiego), a więc wiedzący z ust tych dwóch generałów wiele spraw skądinąd nieznanych, ogłosił fragment spisywanego przez siebie pamiętnika, dotyczący sprawy owego nie doszłego do skutku przeniesienia zakładów Skody do Polski. (Marceli Kycia „Notatki z pamiętnika: o niedoszłym do skutku przeniesienia zakładów Skody do Polski”. Londyn 1970/71, „Komunikaty Towarzystwa im. R. Dmowskiego”, tom I, str. 409-410).
Major Kycia powtórzył w całości i bez żadnych zmian tekst, ogłoszony w pracy „Generał Rozwadowski”, jak wyżej, z jednym uzupełnieniem, umieszczonym pod koniec tekstu, brzmiącym jak następuje.
„Wobec powyższej decyzji wysłany przez gen. T. Rozwadowskiego do Pilzna por. Zdzisław Obertyński został z drogi odwołany”.
Major Kycia napisał następnie:
„Powyższą, sporządzoną przeze mnie notatkę ujętą w cudzysłów, przekazałem po śmierci gen. T. Rozwadowskiego (8.X.1928) z końcem grudnia 1928 r. płk. Adamowi Rozwadowskiemu do umieszczenia w książce o Zmarłym.
Ukazała się ona w tej książce (’Generał Rozwadowski’, praca zbiorowa, Kraków 1929, Skład główny w Księgarni Krakowskiej ul. św. Krzyża 13) na str. 49, 50 i 51, z opuszczeniem jednak jednego ustępu, tego mianowicie, który dotyczy podróży do Pilzna i odwołania z tej podróży por. Zdzisława Obertyńskiego.
Ówczesny porucznik Obertyński – to jest dzisiejszy ks. prof. dr. Obertyński, zamieszkały stale w Warszawie, a bywający niekiedy i w Londynie w sprawach, związanych z jego badaniami naukowymi. Jest on żyjącym do dziś świadkiem, znającym szczegóły opisanej sprawy”. (Kycia, ibid.).
Z powyższej relacji wynika, że wiadomość ogłoszona kilkakrotnie, pochodzi za każdym razem od majora Kyci. Major Kycia zapewne otrzymał tę wiadomość od generała Rozwadowskiego, a potwierdzenie jej otrzymał od księdza Obertyńskiego, profesora Akademii Teologii w Warszawie.
Wiem o tym, że p. Kycia przyjaźnił się z księdzem profesorem Obertyńskim (obecnie już [1984 r. – red.] zmarłym) i że spotykał się z nim także w czasie jego pobytów w Londynie: Zdarzyło mi się raz odprowadzić majora Kycię na rozmowę z księdzem Obertyńskim do domu, w którym mieszkał.
Nie ma powodu kwestionować wiarogodności wiadomości, pochodzącej z jednego tylko źródła, aczkolwiek nie byłoby źle, gdyby jakiś historyk sprawdzi w archiwach fabryki Škoda w Pilznie szczegóły nie doszłej do skutku propozycji, uczynionej Polsce.
Na podstawie informacji, podanych przez majora Kycię, stwierdzić trzeba, że propozycja była najwidoczniej dokonana w wielkim pośpiechu, w kilka dni po zakończeniu wojny – i przyjęcie jej mogło być skutecznie doprowadzone do skutku tylko bez najmniejszej zwłoki. Najwidoczniej generał Rozwadowski był tego samego zdania i wysłał do Pilzna, celem oświadczenia, że propozycja jest przyjęta, młodego oficera ze swojego otoczenia jeszcze zanim uzyskał potwierdzenie jego instrukcji przez rząd w Warszawie, co miało być następnie – i nie zostało – dokonane telegraficznie. Decyzję o odrzuceniu propozycji powziął rząd Moraczewskiego, ale rząd ten był mianowany przez sprawującego wówczas władzę dyktatorską Piłsudskiego i to Piłsudski przede wszystkim za to odrzucenie odpowiada. Przyczyną odrzucenia były, po pierwsze, zapewne skłonności pacyfistyczne, te same, które potem utrudniały uchwalenie przymusowego poboru, a po wtóre niechęć do firmy kapitalistycznej.
III. O demobilizacji Armii gen. Józefa Hallera („Hallerczyków, Błękitnej Armii”) i osłabieniu siły militarnej Polski – J. Giertych
Armia Hallera została stworzona przez Dmowskiego i przez jego Komitet Narodowy, oraz w ogóle przez obóz polityczny, który za Dmowskim stał, z trzech powodów, dyktowanych przez polską rację stanu.
Po pierwsze po to, by istnieniem swoim i udziałem w wojnie światowej zapewnić Polsce miejsce w obozie alianckim, a więc rangę uznanego, niepodległego państwa, mającego prawo, do uczestnictwa w roli współzwycięzcy w rokowaniach pokojowych i w ustanowieniu pokoju. Po drugie po to, by armia ta mogła wylądować w Gdańsku i obsadzić Pomorze, dając tym hasło do polskiego powstania w zaborze pruskim, oraz stwarzając fakty dokonane, które łatwiej byłoby później wprowadzić jako decyzje do tekstu traktatu wersalskiego. Po trzecie po to, by dać Polsce poważną, należycie uzbrojoną siłę zbrojną, która zarówno ułatwiłaby skrystalizowanie się w Polsce uporządkowanej władzy państwowej, jak zwiększyłaby zdolność Polski do stoczenia walki zbrojnej z krajami ościennymi i siłami odśrodkowymi, dążącymi do oderwania od Polski szeregu dzielnic, do których wyzwolenia Polska miała prawo, a więc z Rusinami, z Rosją, i także z Czechosłowacją i z Litwą.
Jeśli idzie o Francję, powodowała się ona, przykładając ręki do zorganizowania na swoim terytorium polskiej armii, po pierwsze chęcią uzyskania złożonej z 90.000 polskich ochotników siły, która, przez Francję uzbrojona i po części zorganizowana i wyćwiczona, pomogłaby w walce z Niemcami, jeszcze w roku 1918, a po części w roku 1919, na zachodnim froncie wojny światowej. A po wtóre chęcią dopomożenia Polsce do skrystalizowania się jako mocne państwo, będące dla Francji cennym aliantem.
„Rzeczą podstawową jest, że armia Hallera była armią polską, a nie korpusem ekspedycyjnym francuskim. Została ona rzecz prosta wyekwipowana i uzbrojona przez Francję, w taki sam sposób, w jaki jednostki wojskowe De Gaulle’a w czasie Drugiej Wojny Światowej zostały wyekwipowane i uzbrojone przez Wielką Brytanię. Ale także i wtedy, gdy była ona jeszcze we Francji, była ona niezależną polską armią, pod władzą Komitetu Narodowego Polskiego (polskiego rządu na wygnaniu) i była złożona z Polaków. A wszyscy ci Polacy byli ochotnikami. (…)
Po przyjeździe do Polski dywizje Hallera otrzymały polskich generałów jako dowódców.” (J. Giertych „In Defence of my Country”, op. cit., str. 726).
Do powyższego dodałem:
„Szczególnie sławną stała się 18-ta dywizja – dawna dywizja hallerowska, którą Piłsudski w sposób haniebny znieważył w jednej ze swych wypowiedzi – pod dowództwem generała Krajowskiego, pochodzącego z armii austriackiej. Odznaczyła się ona na froncie południowym, a potem w ramach 5-tej armii generała Sikorskiego na północy.
Piłsudski pragnął zniszczyć armię Hallera, ponieważ widział w niej siłę konkurencyjną dla swoich rządów. (To jest jedna z zasad Machiavella: zniszcz wojsko, które nie jest twoje). Zdemobilizował on starszych żołnierzy z tej armii i rozproszył jej dywizje. Ale te dywizje były obok dywizji poznańskich częścią głównego kośćca polskiej armii.” (Ibid.).
Piłsudski był bardzo z tego niezadowolony, że istnieje armia Hallera i że przyjechała do Polski. Jego dążeniem było unicestwić tę armię, a przynajmniej osłabić ją i zmniejszyć jej znaczenie.
W czasie debaty paryskiej, omówionej wyżej na podstawie książki „Colloque”pułkownik Le Goyet powiedział:
„W ciągu roku 1919 (armia ta) została przewieziona koleją do Polski i rozwiązana natychmiast po przyjeździe. Czy stanowiła ona dla nowych władców siłę pretoriańską, zbyt przywiązaną do swego byłego dowódcy i wobec tego była niebezpieczeństwem politycznym? (…) Została ona rozproszona, a generał Haller otrzymał dymisję. Z punktu widzenia wojskowego, wydaje się, że był to błąd”. („Colloque”, op. cit., str. 23).
Pułkownik Costantini powiedział na tym samym „Kolokwium”:
„Utworzono we Francji pięć kompletnych dywizji i jedną dywizję ćwiczebną. (…) Stanowiły one w owym czasie jedyną, naprawdę zorganizowaną i zwartą siłę zbrojną nowego państwa. Hallerowi odebrano jego dowództwo, a ’błękitne’ dywizje zostały oddzielone jedna od drugiej. Część żołnierzy została zdemobilizowana i nikim nie zastąpiona, a konie nie były żywione.
«Śmiertelność spowodowała dewastujące szczerby wśród tych zwierząt».” (ibid., str. 139-140).
O potraktowaniu armii Hallera przez Piłsudskiego i jego rządy pisałem już kilkakrotnie. W roku 1936 pisałem:
„Należy żałować, że siła bojowa tej armii nie została całkowicie w Polsce zużytkowana. Piłsudski w szybkim czasie przedsięwziął jej częściową demobilizację, zwalniając z niej jej starsze roczniki. Aby tę demobilizację (dość dziwną wobec trwającej wciąż wojny) czymś usprawiedliwić, mówi się dzisiaj, że te starsze roczniki przedstawiały rzekomo małą wartość bojową. Piłsudski np. napisał o tej kwestii co następuje (’Rok 1920′, str. 34):
«Zarówno 11, jak 18 dywizja były zapełnione starymi rocznikami, z których czy to we Francji, czy we Włoszech z jeńców były sformowane. Odbijało się to tak fatalnie na stanie moralnym tych obu dywizji, że bez reorganizacji niezdatne były do boju».
– Jeśli chodzi o ścisłość, sformowane one były nie tylko z jeńców (zresztą wstępujących do wojska na ochotnika, z pobudek patriotycznych i z ryzykiem dostania od Niemców kulą w łeb w razie dostania się do niewoli), ale i z ochotniczego żywiołu Polaków amerykańskich. Jak dalece niesprawiedliwe, żeby nie użyć ostrzejszych określeń, są te słowa o «fatalnym stanie moralnym» dywizji błękitnych, niech zaświadczą choćby losy 18 dywizji w walkach z Budiennym. Dywizja ta spisała się w tych walkach w sposób po prostu niezrównany, staczając z Budiennym niezliczoną ilość większych i mniejszych bitew, przeważnie, mimo odwrotu całej armii pomyślnie rozegranych, z których najważniejsze są bitwy pod Ostrogiem, Buderażem, Dubnem, Chorupaniem, a wreszcie piękna, całkowicie zwycięska bitwa pod Brodami dnia 3 sierpnia.
(Patrz szczegółowy opis: «Studia taktyczne z historii wojen polskich 1918-1921, tom II Ostróg-Dubno-Brody, walki 18 Dywizji Piechoty z konną armią Budiennego» opracował podpułk. szt. gen. Fr. A. Arciszewski, Warszawa 1923).
18 dywizja piechoty była pierwszym oddziałem polskim, udekorowanym wskrzeszonym orderem Virtuti Milirari (nie licząc kapituły orderu). Dnia 7 sierpnia udekorowani zostali dowódca dywizji, 10 oficerów i 25 szeregowych.
Dywizja 18 była poprzednio przeznaczona do rozwiązania. Dlatego nie otrzymała żadnych uzupełnień – a więc walki jej są dziełem tego wyłącznie materiału ludzkiego, o którym Piłsudski pisze, że odznaczał się «fatalnym stanem moralnym». Dopiero w połowie lipca 1920 r. w obliczu inwazji zapadła decyzja nie rozwiązywania dywizji. Dnia 29 lipca dywizja otrzymała pierwsze od początku swego przyjazdu do Polski uzupełnienie (w sile 300 ludzi), przedtem nie korzystała w ogóle z żadnych uzupełnień (patrz Arciszewski, str. 145). Poprzednią demobilizację starszych roczników dywizja odczuła jako czynnik dezorganizacji. Powstały dzięki niej w dywizji znaczne luki, zwłaszcza w stanie podoficerów (p. Arciszewski, str. 19).
Tyle o 18 dywizji. O armii błękitnej jako całości, powiedzieć można, że składała się z jednostek, w całej pełni wyśmienitych”. (Giertych ,,Tragizm losów Polski”, Pelplin 1926, str. 465-466).
Także:
Wedle książki sowieckiej „J.E.Kakurin i W.A.Melikow, «Wojna s biełopaliakami 1920 g.» Moskwa, Gosizdat, 1925 (…)
«Z najlepszej strony pod względem uporczywości (stojkosti) i zdolności bojowej zaprezentowały się dywizje poznańskie, za nimi siły hallerowskie (…)».” (Giertych, ibid., str. 501).
W roku 1971 pisałem:
„(… – informacje, powtórzone za tym co przytoczyłem wyżej). Zdemobilizowanie starszych roczników z tej dywizji tuż przed wyprawą kijowską wybitnie ją osłabiło i zdezorganizowało. (…) Do powyższego chciałbym dodać, że także i gen. Kutrzeba wspomina o częściowej demobilizacji dywizji hallerowskich. «Nasza 18 D.P. na tym odcinku stojąca, po demobilizacji Amerykanów była bardzo słaba» (Gen. Tadeusz Kutrzeba «Wyprawa kijowska 1920 roku» Warszawa 1937, Gebethner i Wolff, str. 170). To nie przeszkadza mu wyrażać się o wartości bojowej tej dywizji w sposób pochlebny (ibid., str. 243 i 342).
Posiadam w swoich zbiorach list p. Kazimierza Rychlewskiego, który w okresie przedmajowym był w Polsce oficerem zawodowym, z dnia 11 sierpnia 1966 r., w którym mieści się ustęp następujący:
«Przypominam sobie, gdy byłem na przeszkoleniu wojskowym w Grudziądzu (rok 1922-23) okoliczna ludność w czasie ćwiczeń w terenie opowiadała nam o tragicznej likwidacji tej armii (t.j. armii Hallera). Prasa o tym milczała. Pod Grudziądzem jest poligon artyleryjski, nazwa GRUPA. Tam w tym poligonie, otoczonym drutem kolczastym i strażami umieszczono tę armię celem zupełnej likwidacji. To był zupełny obóz koncentracyjny. Ochotnicy amerykańscy, kanadyjscy i inni którzy wstępując ochotniczo do tego wojska, zamierzali w nim pozostać na stałe po ukończeniu wojny. Jaka więc wprost rozpacz ich ogarnęła, gdy dowiedzieli się, że nie ma mowy o ich pozostaniu w wojsku, a co gorsza o przymusowym odesłaniu ich do krajów, skąd przybyli.»
Chodzi oczywiście o zdemobilizowane, starsze roczniki. Było wśród nich wielu podoficerów, którzy być może chcieli pozostać w Polsce jako podoficerowie zawodowi. Jest rzeczą ogólnie znaną, że przedwczesna, częściowa demobilizacja armii Hallera pozostawiła osad wielkiego rozgoryczenia w skupieniach polskiego wychodźstwa w Ameryce. (…)
Czytelnik nie zorientowany w ówczesnych stosunkach, ale mający chociaż elementarne pojęcie o zagadnieniach wojska i wojny, zapyta ze zdumieniem: Cóż to za wódz naczelny, otrzymujący świetne dywizje, z miejsca redukuje ich liczbę o jedną trzecią. I to w czasie, gdy wojna z Rosją Sowiecką dopiero się rozpala, a na wschód śle się dywizje krajowe, pośpiesznie formowane, niejednolicie uzbrojone i dowodzone?
Czytelnik bardziej kompromisowo nastawiony zgodziłby się może na skadrowanie wspomnianych dywizji, to znaczy pozostawienie zawiązków – od sztabów dywizji zaczynając, aż po zawiązki poszczególnych kompanii w każdym z pułków.
Można było też skadrować po jednym baonie w każdym z pułków, co byłoby najbardziej racjonalne. Ale likwidacja całych dywizji pachnie zdradą (…) Powracam do dywizji hallerowskich, tych, które nie zostały rozwiązane, lecz wysłane na front, bez ośrodków zapasowych na tyłach. (…) W utarczkach, w wypadach, wykruszały się szeregi, pomijając już choroby. Pułki krajowe miały swe ośrodki zapasowe, skąd otrzymywały uzupełnienia, ale szkolone na modłę Wehrmachtu. I to trzeba zapisać na dobro naszego chłopka, że rychło dał się wciągnąć w odmienny system walki i w bojach spisywał się nie gorzej od starych halerczyków».” (Giertych „O strategii tworzenia jak najwięcej wojska”, op. cit, str. 91-92).
Interesujący incydent, dotyczący armii Hallera stał się wiadomy dzięki debacie paryskiej, opisanej w „Colloque”. Zreferowałem to w następujący sposób w mej książce w języku angielskim. Warto zauważyć, jak jednostronnie zabierał głos w sprawie tego incydentu jedyny polski wyższy dowódca wojskowy, obecny na tej debacie, generał Jaklicz, zarówno jak propiłsudczykowski historyk angielski p. Norman Davies.
Oto moja relacja.
P. Davies mówi: «Jest prawdą, że Francja przysłała armię Hallera do Polski, ale tylko po to, by bronić granicy z Niemcami a nie, by bić się na wschodnim froncie. To jest sprawa ważna, bo Piłsudski użył armii Hallera wbrew życzeniom Francji i wbrew aliantom» (str. 41-42).
A generał Jaklicz mówi: «Otrzymaliśmy z Francji armię Hallera. Ale Rada Najwyższa (aliantów) zastrzegła sobie decyzję (…) co do operacyjnego użycia tej armii. (…) Ofensywa przeciwko Zachodniej Ukrainie była naznaczona na 14 maja 1919 i 1-sza i 2-ga dywizje hallerowskie pod dowództwem generałów de Champeaux i Massenet, które rozlokowane były na Wołyniu, miały wziąć w niej udział. Dnia 12 maja zakaz użycia dywizji Hallera we Wschodniej Galicji: Francja zastrzegła sobie ewentualne użycie dywizji hallerowskich przeciwko Niemcom, nie zważając na to, że brakować nam ich będzie na froncie sowieckim. Pomimo tego, ofensywa ruszyła bez hallerowskich dywizji. (…) Gdy osiągnęliśmy rzekę Zbrucz, jesienią 1919, francuska polityka uległa zmodyfikowaniu».
Francja miała w roku 1919 wciąż jeszcze trochę możności wywierania nacisku w sprawie sposobu użycia dywizji hallerowskich. I korzystała z tej możności dla trzymania tej armii, złożonej z sześciu dywizji i z 90.000 ludzi w rezerwie na wypadek wznowienia operacji wojskowych przeciwko Niemcom.
Zakaz, o którym mówi generał Jaklicz miał miejsce 12 maja 1919 roku. To była chwila bardzo niebezpieczna. W dniu 7 maja projekt traktatu wersalskiego został doręczony Niemcom dla przyjęcia go i podpisania. Niemcy w dniu 28 maja oświadczyli, że odmawiają podpisania traktatu w proponowanej postaci. Tekst traktatu został następnie przeredagowany, ulegając szeregowi zmian, dokonanych na korzyść Niemiec. Ale nie było wcale pewne, czy także i ta druga wersja zostanie przez nich podpisana.
Traktat został ostatecznie podpisany 29 czerwca.
W owych tygodniach między 7 maja i 29 czerwca było rzeczą konieczną brać pod uwagę możliwość, że wojna z Niemcami może się zacząć na nowo. Leżało w interesie nie tylko Francji, lecz także i Polski, by Polska miała na tę ewentualność do dyspozycji siłę zbrojną dostatecznie nietkniętą. A ostatecznie, armia Hallera została zorganizowana w celu walki przeciwko Niemcom.
Po podpisaniu traktatu, a nie tylko dopiero na jesieni, było już możliwe używanie dywizyj armii Hallera na froncie wschodnim”. (Giertych „In Defence of my Country”, op. cit., str. 726-727).
IV. O nie przyjęciu propozycji aliantów i nie wsparciu Denikina w Rosji przeciw bolszewikom – płk. Aleksander Kędzior
Jak powstał plan wyprawy kijowskiej, kto był jej spiritus movens – nie dowiemy się zapewne nigdy. Wiemy tylko, że gen. Rozwadowski był jej zdecydowanym przeciwnikiem, proponując w zamian zajęcie Prus Wschodnich, a gen. Szeptycki odradzał. W dowództwie frontu gen. Listowskiego Piłsudski, przed wyprawą, powiedział:
Moskali mogę bić, jak chcę, i pójść w Rosji dokąd chcę.
Obecni byli przy tym członkowie zagranicznych misji wojskowych.
W swej książce „Rok 1920” Piłsudski naświetla stronę operacyjną wyprawy: pisze, że obliczył starannie, jak będzie mógł pomóc frontowi północnemu. Jak wynika z przebiegu operacji na froncie północnym, tej pomocy nie mógł udzielić. Pisze dalej, że w poglądach na przeciwnatarcie przeciwnika różnił się z gen. Hallerem, który uważał za pewnik, że przeciwnatarcie wyjdzie na południu. 8 maja został zajęty Kijów, a już 27 maja wyszło, zgodnie z przewidywaniami gen. S. Hallera, potężne przeciwnatarcie, które nie tylko zlikwidowało wszystkie plany związane z wyprawą kijowską, ale uniemożliwiło wsparcie frontu północnego. Na tym froncie wyszło, prawie równocześnie, nowe silne natarcie czerwonych. To równoczesne przejście do natarcia na południu i pomocy dowodzi, że ocena możliwości czerwonych była błędna i że Piłsudski dał się całkowicie zaskoczyć – tak operacyjnie jak i strategicznie. Ocenił błędnie wartość, ilość, masę manewrową czerwonych i swobodę jej użycia.
Uderzając tak głęboko – na przeciwnika mającego pełną swobodę użycia swych odwodów strategicznych – Piłsudski narażał się ponadto na dodatkowe ryzyko: Oddalał się od swych baz zaopatrzenia (około 700 km), sam zaś zbliżał się do jego baz i odwodów strategicznych; jakby wchodził w pułapkę.
Że już w maju 1920 r. nie doszło do ostatecznej katastrofy, zawdzięczamy bitności naszego żołnierza, na obu frontach. Lecz za błędy dowództwa zapłaciliśmy wielkimi stratami, w zabitych i rannych. Armię Konną Budiennego bolszewicy przygotowali do zadania ciosu ostatecznego. Plan ich był strategicznie doskonały, a następstwa polityczne miał zebrać „rząd Marchlewskiego”.
Dla pełnego oświetlenia kijowskiego dramatu trzeba sobie uzmysłowić przebieg ważniejszych wydarzeń w r. 1919.
- W dniach 12 i 21 stycznia 1919 r. marsz. Foch – oceniając w pełni charakter czerwonego niebezpieczeństwa – przedstawił Radzie Najwyższej, przy pełnym poparciu Dmowskiego, projekt zniszczenia bolszewizmu – w oparciu o bazy polskie i rumuńskie. Pod wpływem Wilsona Rada Najwyższa odrzuciła projekt.
- W lecie 1919 państwa „Ententy” wywierały nacisk na Piłsudskiego, by pomógł Denikinowi w zgnieceniu bolszewizmu. Piłsudski nie tylko odmówił, ale – przez Marchlewskiego – zapewnił Lenina, że pozostawił Denikina własnemu losowi.
- Natomiast, 15 września 1919 r., przedstawił kontrprojekt marszu na Moskwę 500.000 armii polskiej, której koszty utrzymania miałby pokryć Zachód. Od lipca 1919 – po zlikwidowaniu dywersji Petlury, który przez swoją akcję antypolską w 1918 i pierwszej połowie 1919 r. przyczynił się b. poważnie do powodzeń bolszewików – mieliśmy pewne siły, które przez współpracę z Denikinem mogły wtedy (ale tylko wtedy) odegrać decydującą rolę w walce z bolszewizmem. Przepuszczenie tej wyjątkowej sposobności i późniejszy, kondotierski projekt użycia zaciężnych polskich wojsk są oczywistym dowodem, że Piłsudski tak strategicznie jak politycznie, oceniał sytuację błędnie, a w ogóle stawiają ówczesny stosunek Piłsudskiego do bolszewików pod znakiem zapytania. Kontrowersja Piłsudski-Denikin (wobec zupełnie sprzecznych wersji obu stron) sprowadza się do zasadniczego pytania: Co było większym ryzykiem – uratowanie bolszewizmu czy wspólne z Denikinem zwycięstwo nad bolszewikami?
- Zdecydowany zwrot W. Brytanii w stosunku do bolszewików nastąpił na wiosnę 1920 r. – w równej mierze na skutek klęski Denikina jak i stanowiska Piłsudskiego. Postępowanie Piłsudskiego w stosunku do bolszewików w r. 1919 nie było przypadkowe. Kontakty wprost z centralą rewolucyjną świata, ominięcie jedynej okazji zniszczenia bolszewików, zapewnienie Lenina, że ma wolną rękę w stosunku do Denikina – wszystko to wskazuje, że sytuacja w sferach zwolenników gwałtu i światowej rewolucji nie była jeszcze ustalona; że w walce o władzę soc. rewolucji w Rosji, Polsce i Niemczech główni aktorzy nie uzgodnili swojego stanowiska.
- Po przepuszczeniu okazji w r. 1919, kiedy Piłsudski mógł mieć pełne poparcie Ententy, decyzja samodzielnej, politycznie prowokującej wyprawy kijowskiej – nie tylko bez poparcia, ale wbrew Entencie, na przeciwnika silniejszego, dysponującego przewagą zarówno na froncie ataku jak w masie do strategicznego manewru – jest nie do wytłumaczenia. Bolszewicy mieli wystarczające siły w czasie wyprawy kijowskiej, by przejść do zwycięskiego przeciwnatarcia na froncie ataku, zmontować nowe kleszczowe natarcie na północy, by wreszcie podtrzymać ciągłość wysiłku przez trzy miesiące. Wszystkie elementy oceny strategicznej i podstawy decyzji operacyjnej Piłsudskiego były błędne. Jeśli przyjmiemy w tym winę sztabu, to jednak ktoś świadomy celów, musiał tak sztabowi jak i Piłsudskiemu podsunąć fałszywą ocenę położenia.
Decyzja wyprawy kijowskiej jest dramatem, który wybiega daleko poza normalną ocenę wodza, sztabu i strategii. Jest raczej wstępem do zrozumienia dramatu, stawia bowiem pytanie: Jak mogło dojść do tego błędu?
Po klęsce kijowskiej i strategicznym zaskoczeniu ze strony bolszewików Piłsudski był zupełnie złamany i bliski samobójstwa; wreszcie, na ręce Witosa złożył dymisję. Czym w tych warunkach było zwycięstwo nad Wisłą, zrozumie tylko ten, kto wie, co wchodziło w grę. Czy w tych warunkach Piłsudski był zdolny do samodzielnego strategicznego planowania? Nigdy nie spłacimy długu wdzięczności, jaki mamy wobec Witosa, generała Rozwadowskiego i Francji, która i jedynie udzieliła pomocy materialnej i stanęła po naszej stronie. Skutki kijowskiej katastrofy, bezsporne błędy operacyjne i strategiczne, których wytłumaczenia nie możemy znaleźć w wojskowym dyletanctwie Piłsudskiego, muszą rozszerzyć poszukiwania przyczyn poza środowisko polskie. Od wielu lat, potężne ośrodki obce starały się ustalać rolę naszego Narodu. Najpotężniejszym środkiem działania tych ośrodków był soc.-rewolucjonizm. Tajny sztab socjalistyczno-rewolucyjny starał się rekrutować młodych Polaków, by na dalszą metę penetrować Sztab Generalny Austrii. W r. 1914 jego wpływy w Krakowie pozwoliły na wyjazd Lenina z Poronina do Szwajcarii.
Szybki przyjazd i objęcie władzy w r. 1918 przez Piłsudskiego nie były wynikiem jego wyjątkowych zasług w walce o niepodległość czy sławy pozyskanej w Legionach. Już wtedy Piłsudski dysponował oddaną sobie tajną organizacją wojskową, która przez Rząd Lubelski, starała się uchwycić niepodzielną władzę dla socjalistów-rewolucjonistów. Wszyscy ówcześni działacze rewolucyjnej Europy znali się bądź osobiście, bądź utrzymywali ze sobą łączność; wszyscy byli zgodni, że każdy środek do zdobycia władzy jest dobry; jeśli ich coś dzieliło, to nie były to różnice zasad lecz personalne.
W tych warunkach jest zupełnie możliwe, że maksymaliści, którzy utrzymali się przy władzy w Sowieckiej Rosji, postanowili zniszczyć Piłsudskiego, z którym nie chcieli dzielić się władzą, i celowo – przez swoich agentów w jego otoczeniu – wciągali go w pułapkę.
V. Losy przeciwników politycznych na przykładzie Wojciecha Korfantego
Niech zwieńczeniem „grzechów Piłsudskiego i jego chłopców” będzie los Wojciecha Korfantego, polskiego bojownika o polskość Śląska, naczelnika powstań śląskich i niedoszłego premiera RP, polityka chrześcijańskiego demokracji, zwalczanego przez „chłopców Piłsudskiego” zarówno za życia Naczelnika Państwa jak i po jego śmierci, aż do ostatnich dni życia Korfantego w sierpniu 1939 roku.
W więzieniu w Brześciu był szczególnie traktowany.
„Jego głównymi oprawcami byli: kpt Kazimierz Kaciukiewicz i mjr Włodzimierz Zieliński. (…) Korfanty został kilkakrotnie pobity. (…) w więzieniu mokotowskim zastosowano wobec niego specjalne leczenie i ścisłą dietę mleczną na jeden miesiąc. Obawiano się wprost pokazać Korfantego rodzinie bezpośrednio po opuszczeniu przezeń Brześcia. (…) Był to cień człowieka. Stracił na wadze 25 kg” (Sławomir Suchodolski „Czarna księga sanacji. Warszawa 2017.)
Po wyjściu z więzienia brzeskiego prowadził nadal działalność polityczną. Jednak „niebezpieczeństwo ponownego aresztowania Korfantego było coraz bardziej prawdopodobne: w 1935 roku kończyły się kadencje Senatu i Sejmu Śląskiego, oznaczało to utratę immunitetu, więc Korfanty, bojąc się powtórki Brześcia, rozważał możliwość ucieczki za granicę. Decyzję przyspieszyła wizyta – 6 kwietnia w mieszkaniu państwa Korfantych – nadinspektora policji Stanisława Brodniewicza, ostrzegającego gospodarza przed mającym nastąpić nazajutrz aresztowaniem. 7 kwietnia Korfanty był już na terenie Czechosłowacji. Władze rozesłały za nim listy gończe”. (Ibid)
„W Brześciu zaczęła się jego Golgota zakończona męczęńską śmiercią. (…) Po Brześciu Korfanty idzie na emigrację. Tam wraz z Witosem pracują nad odbudową zrębów polskiej demokracji. (…) W kraju sprawy Korfantego bronił znakomity prawnik prof. Stefan Glaser. Z jego to relacji dowiadujemy się szeregu smutnych faktów, świadczących o upadku autorytetu w naszym państwie i o zupełnym zaniku praworządności (…)
„Jako obrońca Wojciecha Korfantego wielokrotnie w czasie jego emigracji, domagałem się od kompetentnych władz prokuratorskich i sądowych prawa wglądu do akt oraz sformułowania zarzutów przeciwko Korfantemu, a w szczególności zredagowania i dołączenia mi aktu oskarżenia. Wszystkie te moje podania były stale odrzucane pod różnymi pretekstami, że dochodzenie jeszcze nie zostało ukończone, że nie ma możliwości przesłuchania Korfantego” (…) (Karol Popiel: Od Brześcia do Polonii. Londyn 1967.)
Tak działo się za życia Józefa Piłsudskiego. Zaś po jego śmierci w przededniu wybuchu II wojny światowej skazany na emigrację Wojciech Korfanty postanowił wrócić do Polski i wspierać moralnie Polaków przed zbliżającą się wojną z Niemcami.
„Zbliża się wojna. Korfanty rozumie, że w takich dniach jego miejsce jest na swoim ukochanym Śląsku wśród górników. (…) W końcu kwietnia 1939 roku wysiada na polskiej ziemi w Gdyni. Wita go prof. Glaser z synem Korfantego Zbigniewem. W Poznaniu wita go i podejmuje prywatnie były prezydent miasta Cyryl Ratajski. (…) Z wielkim wzruszeniem wita Wojciecha Korfantego głowa Kościoła polskiego ks. Kardynał Hlond. (…) Wreszcie wśród swoich, w rodzinie. Następnego dnia po przyjeździe Korfanty lojalnie zgłasza swój przyjazd u prokuratora. Ale już w parę godzin po tej wizycie, po obiedzie zgłasza się policja – następuje aresztowanie i wywiezienie do Warszawy”. (Ibid)
Wojciech Korfanty „zamieszkał” w słynnym później w czasach stalinowskich więzieniu mokotowskim.
„Tak trwało do początku sierpnia 1939 roku [jak informuje prof. Glaser]: W pierwszych dniach sierpnia sędzia Demant zakomunikował mi telefonicznie, że Korfanty jest poważnie chory i że należy go czym prędzej zabrać z więzienia. Kiedy przyszedłem w tym celu z córkami do więzienia Korfanty nie mógł o własnych siłach opuścić celi, z córkami wyprowadziliśmy go trzymając pod rękę. Zawieźliśmy go do hotelu „Europejskiego”, gdzie oczekiwała żona i lekarze. W kilka dni później był operowany w lecznicy św. Józefa w Warszawie, po czym 17 sierpnia 1939 życie zakończył. Chirurg, który go operował, dr Szarecki, pułkownik, później generał, miał się wyrazić, że owrzodzenie wątroby jakie stwierdził u Korfantego, jest typowym objawem zatrucia arszenikiem”.
Pogrzeb odbył się 20 sierpnia 1939 roku w Katowicach. Tak uroczystości pogrzebowe wspomina Karol Popiel:
Manifestowało ponad ćwierć miliona ludzi. Wszyscy wierni mu górnicy i powstańcy zebrali się nad mogiłą. Poza masami Ślązaków przybyły delegacje dosłownie z całej Polski. Stawili się nie tylko przyjaciele i zwolennicy, ale liczni przeciwnicy ideowi, by oddać hołd temu wielkiemu Polakowi. Brakło tylko przedstawicieli władz i wojska polskiego (…). Wszystkie pogrzeby zawsze są smutne, ale tak tragicznego w swej złowieszczej wymowie nie zdarzyło mi się widzieć” (Karol Popiel: Od Brześcia do Polonii. Londyn 1967.)
fot. Coroczna Parada na Święto 11 Listopada przed Pałacem Saskim, ustanowione jako Święto Niepodległości ustawą w 1938 roku. Piłsudski na kasztance.