Trzeba wszem i wobec mówić, choć nikt poza nami tego nie powie, że w dzisiejszych czasach idealizm stoczył się bardzo nisko. Materializm był niski zawsze. W wiekach ciemnych duńscy wikingowie myśleli tylko o łupach – ale bohaterstwo króla Alfreda było prawdziwie bohaterskie, a pobożność świętego Dunstana prawdziwie pobożna. Niejeden średniowieczny baron ożenił się wyłącznie dla zdobycia posagu – ale święty Franciszek poślubił Panią Biedę z miłości. Bardzo wielu łajdaków w czasach rewolucji francuskiej wpełzło do senatu przez rynsztok, nikt jednak nie wątpi, że garstka idealistów, głodujących na poddaszu czy ginących na szafocie miała prawo do swego sic itur ad astra.
Za to w naszej epoce idealizm stał się niemal obrzydliwszy od materializmu. Czytam oto artykuł jakiegoś filantropa, apelującego, by zorganizować przemysł bardziej po ludzku, co jest i moim postulatem. Filantrop zaleca rozwiązania przyjęte w pewnej amerykańskiej fabryce, ponieważ w tej akurat fabryce „robotnik może opuścić stanowisko pracy wyglądając jak makler giełdowy”. To ci dopiero pochwała; to dopiero osiągnięcie! Filantrop naprawdę uważa, że nieelegancko jest być robotnikiem, lecz być maklerem – to rzecz wzniosła. To znów dla odmiany natrafiam na wypowiedź amerykańskiego bojownika o pokój, który promienieje radosną nadzieją, że cała ludzkość niebawem włączy się w ten biznes z Braterstwem, „a Francuzi przestaną wreszcie gadać o honorze” i doszlusują do reszty. Oto przerażająca szczerość półgłówka, wyobrażającego sobie, że jest idealistą. On naprawdę myśli, że przysłuży się sprawie Pokoju, jeśli namówi wszystkich, by na pierwszym miejscu stawiali własne bezpieczeństwo, nie zawracając sobie głowy honorem czy hańbą.
W naszych czasach, które uchodzą za wyprane z idealizmu, najgroźniejsze są właśnie ideały. Ideałem stała się dziś niewola, zwana bezpieczeństwem socjalnym; ideałem stała się chciwość, nazywana wydajnością i produkcją; ideałem stała się nierozwaga, nazywana przedsiębiorczością; i tak dalej. To samo dotyczy tej nieustannej, hałaśliwej propagandy, tej ciągłej kampanii reklamowej, która chlubi się, że pomaga ludziom pokonać nieśmiałość, dając im ambicję, upór i pewną cechę, zwaną dziś wiarą w siebie, a kiedyś określaną jako zarozumialstwo. Psycholog nie zastanawia się, czy istotnie robi ludziom przysługę, pozbawiając ich ostatnich resztek skromności i dobrych manier. Wierzy, że świat stanie się lepszy, a przyszłość jaśniejsza, jeśli uda mu się przekształcić nie wadzącego nikomu introwertyka w nie liczącego się z nikim chama. Jego propaganda ukazuje dwa autentyczne portrety: spokojny dżentelmen Przed Użyciem Naszego Ideału i wyszczekany, wyluzowany prostak Po Użyciu Naszego Ideału. Kiedy porównać obecne czasy z innymi okresami ludzkich dziejów, doprawdy zdumiewające jest to szczere przekonanie, że Ideał polega na tym, aby być powierzchownym, wesołkowatym prymitywem, tępo przeświadczonym o własnych zaletach.
Podkreślam, że to, nad czym boleję, co uważam za godne najwyższego potępienia, to nie rozkwit wady, zwanej zarozumialstwem, lecz rozkwit cnoty, zwanej wiarą w siebie. Wady plenią się bowiem jak chwasty, wyrastając z ludzkiej słabości wszędzie gdzie tylko mogą, ale cnoty są hodowane i wspierane. Miłość własna to cecha, która pospolicie krzewi się wśród ludzi, i do pewnego stopnia nawet słusznie. Coś, co mnie drażni, to nie jej realność, lecz jej rzekoma idealność. Tłumy niemądrych ludzi stają się jeszcze bardziej niemądre i zadufane, niż byłyby z natury, bo systematyczna edukacja wpaja im, że powinni uwierzyć w siebie, a slogany trzeciorzędnej nauki głoszą, że należy wyleczyć ludzkość z poczucia wstydu i z kompleksu niższości. Tyle się dziś dyskutuje, czy kapitalizm jest zgodny z chrześcijaństwem albo czy sztuka współczesna zaprzecza chrześcijaństwu – a mnie zdumiewa ślepota chrześcijan, nie dostrzegających, że w tym właśnie punkcie ich wiara jest dziś najmocniej i najenergiczniej atakowana, i że oprócz pornografii, plutokracji i wszystkich innych rzeczy, przeciw którym protestujemy, powinniśmy walczyć z systemem komercji, wielkim chórem wysławiającym pychę.
Eseje G.K. Chestertona publikowane były w latach 1920-1930.
Felieton ukazał się w tomiku “Obrona wiary”, Wyd. Fronda, 2012 rok.