G. K. Chesterton: O nauce religii

0
1233
[bsa_pro_ad_space id=5]
Ta osobliwa atmosfera kulturalna, która nas otacza, jest gęsta nie od nadmiaru myśli, ale od banałów. Bardzo wielu ludzi wie, że mówiąc na określony temat należy używać określonego frazesu. Nie przychodzi im do głowy, aby pomyśleć chwilę i sprawdzić, w jaki sposób ten sam frazes pasowałby do innego tematu.

Oto na przykład frazes, który usłyszałem kiedyś od bardzo sympatycznej i inteligentnej osoby i który wszyscy słyszeliśmy setki razy od setek takich osób. Młoda matka powiedziała mi:

[bsa_pro_ad_space id=8]

„Nie chcę uczyć mojego dziecka żadnej religii. Nie chcę mu niczego narzucać. Wolę, żeby samo bez mojego wpływu dokonało wyboru, kiedy dorośnie”.

Jest to bardzo powszechny banał, często powtarzany, lecz nigdy w rzeczywistości nie wprowadzany w życie. To oczywiste, że matka zawsze wywiera wpływ na dziecko. To oczywiste, że równie dobrze mogłaby powiedzieć:

„Mam nadzieję, że samo znajdzie sobie przyjaciół, kiedy dorośnie, tak więc nie będę go przedstawiać żadnym ciotkom ani wujkom”.

Dorosły człowiek nigdy nie ucieknie od odpowiedzialności za wywarcie wpływu na własne dziecko, nawet jeśli bierze na siebie olbrzymią odpowiedzialność, jaką jest niewywieranie żadnego wpływu. Matka może dziecko wychować nie narzucając mu religii, lecz nie uniknie narzucenia mu środowiska. Jeśli decyduje, by wyłączyć z tego środowiska religię, określa jego kształt; a jest to kształt diabelnie ubogi i nienaturalny. Matka mogłaby również wychować dziecko na samotnej wyspie otoczonej rozległymi wodami, aby nie skaziły go żadne przesądy i tradycje społeczne. Ale to ona dokonuje wyboru – wybiera wyspę, wody i samotność, i jest za to dokładnie tak samo odpowiedzialna, jak gdyby wybrała sektę menonitów albo teologię mormońską. Jest jasne dla każdego, kto pomyśli bodaj przez dwie minuty, że odpowiedzialność za ukształtowanie dzieciństwa stanowi nieunikniony element stosunków między rodzicem a dzieckiem, nie mający nic wspólnego z wychowaniem religijnym czy ateistycznym. Ale ci, którzy powtarzają te oderwane frazesy nie myślą nad nimi przez dwie minuty. Nie próbują łączyć ich z żadną filozofią. Słyszeli ten frazes używany wobec religii, a nigdy  nie przychodzi im na myśl, by zastosować go do czegokolwiek poza religią – by wyjąć te słowa z ich konwencjonalnego kontekstu i zobaczyć, czy mają sens w innym kontekście. Słyszeli, że są ludzie, którzy nie chcą uczyć dzieci nawet swojej własnej religii. Na tej zasadzie mogą też istnieć ludzie, którzy nie chcą uczyć dzieci nawet swojej własnej cywilizacji. Jeśli dziecko, gdy dorośnie, może woleć inną wiarę, to przecież równie dobrze może również woleć inną kulturę. Może z irytacją myśleć o tym, że zostało wychowane jako swedenborgianin; może z całego serca żałować, że nie wyrosło jako sandemanianin (1). Jednak równie dobrze może żałować, że zostało wychowane jako angielski dżentelmen, a nie jako dziki Arab z pustyni. Gdy zaś będzie podróżować z jednego krańca świata na drugi (bo inni ludzie zdecydowali kiedyś, że trzeba nauczyć je geografii), może pozazdrościć Chińczykom godności kodeksu Konfucjusza albo szlochać nad ruinami wielkiej cywilizacji Azteków. Ktoś jednak przedtem musi je ewidentnie wychować na kogoś; a chyba najcięższa w ogóle odpowiedzialność to wychować je na kompletne, nienacechowane zero.

 

(1) Swedenborgianie to wyznawcy słynnego mistyka Emanuela Swedenborga; sandemanianie to szkocki odłam protestancki, na czele którego stał Robert Sandeman.


Eseje G.K. Chestertona publikowane były w latach 1920-1930.

Felieton ukazał się w tomiku “Obrona wiary”, Wyd. Fronda, 2012 rok.

[bsa_pro_ad_space id=4]