Karabiny na sznurkach, nie obszyte płaszcze, buty kiepskiej jakości. Jakże musiał boleć fakt godzenia się wilnian z przyjściem takiego przybysza.
Były w przeszłości Wilna wrześniowe poranki, kiedy wśród niepokojącej ciszy wdzierał się w miasto stuk wojskowych butów. Nie były to buty żołnierzy własnych, ale obcych, którzy pierwszy raz w życiu widzieli mury grodu nad Wilią. Nie zamierzali miasta podziwiać, gdyż z woli swoich przywódców mieli złe zamiary. Tego rodzaju niezapowiedziana gościna nie jest miła nawet jeśli gość twierdzi, że przychodzi w dobrych zamiarach. Intencja wrześniowych gości zawsze była kłamstwem. Żaden z nich nie przynosił tego dobrego, o czym mówił, nigdy nie było to wyzwolenie, słowo klucz, którym szafowano. Nie było szacunku dla gospodarza, mimo że o tym mówiono. Mieli zmusić mieszkańców, aby klękali przed militarną potęgą, gdyż kierowało nimi brutalne myślenie, brutalny plan, brutalne metody.
Wrzesień 1915
Wrześniowy poranek 1915 roku miał to do siebie, że jedni nieproszeni goście opuszczali Wilno, a kolejni, również nieproszeni goście, zajmowali ich miejsce. Już pod koniec sierpnia zapowiadano wizytę, którą sygnalizowały stalowe ptaki. Jakże niewinnie wyglądał z dzisiejszej perspektywy terkocący aeroplan, z którego pilot ręką wyrzucał niewielką bombę. Te bomby były rodzajem karnecika z niemieckim imieniem gościa.
Wojsko rosyjskie opuszczające Wilno we wrześniu 1915 roku, było gościem zasiedziałym. Ponad sto lat trwała ich nieproszona gościna. Wychodzili bez woli bronienia swojej „odwiecznie rosyjskiej ziemi”, jak uparcie twierdzili. Pakowali się w pośpiechu przy olbrzymim nakładzie sił i środków. Wykorzystano do tego każdy pojazd, którym mógł na platformie pomieścić cenne rzeczy. Wywożono skarby własnej kultury, łącznie z pomnikami carycy Katarzyny, gubernatora Murawjowa o przydomku „wieszatiel” i popiersie Puszkina. Zewsząd słyszano zapewnienia, że „wyjeżdżamy na chwilę”, a to, co zabieramy, musi być zabezpieczone przed wrogiem. Dźwig z saperską obsługą, specjalnie sprowadzony z Fortu Kowno, pracował w pocie smarów, aby nieuszkodzone, brązowe bryły znalazły się bezpiecznie na platformach samochodowych, a później na stacji kolejowej.
Jakże trudnym przedsięwzięciem było ściąganie dzwonów z większości wileńskich kościołów i cerkwi. Zabierano je w celu „ochrony”. W czasie bieżeństwa specjalny samochód wykonał kurs ze zmumifikowanymi szczątkami trójki wileńskich męczenników. Ze swojego świętego miejsca w cerkwi Św. Ducha trafiły do Monasteru Dońskiego w Moskwie. Opuszczający Wilno Rosjanie zadbali o wiele szczegółów. Liczne zbiory archiwalne i muzealne trafiły do Mohylowa. Do pracy można było wykorzystać wojsko, gdyż dowódca dźwińskiego okręgu wojennego, generał książę Georgij Tumanow, któremu podlegał obszar frontu z Wilnem, przekazał rozkaz, że Wilno bronione nie będzie. Generał wydał też rozkaz, aby opuszczającym miasto żołnierzom wypłacić pieniądze z należnego żołdu. Aleksander Żyrkiewicz, obserwujący jak z trudem zdejmowano dzwon z dawnego kościoła Św. Kazimierza, a ówcześnie cerkwi soborowej, rozmawiał z archimandrytą Tichonem. Duchowny pytał, czy „Rosja umrze z tego powodu, że zostanie okradziona z Północno-Zachodniego Kraju? Ot…. jak szeroko się ona rozciągała, prawie na pół świata”.
Żyrkiewicz był literatem, historykiem, kolekcjonerem i członkiem komisji archiwalnej. To on był jednym z kreatorów rosyjskiej historii Północno-Zachodniego Kraju. Jego olbrzymia kolekcja starodruków i broni, została spakowana i wyjechała wraz z właścicielem do Symbirska. Piotr Wierowkin, cywilny gubernator Wilna, odprawił swoją rodzinę (żona, dwóch synów i trzy córki) już pod koniec lipca. Sam został i pełnił obowiązki do końca. 17 września (1915 roku) na pożegnalnym spotkaniu z członkami Rady Miasta, w której większość była Polakami, zapowiedział:
„Pamiętajcie panowie, wy tu zostający, że my tu wrócimy! A gdy wrócimy, śledztwo bardzo surowe dobędzie na jaw każdy szczegół waszego sprawowania się wobec Niemców”.
Detonacje niszczonych obiektów wstrząsnęły miastem o czwartej rano 18 września. Wysadzono wewnętrzne urządzenia gazowni oraz zbiornik gazu, następnie uszkodzono dworzec i elektrownię kolejową oraz kratowy wiadukt (tzw. Szkaplerny) nad torami w okolicy stacji towarowej. Wybuchem kilku pocisków zasypano częściowo kolejowy tunel Ponarski. Próbowano też wysadzić mosty przez Wilię: Zielony i Zwierzyniecki, ale eksplozje uszkodziły je tylko w niewielkim stopniu. W ciągu półtorej godziny naliczono około 50 większych i mniejszych wybuchów. Ostatni oddział rosyjski wychodził z Wilna 18 września o 6 rano.
Przez trzy godziny w Wilnie nie było żadnej władzy, jeśli nie liczyć Rady Miasta, która niczego w tym czasie nie zrobiła, czekając na rozwój wypadków. Pierwsze oddziały wojsk niemieckich, bez żadnego wystrzału, weszły do miasta o godzinie dziewiątej. Jako pierwsi byli żołnierze z pułków saskich ze 101 korpusu generała Karla Litzmana, mającego honorowy tytuł „Der Löwe von Brzeziny” (Lew spod Brzezin)1 . Wchodzili po cichu, tak jak się wchodzi do miasta, które się nie broni. Maszerowali tylko przy akompaniamencie podkutych butów i turkocie konnych pojazdów. Fale niemieckiego wojska zmierzające dalej na front, przechodziły ulicami Wilna przez trzy kolejne dni, a w mieście rozlokowała się nowa administracja. Generał von Eichorn, wyznaczył na pierwszego komendanta wojskowego Wilna, hrabiego Alexei’a von Pfeil, który jak na „gościa” przystało, nie płacąc za pokoje zamieszkał w hotelu St.Georges.
To Pfeil nakazał wydrukowanie i rozklejenie „Odezwy do mieszkańców Wilna” („An die Einwohnerschaft von Wilno”). Hrabia pozwolił sobie kurtuazyjnie nazwać Wilno ”perłą w Sławnem Królestwie Polskiem”. Treść odezwy, wydrukowana w językach: niemieckim, polskim i rosyjskim, wywołała protest przedstawicieli innych narodowości. Delegacja Litwinów przyszła w tej sprawie do komendanta, starając się uświadomić mu, że Wilno jest odwieczną stolicą Księstwa Litewskiego. Pfeil prawdopodobnie otrzymał odpowiedni rozkaz dowództwa, bo odezwę usunięto z murów już następnego dnia. Wanda Dobaczewska napisała później:
„Odezwa okazała się osobistą gaffą młodego, zapalonego niemieckiego oficera, gdyż nie miała nic wspólnego z rzeczywistymi zamiarami władz niemieckich”.
Oficera odkomenderowano na front, a nowym komendantem Wilna został przybyły z Kowna, generał-leutnant Adalbert Wegner 2.
Na potrzeby mieszkańców Rzeszy, którzy odbierali informacje będąc setki kilometrów od frontu, przygotowywano propagandową mistyfikację. Ekipa fotograficzna inscenizowała sytuacje triumfalnego pochodu i oznaki sympatii mieszkańców. Ileż tych starych fotografii nie miało związku z faktami. Niewiele osób potrafi w tych obrazach dostrzec nierealność sytuacji. Wojska niemieckie zajęły wszystkie budynki urzędowe i liczne mieszkania prywatne. Zarekwirowano wszelkie pomieszczenia magazynowe, stajnie, wozownie. Wojsko odbierało konie, bydło, wozy i inne pojazdy. Jedynym źródłem informacji o sytuacji na froncie stała się agencja telegraficzna Wolff (Wolff Telegraphische Bureau). Optymistyczne komunikaty z pola walki, nie pozostawiały złudzeń, z kim wilnianie mieli do czynienia. Goście byli zwycięzcami. Po zmianie kalendarza i czasu, przyszła pora na zmianę nazewnictwa. Magistrat, podporządkowany nowym naczelnikom, musiał umieszczać na domach tabliczki z niemieckimi nazwami ulic. W pałacu Tyszkiewiczowskim na ulicy Nadbrzeżnej ulokował się sztab generała Eichorna. Na rogu Wileńskiej, w dawnym pałacu Oskierczyńskim, gdzie mieściła się siedziba carskich, cywilnych gubernatorów, znalazło się niemieckie kwatermistrzostwo oraz kasyno oficerskie. Szpital wojskowy na Antokolu, stał się „Wilna-Antokol XVII Militärische Landkrankenhaus”. Szpitale dla lżej rannych były w wielu innych punktach miasta. Gubernator Wegner ogłosił rozporządzenie o utworzeniu niemieckiej guberni (Gouverment Wilna). Obejmował ona obszar około 20 km wokół miasta – był to tzw. duży obszar Wilna.
Zostawiając sprawę „sławnego Królestwa Polskiego”, zatrzymajmy się na określeniu „perła”. Perła to skarb, który każdy właściciel chroni. Jeżeli ktoś mu go ukradnie, to robi to w celu, aby skarb ów posiąść. Perła, która zostaje zniszczona, przez powiedzmy potraktowanie jej ostrymi narzędziami, traci na wartości. Wilno, jako perła-skarb, okaleczona już przez wycofujących się Rosjan, zaczęła być okaleczana przez nowych gości. Zapowiedziane przez Pfeila ulżenie doli mieszkańców zaczęto wprowadzać w praktyce. Ludności, której brakowało żywności, narzucono obowiązek dostarczania jej zapasów do Rzeszy, konfiskowano mienie ruchome, rozpoczęto werbunki do prac przymusowych. Do pracy przystąpili okupacyjni księgowi. Wśród narzuconych podatków bezpośrednich znalazły się: gruntowy, przemysłowy, handlowy, pogłówny oraz podatek nadzwyczajny wprowadzony na terytorium miasta Wilna.
Trzy pierwsze dotyczyły każdego mieszkańca, bez względu na wysokość osiąganego dochodu. W drugim roku okupacji wymyślono pożyczkę miejską w kwocie 1 miliona marek. Pożyczki nie udzielał jednak żaden bank, lecz pochodzić miała od mieszkańców, którzy otrzymać mieli nic nie warte akcje. Ludność zamieszkująca Gouverment Wilna mogła być zwolniona z rekwizycji jedynie w przypadku odpowiedniego upoważnienia, którego rzecz jasna nie wydano. Pewną część dzieła organizacyjnego zakończono symbolicznie 8 października, kiedy na baszcie Zamku Górnego zawisła niemiecka flaga państwowa. „Perła” wileńska była już później tylko grabiona. Z miesiąca na miesiąc zabierano więcej i więcej. Ograniczono zaopatrzenie i normy kartkowe na chleb i ziemniaki. Szerzyły się choroby, panował głód i zimno, dotkliwe były skutki kontrybucji i rekwizycji. Niemiecki zarząd miasta, rozkazał dostarczać do wyznaczonych punktów, wszelkie elementy wyposażenia domów wykonane z metali szlachetnych. Rozbierano tory tramwajowe i blaszane dachy z niektórych obiektów sakralnych. A przecież Niemcy we wrześniu 1915 roku przekonywali, że: „z oburzeniem spoglądało wojsko niemieckie na brutalne i haniebne czyny, dokonywane w imieniu władzy rosyjskiej nad ludnością cierpiącą i jej mieniem”.
Wrzesień 1939
Upalny wrzesień 1939 roku przyniósł Wilnu kolejną niespodziewaną wizytę. Sowieckie kłamstwo o potrzebie „zabezpieczenia ludności zachodniej Białorusi”, dopadło miasto niczym jakaś fantasmagoria. Spodziewano się wroga z zachodu, który od dwóch tygodni parł na wschód, a goście przyszli właśnie stamtąd. W mieście prawie nie było wojska polskiego, które mogłoby go bronić. Potężny garnizon pustoszał pod koniec sierpnia, kiedy kolejne jednostki 1 Dywizji Piechoty opuszczały Wilno, udając się zgodnie z planem mobilizacyjnym w rejon Ostrowii Mazowieckiej. Kawaleria ze słynnej Wileńskiej Brygady trafiła pod Piotrków Trybunalski. Opustoszał prawie Porubanek, kiedy samoloty 5 Pułku Lotniczego przeleciały na polowe lotniska w głębi kraju.
Od początku września dowództwo Obszaru Warownego szykowało obronę miasta, ale siły, którymi od 12 września dysponował dowódca ppłk Tadeusz Podwysocki, były niewspółmiernie małe do potrzeb. 14 września w Wilnie zameldował się płk Jarosław Okulicz-Kozaryn, stając się, jako najwyższy stopniem, faktycznym dowódcą. Oceniał możliwości realnie. Mieli do dyspozycji ściągnięty z granicy polsko-litewskiej pułk KOP „Wilno” i batalion Obrony Narodowej „Postawy”, bataliony zapasowe 1 DP oraz nieco młodzieży, która przeszła przeszkolenie Przysposobienia Wojskowego. Był też sformowany ad hoc (18 września) batalion studencki i nieco ochotników.
Na 14 tysięcy zdolnych do walki, ledwie 6,5 tysiąca było uzbrojona. Część tej „armii” rozlokowano na obrzeżach miasta. Przyjąć mieli na siebie pierwsze uderzenie, aby dać czas na ewakuację urzędów, archiwów i części ludności na Litwę. Sowieckie wojsko nadciągnęło do obrzeży miasta po południu 18 września. Czekano na nich w małych formacjach, słabo uzbrojonych i źle ufortyfikowanych miejscach: na Antokolu, na Markuciach i Rossie, w okolicach dworca (wzmocniony improwizowanym pociągiem pancernym). Po stronie polskiej nastąpiły jednak nieporozumienia, gdyż jeszcze wieczorem płk J. Okulicz-Kozaryn wydał rozkaz o zaniechaniu obrony i wycofaniu wojska z Wilna. Podjął taka decyzję, gdyż znał rozkaz naczelnego dowództwa, że walk z sowietami nie należy prowadzić, gdyż Polska nie jest w stanie wojny z ZSRR.
Ppłk T. Podwysocki, który udał się w stronę szpicy wojsk sowieckich został przez nią ostrzelany. Wrócił do Wilna, ale płk. Okulicz-Kozaryna tam już nie zastał, podobnie jak większości oddziałów. Zmienił decyzję przełożonego podejmując wyzwanie obrony garstką uzbrojonych ochotników. Walki zaczęły się późnym popołudniem 18 września. W kilku punktach miasta operowały małe oddziały sowieckie bez wsparcia piechoty. Zostały ostrzelane i zniszczono kilka wozów bojowych. Dosyć ciężkie walki toczyły się w okolicach cmentarza na Rossie, gdzie bronił się jeden z batalionów pułku KOP „Troki”. Straty kopistów w ludziach były spore. Zginęli m.in. żołnierze tego oddziału: kpr. Wincenty Salwiński oraz szeregowi Piotr Stacirewicz i Wacław Sawicki.
W ciągu nocy walki ustały, a polskie jednostki się wycofały. Szturmem na Wilno dowodził ze strony Sowietów komandarm II rangi Michaił Kowalow. Ze względów taktycznych właściwy atak rozpoczęto 19 września rano, ale siły były tak nierówne, że walki trwały krótko. Straty po stronie sowieckiej były małe. Ci z polskich obrońców, którzy nie wydostali się wcześniej z miejsc walk trafili do niewoli. Wiele opracowań sowieckich z ubiegłego wieku, podawało informację, że wojska Armii Czerwonej walczyły przy zajmowaniu Wilna z „bandami”.
Przez cały dzień 19 września 1939 roku, Wilno „witało” nowych gości. Przybysze byli w innych mundurach, z inną kulturą, innym językiem. Ludność miała się nie martwić, bo wszystko robiono dla jej dobra. Dla żydowskiej części mieszkańców Wilna, związanej od ponad trzech dziesięcioleci z socjalistycznym Bundem, sowieckie wojsko było oczekiwane z utęsknieniem. Pierwszym, tymczasowym dowódcą garnizonu został kombrig Piotr Aschlustin. Ale jak zwykle za wojskiem liniowym nadciągało NKWD.
Sowieckie wojska przechodziły przez Wilno w ciągu kilka dni. Szły dalej na zachód prawie nie napotykając oporu. Misja ochrony ludności zachodniej Białorusi zagoniła ich daleko aż poza Białystok. Podobnie było na południu Polski, gdzie zachodnia Ukraina okazała się sięgać, aż za Lublin i Zamość. Nikt w Polsce nie wiedział wtedy o tajnym protokole Ribbentrop-Mołotow, podpisanym pod koniec sierpnia 1939 roku.
Przemarsze wojska sowieckiego wzbudzały zainteresowanie mieszkańców. Dziesiątki wspomnień z tego okresu mówią o marnym wyglądzie niektórych oddziałów, głównie piechoty. Karabiny na sznurkach, nie obszyte płaszcze, buty kiepskiej jakości. Jakże musiał boleć fakt godzenia się wilnian z przyjściem takiego przybysza. Wilno, które od dwudziestu lat zżyło się z ponad czterdziestotysięcznym garnizonem wojska polskiego. Z legendarną dywizją legionową im. Józefa Piłsudskiego, z ułanami Brygady Kawalerii Wileńskiej, z zawadiackimi pilotami z Porubanka. Zastanawiał się ten i ów, „dlaczego ich nie było, kiedy ze wschodu nadciągnęła czerwona zaraza niczym szarańcza”?
Wejście enkawudzistów i formacji gospodarczych nie pozostawiły złudzeń. Żadnych dobrych intencji nie było, żadnego wyzwolenia, ani zmiany położenia ludności na lepsze. Aresztowania, wywózki na wschód, grabież mienia. Największa i najnowocześniejsza fabryka radioodbiorników „Elektrit”, będąca własnością spółki właścicieli żydowskich, została rozmontowana i wywieziona do Mińska. Nie zapomniano zabrać ze sobą fachowców, inżynierów i techników. Łakomym łupem okazał się nowoczesny Dom Towarowo-Handlowy Braci Jabłkowskich. Zabierając wszystkie urządzenia, załadowano też schody ruchome i drzwi obrotowe. Pod koniec września zaczęto się z ograbianiem Wilna spieszyć, gdyż ZSRR postanowił przekazać Wileńszczyznę Litwie, która nieświadoma była, że jej los był już i tak przesądzony. Kolejną republiką radziecką stała się w czerwcu 1940 roku.
Dwa opisane wyżej, tragiczne wileńskie wrześnie, dzieliły ledwie dwadzieścia cztery lata. Duża część mieszkańców doświadczyć ich musiała w czasie swojego życia. Doświadczyła zetknięcia się z dwoma potęgami militarnymi, z których każda była obca dla tego miejsca. Totalitaryzmy głosiły hasła wyzwolenia, wolności i dobrobytu, tymczasem przychodziły bez skrupułów grabić i zabijać gospodarzy, niszczyć pamiątki przeszłości. Bez szacunku, bez litości. Oby nigdy się taki wrzesień w dziejach Wilna już nie zdarzył. Nikt nie chce takich gości.
Waldemar Wołkanowski