Jest pewien modny błąd, który pleni się dokoła tak bujnie, że można by poświęcić resztę życia na beznadziejną próbę wyrwania go z korzeniami. Pokażę go na przykładzie listu do gazety, napisanego przez jakąś panią i opatrzonego przez redakcję tytułem: „Czy kobiety poszły za daleko?”. W liście chodzi o sukienki, jakoby nieprzyzwoite, ale to mnie akurat nie interesuje. Przytoczę fragment, wcale nie głupszy niż wypowiedzi niezliczonych inteligentów i myślicieli na ten sam temat, za to jaśniej od nich stawiający sprawę: „Kobiety poszły za daleko – tak zawsze mówili ludzie o wstecznej umysłowości i przeciwnicy postępu. Myślę, że aż do końca świata będzie istniał ten typ mężczyzny, który zarzuca kobietom, że posuwają się za daleko. Lecz nikt nie zatrzyma biegu ewolucji, a kobiety dalej będą szły naprzód”.
Pytanie tylko, dokąd zajdą. Ale zajmijmy się listem. Otóż, każdy myślący człowiek chce zatrzymać bieg ewolucji na jakimś konkretnym znaku granicznym, osadzonym w jego umyśle. Gdybym zaproponował, aby ludzie chodzili nago, autorka listu mogłaby się zgorszyć. Jednak mam takie samo prawo jak ona, by uznać przeciwnika moich poglądów za przeciwnika postępu. Gdybym oświadczył, że chodzenie nago powinno być obowiązkowe i przemocą ludziom narzucane, autorka listu pewnie by się oburzyła. Ja zaś odparłbym, używając jej własnych słów, że aż do końca świata będą istnieć ludzie o wstecznej umysłowości. Gdybym następnie wysunął postulat, aby obdzierać ludzi nie tylko z ubrań, lecz i ze skóry, mogłaby mi wskazać jakieś moralne obiekcje. Lecz jej własny argument i tu byłby nieodparty: nikt nie zatrzyma biegu ewolucji, a jeśli ewolucja polega na obdzieraniu ludzi ze skóry, to znaczy, że ewolucja będzie postępować dalej. Argument jest równie dobry po jej stronie jak po mojej – a po obu stronach jest bezwartościowy.
Oczywiście, równie łatwo można by wymusić na ludziach postęp i ewolucję w dokładnie przeciwnym kierunku. Ludzie bowiem – oznajmilibyśmy – powinni nosić jak najwięcej ubrań. Dzikie plemiona odziewają się skąpo, ubiór jest oznaką cywilizacji, toteż musi ewoluować w stronę maksymalnej obfitości. Jeśli zakładam dziesięć kapeluszy jestem człowiekiem wysoce cywilizowanym, a gdy założę dwanaście mój poziom cywilizacyjny zauważalnie się podniesie. I nawet kiedy wyewoluuję tak daleko, że będę nosił sześć par spodni jedna na drugiej, powinienem powitać siódmą parę z entuzjazmem, jako powiewający sztandar postępu.
Przeciwstawiając sobie wzajem te dwie szalone skrajności widzimy gdzie znajduje się ośrodek równowagi – czyli ośrodek normalności. Ten, kto zapytał, czy kobiety nie poszły aby za daleko, przynajmniej pod jednym względem przyjął słuszne założenie. Założył bowiem, że istnieje jakieś „za daleko”. Istnieje pewien punkt, począwszy od którego coś, co kiedyś było dyskryminowane staje się przesadne. Do pewnej granicy coś jest cenne; dalej jest niepożądane. Nie nadwerężymy sobie intelektu, rozważając logicznie, w jakim stadium albo w jakich warunkach osiągniemy stan całkowicie nas zadowalający, czy to w kwestii ubrań, czy w dowolnej innej dziedzinie społecznej. Dla ludzkiego rozumu jest najzupełniej wykonalne, aby wyznaczyć jakiś limit dla pagody z kapeluszy, zanim wzniesie się ona w nieskończoność. Naprawdę, da się policzyć liczbę ludzkich nóg i po krótkim namyśle dopasować do nich właściwą liczbę spodni. Można by się, owszem, pomylić, obliczając ilu kapeluszy potrzebuje hydra, a ile par spodni niezbędne jest dla stonogi; istnieją też na świecie ludzie, którzy nie noszą spodni, względnie kapeluszy. Zawsze znajdą się wyjątki; zawsze też będą skrajności, dobre i złe, ale zasadnicza sprawa polega na tym, że wyjątki i skrajności, dobre czy złe, mają to do siebie, że nie leżą w złotym środku, lecz zmierzają w diametralnie przeciwne strony.
Pozwólmy człowiekowi mieć ideał jakiegoś stroju czy obyczaju. Ideał składa się z różnych elementów w określonych proporcjach – a jeśli te proporcje zostaną zaburzone, rozminą się z ideałem. Człowiek powinien mieć jasną koncepcję, czego konkretnie chce – i wtedy nie pozwoli, by coś, czego chce, zostało porwane i zmiażdżone przez bieg ewolucji. Ideał może być dowolnie rewolucyjny lub reakcyjny, lecz musi być stały. Jeśli stanie się bardziej rewolucyjny albo bardziej reakcyjny, to się wypaczy, a już założenie, że ma się w nieskończoność stawać coraz bardziej rewolucyjny lub coraz bardziej reakcyjny to czysty, obłąkany nonsens. Jak człowiek ma wiedzieć czego chce, jak ma w ogóle chcieć tego, czego chce, jeśli nieustannie się to zmienia?
Postęp, w pozytywnym znaczeniu tego słowa, nie polega na szukaniu kierunku, w którym można by iść w nieskończoność. Taki kierunek nie istnieje – chyba że w sferze transcendentalnej, w kwestiach takich jak miłość do Boga. Prawdziwy postęp polega na szukaniu miejsca, w którym można by się zatrzymać.
Eseje G.K. Chestertona publikowane były w latach 1920-1930.
Felieton ukazał się w tomiku “Obrona wiary”, Wyd. Fronda, 2012 rok.