Donald Trump stwierdził na Twitterze, że Facebook, Twitter i Google są kontrolowane przez „radykalną lewicę”. Oświadczył również, że jego administracja pracuje nad naprawieniem tej „bezprawnej sytuacji”.
W swoim wpisie Trump wspomniał także Instagram, będący własnością Facebooka. Skomentował w ten sposób klip konserwatywnej blogerki Michelle Malkin, która krytykowała usuwanie konserwatywnych treści z platform społecznościowych. Trump nie sprecyzował jakie środki potencjalnie mogą zostać wykorzystane przeciwko gigantom technologicznym.
Malkin w niedawnym poście na swoim koncie na Twitterze powiedziała, że nie będzie brać „szczepionki Gatesa”, terminu często stosowanego online przez aktywistów anty-szczepionkowych w odniesieniu do wielu opracowywanych szczepionek koronawirusowych. Odniosła się do współzałożyciela Microsoftu i miliardera filantropa [promotora depopulacji i syna szefa Planned Parenthood – przyp. PP] Billa Gatesa.
The Radical Left is in total command & control of Facebook, Instagram, Twitter and Google. The Administration is working to remedy this illegal situation. Stay tuned, and send names & events. Thank you Michelle! https://t.co/ZQfcfD3Hk9
— Donald J. Trump (@realDonaldTrump) May 16, 2020
Post Malkin został usunięty zgodnie z polityką Twittera dotyczącą siania dezinformacji w czasie pandemii. Usuwane są również wpisy łączące rozprzestrzenianie się koronawirusa z siecią 5G.
Jak informowaliśmy, z platformy usunięty zostały na przykład dwa twitty prezydenta Brazylii Jaira Bolsonaro, w których kwestionował on zasadność regulacji wprowadzonych dla powstrzymywania rozprzestrzeniania się koronawirusa.
Wielokrotnie opisywaliśmy cenzorskie działania platform społecznościowych.
Niezależni naukowcy, Mark Ledwich i Anna Zaitsev z Uniwersytetu Kalifornijskiego, przez dwa lata analizowali ponad 23 miliony rekomendacji YouTube’a. Badacze doszli do wniosków, że algorytm praktycznie zeruje zasięgi prawicowych czy „radykalnych” kanałów, przy jednoczesnym faworyzowaniu kanałów lewicowych lub neutralnych. Częściej promowane są także materiały wielkich korporacji medialnych. Dane zbierane były na urządzeniach niezalogowanych do kont YouTube, więc rekomendacje nie były oparte na wcześniej oglądanych filmach.
Walka z treściami prawicowymi na YouTube trwa już od dłuższego czasu. W 2017 roku platforma przyznała się do manipulacji procesami promocji treści niektórych kanałów. Sami administratorzy serwisu przyznają, że ich polityka jest nad wyraz skuteczna:
W 2017 roku wprowadziliśmy mocniejsze stanowisko wobec filmów z zawartością suprematystyczną, włączając w to limitowanie systemu polecania, ograniczając możliwość komentowania czy dzielenia się danym materiałem.
Takie działania sprawiły, że liczba wyświetleń treści uznanych za „suprematystyczne” miała spaść o 80 proc.
W Polsce jednym z głośniejszych przypadków cenzorskiej działalności YouTube’a (choć nie jedynym) było zablokowanie odcinka katolickiego programu „Wierzę” emitowanego przez stację wSensie.tv, w którym redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy” Paweł Lisicki oraz gospodarz programu krytykowali ideologię LGBT. Instytut Ordo Iuris w związku z tym pozwał do sądu Google, właściciela serwisu YouTube.
W połowie grudnia posłowie Konfederacji Wolność i Niepodległość – Krystian Kamiński, Michał Urbaniak i Janusz Korwin-Mikke złożyli na ręce ministra cyfryzacji interpelację poselską „w sprawie cenzury ideologicznej portalu YouTube należącego do amerykańskiego koncernu Google”. Odpowiedzi udzielił minister Marek Zagórski.
Ministerstwo Cyfryzacji dostrzega zjawisko nadmiernego blokowania i usuwania treści przez portale społecznościowe takie jak YouTube (Google), Facebook czy Twitter – stwierdził.
Z kolei w czerwcu amerykański portal śledczy „Project Veritas” opublikował raport dotyczący praktyk stosowanych przez Google wskazujących na to, że korporacja ta planuje wpłynąć na wynik kolejnych wyborów prezydenckich w USA. Ściślej mówiąc, chce „zapobiec” kolejnej „sytuacji z Trumpem”. Raport zawiera m.in. wykonane z ukrycia nagranie osoby z kierownictwa Google, ujawnione dokumenty oraz wyznanie „insidera” z Google, który zdecydował się opowiedzieć o praktykach działania tej firmy.
Mark Zuckerberg, założyciel i szef Facebooka publicznie przyznał w lipcu 2019 r., że w okresie poprzedzającym irlandzkie referendum ws. zniesienia ochrony życia od poczęcia, jego firma celowo blokowała reklamy o charakterze pro-life. Działacze pro-life zwrócili wtedy uwagę, że jego słowa są sprzeczne z tym, co zeznawał przed amerykańskim Kongresem.
Ofiarą takiej polityki globalnego monopolisty padł również nasz portal [kresy.pl – przyp.]. Jak informowaliśmy, na przełomie maja i czerwca 2019 r. Facebook ściął niemal do zera zasięgi naszych postów. Nasze wpisy publikowane na stronie liczącej prawie 100 tys. fanów docierały do średnio 100 odbiorców. Blokadę wprowadzono bez żadnego ostrzeżenia i bez jakiegokolwiek uzasadnienia. Po kilku tygodniach Facebook nieco poluzował swoje restrykcje, ale wciąż stosuje względem nas tzw. „shadow banning” czyli obcina zasięgi naszych publikacji.
W odpowiedzi na nasze odwołanie Facebook przesłał nam po kilku tygodniach lakoniczną wiadomość po angielsku, w której poinformowano nas, że sprawdzono „rzeczony post i potwierdzono, że w istocie narusza on naszą [Facebooka] politykę”. Niestety nie wiemy, o jaki post chodzi, bo w naszym odwołaniu mowa była wyłącznie o bezzasadnym obcięciu zasięgów naszej strony.
Po ujawnieniu, że Facebook stosuje względem nas cenzurę prewencyjną oraz, że nie zadał sobie przy tym trudu przedstawienia choćby najbardziej naciąganego pretekstu, firma Zuckerberga niespodziewanie poinformowała nas, że 12 czerwca (czyli dwa tygodnie po wprowadzeniu blokady) aż trzy z naszych postów złamały jej regulamin. Do dziś nie powiadomiono nas jednak, o które z wielu wpisów chodzi, który z naszych redaktorów je opublikował i jaki zapis regulaminu Facebooka został przez nas złamany.
Facebook groził nam również usunięciem strony. Powodem było słynne zdjęcie przedstawiające żołnierzy Wermachtu wyłamujących polski graniczny szlaban we wrześniu 1939 roku. Zdaniem Facebooka zdjęcie to łamie „standardy społeczności”. Jakby tego było mało, chodziło o wpis zamieszczony przez nas 4,5 roku przed reakcją firmy. Ostatecznie ze swojej decyzji się wycofała.
Facebook usunął również zdjęcie jednej z produkowanych przez nas koszulek patriotycznych, ponieważ zdaniem moderatorów XVI-wieczny wizerunek feniksa powstającego z popiołów oraz napis „Polonia Restituta” to treści o charakterze „erotycznym”.
za: Kresy.pl / Bloomberg