W Polsce bezkarnie gra się i manipuluje sondażami wyborczymi! Oto kilka przykładów!

0
4286
[bsa_pro_ad_space id=5]

Tekst pochodzi z 2017 roku, ale wciąż aktualny. Sondaż goni sondaż. A społeczeństwo podąża za nimi w efekcie stadnym.

[bsa_pro_ad_space id=8]

Również manipulacją jest niedzielny wieczór wyborczy, gdy dopiero co zamknięto lokale wyborcze, komisje zaczynają liczyć głosy, a wszelkie serwisy podają już wyniki. Jak mają się czuć liczący głosy ?

Kluczowe jest zdanie z dopisku: Autor tego tekstu zamawiał badania opinii publicznej, pracując w tygodniku „Wprost” i w TVP, i zawsze dostawał takie wyniki, jakie chciał. Trzeba było tylko dobrze skonstruować pytania.


Jan Piński

Istnieją trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, okropne kłamstwa i statystyki – kpił XIX-wieczny brytyjski premier Benjamin Disraeli. W Polsce ta kpina idealnie pasuje do branży sondaży politycznych (są kłamstwa, duże kłamstwa i sondaże).

Właśnie [2017] opublikowano sensacyjny sondaż Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych (IBRiS), według którego PO dogoniła PiS i obecnie chce na nią głosować 27 proc. wyborców, a na PiS zaledwie 2 pkt. procentowe więcej – 29 proc. Miała to być konsekwencja bolesnej porażki PiS przy próbie niedopuszczenia do wyboru Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej. To nie chodzi tylko o ten sondaż (sami politycy PiS przyznają, że stracili – co wynika z ich wewnętrznych badań – choć oczywiście nie tyle). Chodzi o zasadę, że w Polsce sondaże są wykorzystywane do kreowania polityki. Nie da się inaczej wytłumaczyć rozbieżności wyników badań preferencji politycznych wykonanych przez różne firmy, posługujące się tymi samymi metodami, jak i efektu konfrontacji tychże wyników z rzeczywistością, czyli z wyborami przy urnach.

Torturowanie danych

IBRiS wcześniej nazywał się Homo Homini (skądinąd ciekawy trend, że polskie sondażownie co parę lat zmieniają nazwy, jakby chciały zgubić ślad) i zaliczył parę spektakularnych wpadek, jak chociażby pokazując tuż po wyborach, że poparcie dla Nowoczesnej skoczyło do 22,9 proc., mimo że badania innych firm wskazywały na wzrost poparcia, ale około 10 pkt. procentowych niższy. Do historii przeszedł też sondaż Homo Homini z lipca 2013 r., wskazujący, że nowy projekt polityczny Przemysława Wiplera, który założył po odejściu z PiS, czyli Republikanie, mógł liczyć na poparcie 19 proc. (sic!). W rzeczywistości ugrupowanie to nigdy nie przeskoczyło poparcia na poziomie 1–2 proc. i dlatego nie zaistniało jako samodzielny byt polityczny. Korzystne badanie zamówił oczywiście Wipler. Instytut Homo Homini wyjaśniał, że wysokie poparcie dla Republikanów mogło być efektem poprzedzenia pytania o preferencje partyjne serią pytań, które wpłynęły na wyniki pytania o preferencje wyborcze. I tu jest pogrzebany przysłowiowy pies (lub PiS, jak chodzi o ostatnie badanie). Otóż wyniki badań opinii publicznej zależą od szeregu czynników. Jeżeli sondaże są telefoniczne, to nawet wpływ mają godziny, w jakich są przeprowadzane. Wystarczy poprzedzić pytania o preferencje polityczne pytaniami np. o religie i wartości, a już wzmocni to wynik partii kojarzonych z nimi.

Noblista z ekonomii George Stigler kpił, że dane można torturować tak długo, aż przyznają się do wszystkiego. To samo dotyczy badań opinii publicznej. W zależności od zastosowanych „sztuczek” lub popełnionych błędów otrzymujemy różne wyniki. Często jest też tak, że zamawiający badanie oczekuje konkretnego wyniku (w myśl rosyjskiego przysłowia, że „ten kto płaci, ten decyduje, co gra orkiestra”). Wówczas manipulacje dokonywane są nie na poziomie centralnym, ale u ankieterów, którzy wiedzą, że jeżeli ich ankieta nie dopasuje się do oczekiwań, to ich wynik zostanie odrzucony jako błędny, a oni sami nie dostaną wynagrodzenia.

Przykładów w polskiej polityce na to twierdzenie jest aż nadto. Weźmy chociażby niedoszacowanie wyniku wyborczego Andrzeja Dudy przed pierwszą turą. Tylko jeden sondaż wskazywał na równe szanse kandydatów i było to badanie „prywatnie” zamówione przez SLD. Zresztą w tym sondażu, zrobionym przez Millward Brown (dawniej SMG/KRC – znów zmiana nazwy), kandydatka tej partii Magdalena Ogórek szacowana była na 6 proc. poparcia, a dostała 2,38 proc. Oczywiście można stwierdzić, że sondaże nie nadążały za szybko rosnącym poparciem dla Dudy, fakty jednak sugerują, iż zwyczajnie pompowano w ten sposób Komorowskiego. Tak było w 2010 r., gdy w ostatnim przedwyborczym sondażu „Gazeta Wyborcza”, powołując się na badanie PBS DGA, oznajmiła, że Komorowski jest bliski zwycięstwa w pierwszej turze z Jarosławem Kaczyńskim. W rzeczywistości dostał blisko 10 pkt. procentowych mniej. Skandal był tak duży, a manipulacja (lub błędy w sztuce) tak znaczne, że Organizacja Firm Badania Opinii i Rynku (OFBOR), zrzeszająca największe podmioty, takie jak: CBOS, OBOP, PBS, GFK Polonia czy Millward Brown, musiała się przyznać, że coś z branżą jest nie tak. Takich przykładów w polskiej historii po 1989 r. jest mnóstwo. W 1993 r. OBOP przeszacował Unię Demokratyczną (czyli ukochaną partię Adama Michnika) o 6 pkt proc. Rządowy CBOS tyle samo zabrał SLD i typował, że to PSL wygra wybory. W 1997 r. PBS zaniżył – uwaga – wynik AW„S” o 8 pkt procentowych. A w 2001 r. IPSOS i OBOP zawyżyły wynik koalicji SLD–UP o 7, CBOS zaś o 9 pkt proc., a Pentor aż o 10 pkt proc.

Prawo podążania za stadem

Wszystkie badania socjologiczne wskazują, że ludzie lubią być po stronie zwycięzców i większości. W psychologii społecznej nazywa się to „społecznym dowodem słuszności”. Inaczej mówiąc: dowodem tłumu. Co ciekawe, owo prawo „podążania za stadem” dotyczy wszystkich organizmów żywych. W 2009 r. w Wielkiej Brytanii urzędy skarbowe w porozumieniu z firmą Influence at Work (Wpływ w działaniu) opracowały listy, w których do wezwania do zapłaty dodano jedno zdanie. Owo zdanie pozwoliło podnieść wskaźnik ściągalności zaległych podatków z 57 proc. do 86 proc. Zebrano aż o 5,6 mld funtów (około 25 mld zł!) zaległych podatków więcej niż w poprzednim roku. To czarodziejskie zdanie brzmiało: Ogromna większość podatników płaci swoje zobowiązania w terminie. Prawo „podążania za stadem” potwierdził również eksperyment, który przeprowadził spec od wywierania wpływu Robert Cialdini. Otóż gdy przed tłumem idących na stację metra pojawiała się podstawiona osoba, która wrzucała muzykowi garść monet, to liczba darczyńców wrastała ośmiokrotnie.

Manipulowanie sondażami się zwyczajnie opłaca. Na dodatek w Polsce jest kompletnie bezkarne. W 1992 r., gdy w Wielkiej Brytanii wyniki sondaży „rozjechały” się z wynikami wyborów w sposób drastyczny, to powołano komisję śledczą w parlamencie, która napiętnowała winowajców w taki sposób, że to się więcej nie powtórzyło. W 1995 r. we Włoszech podobna próba skończyła się publiczną samokrytyką branży, a jedna z firm wręcz zrezygnowała z wynagrodzenia za nietrafne badania. U nas, mimo trzech dekad kolejnych kompromitacji, sondażownie nic sobie z tego nie robią. Jakie jest wyjście? Traktować sondaże tak, jak rubrykę z horoskopami w prasie. Czysta rozrywka. Zawsze można też próbować bawić się w to, co żartem proponował jeden z moich kolegów, znany spec od wizerunku: Pokaż mi wynik sondażu, a powiem ci, kto za niego płacił.

PS.

Autor tego tekstu zamawiał badania opinii publicznej, pracując w tygodniku „Wprost” i w TVP, i zawsze dostawał takie wyniki, jakie chciał. Trzeba było tylko dobrze skonstruować pytania.

Za: Polskaniepodlegla.pl

Rys. Andrzej Mleczko [kwejk.pl]


MOŻE CIĘ RÓWNIEŻ ZAINTERESUJE:

Dwupartyjny model dominacji nad społeczeństwami

[bsa_pro_ad_space id=4]