Czy ktoś z normalnie myślących ludzi miałby coś przeciwko strefom czystego transportu? Z pewnością nie. Pod warunkiem, że byłoby to zrobione w sposób logiczny i rozsądny. Zajmijmy się więc kryteriami, którymi powinniśmy się kierować przy projektowaniu takiego przedsięwzięcia.
Jarek Zienkiewicz
W mediach i w tzw. polityce popularny jest pogląd, że MY, użytkownicy aut zanieczyszczamy powietrze spalinami, czego skutkiem bezpośrednim, poprzez wydzielanie CO2, jest zmiana klimatu. Co z kolei doprowadzi nas wszystkich do śmierci w straszliwych mękach. I w związku z tym, że ci odpowiedzialni za treści przedstawiane w mediach i tzw. polityce tak bardzo się o nas wszystkich troszczą, postanowili zrobić wszystko, co tylko w ich mocy, aby „uratować klimat” dla nas wszystkich. Do tych ich wspaniałych pomysłów na ratowanie klimatu należy m.in przebudowa wszystkiego, co dotyczy transportu osób i towarów. Spróbujmy udawać, że wierzymy w ich dobre intencje i poddajmy analizie ich pomysły jak i dotychczasowe działania.
Zacznijmy może od pytania: czy to naprawdę MY jesteśmy odpowiedzialni za taką, a nie inną konstrukcję silników samochodowych jak i całych aut? Czyli m.in ile i jakie paliwo zużywają pojazdy, a tym samym ile i jakie wydzielają spaliny? MY, użytkownicy? Czy ktokolwiek z nas miał kiedykolwiek wpływ na to jak i jakie auta są produkowane? Pytanie retoryczne. Nam w tej gierce przypadła rola tych, którym wolno podziwiać i pożądać. I jeśli mamy na to środki to wolno nam te „cuda” kupić. A gdy nam tych środków brak to powinniśmy „wziąć kredyt i zmienić pracę”, czy jakoś tak. Wracając do tematu, kto decyduje o tym, jak i jakie samochody są produkowane? Jest rzeczą oczywistą, że są to ci, do których te fabryki należą. Udziałowcy prywatni i fundusze inwestycyjne, które z kolei też do kogoś należą. Ale to już temat na inną okazję. A czym kierują się oni w swoich decyzjach? Chyba większość z Państwa zgodzi się ze mną, kiedy powiem, że zyskiem? Absolutnie wszystkie ich decyzje mają zysk jako główny cel. Jeśli nawet jakieś działania z pozoru wydają się temu przeczyć, to z pewnością są działaniami pośrednimi. Koniecznymi do tego, aby jednak zysk osiągnął założoną przez nich wysokość. To zachowanie nie powinno nas dziwić, jako że przyzwyczajano nas do tego modelu już od prawie setek lat. I tak długo jak to było możliwe trzymano nas w kwestii metod ich działania w nieświadomości. Dopiero ostatnie lata pokazały z całą dobitnością, na czym polega to ich tzw. zarabianie pieniędzy. Ale czy samą chęć zarabiania pieniędzy jak i fakt bogacenia się trzeba uważać za zjawiska negatywne? W zasadzie nie, ale to co ta specyficzna grupa społeczna ostatnio postanowiła nam zaprezentować zasługuje na jak najgorsze oceny. Można bezproblemowo udowodnić, że ich działania przynoszą dla ogółu i świata olbrzymie szkody. Ale to nie ogranicza się tylko do produkowanych aut. To też ukrywanie nowych rozwiązań lub odrzucanie nowatorskich propozycji. Kupowanie (różnymi, czasem bardzo „dziwnymi” metodami) patentów i chowanie ich „do szuflady” wstrzymuje rozwój wielu branż. Ta samozwańcza elita postępuje tak ZAWSZE kiedy jest przekonana, że to zakłóci ich plany, zmniejszy lub zniweczy zyski. Wstrzymując przez to szansę na dalszy, w miarę rozsądny rozwój.
Zajmijmy się teraz dwoma czynnikami mającymi bezpośredni wpływ na świat i „nasze kieszenie”. Pierwszym czynnikiem jest zużycie paliwa. Drugim, budowa aut, tzn. materiałów do tego używanych i sposób konstrukcji, łatwość naprawy i wymiany podzespołów.
1. Można bez obawy pokusić się o stwierdzenie, że zużycie paliwa jest wprost proporcjonalne do wyrządzonych szkód planecie i „naszym kieszeniom”. Im więcej auto zużywa paliwa, tym więcej wydziela spalin, czyli różnych zanieczyszczeń. Te z kolei mają negatywny wpływ na nasze zdrowie i na naturę. Nie bez znaczenia jest tu też aspekt finansowy. Dla nas samych fakt ten jest ważny, bo im więcej płacimy tym więcej musimy pracować. Czyli zużywać nasz cenny czas naszego krótkiego życia na cele niekoniecznie przyjemne.
I jeszcze argument dla tych wszystkich, którzy podobno bardzo chcą chronić Ziemię: Zużywamy więcej zasobów.
Dobrze. Powstaje zatem pytanie czy można tego uniknąć lub to zmienić? Odpowiedź brzmi: tak. Dlaczego tak twierdzę?
Jako wieloletni kierowca zawodowy miałem okazję jeździć samochodami w latach 80-tych, 90-tych jak i obecnie. Przytoczę tylko dane z dwóch okresów. W latach 80-tychtych dwa modele pewnej marki zużywały w mieście przy spokojnej jeździe między 6,5 a 8,5 litrów diesla na sto kilometrów. Jakieś trzydzieści lat później trzy modele tej samej marki zużywały w mieście między 9 a 12 litrów diesla. Przez te trzydzieści lat we wszystkich oficjalnych mediach słychać było nieustannie o tym, że powinniśmy chronić zasoby surowców, środowisko i energię. Więc tę mantrę przyswoiliśmy już sobie wszyscy. MY tak. Ale czy dotarła ona do tych, którzy decydują o tym, jak auta powinny być budowane. A jeśli się nad tym pochylimy to zauważymy, że tak naprawdę to samo środowisko finansowe decyduje zarówno o tym, jak i jakie auta są budowane jak i o tych wszystkich „zielonych” tematach, którymi jesteśmy zasypywani. Tzn. tzw. ochrona klimatu, odnawialność zasobów, co i jak jemy, jak powinniśmy się leczyć i zapobiegać chorobom. Więc co? Czy oni zaprzeczają sami sobie? Owszem. A MY? MY pochłonięci codziennością tego najczęściej nie zauważamy. Już w latach 30-tych ub. w. budowano auta sportowe, które potrafiły osiągać szybkość około 110 km/h zużywając 7 litrów paliwa. Więc możliwa jest produkcja pojazdów, których zużycie paliwa utrzyma się w ramach rozsądku.
Wiem jakie usłyszę kontrargumenty. Słyszałem je już wielokrotnie – o wadze samochodu kiedyś i dziś, o uwzględnieniu bezpieczeństwa pasażera przy budowie karoserii, o innych udogodnieniach zapewniających komfort i bezpieczeństwo. Owszem, NIEKTÓRE funkcje mogą być przydatne, ale nie uważam ich za konieczne. Powinniśmy zastanowić się, co jest dla nas priorytetem. Czy naprawdę potrzebujemy aut o gabarytach czołgu? Czy zostały one wyprodukowane, aby zaspokoić potrzeby społeczne czy może jednak to potrzeby społeczne zostały „stworzone” aby zaspokoić potrzebę wyciągnięcia z nas pieniędzy? Czy przypadkiem nasze własne poczucie niedowartościowania nie jest czynnikiem warunkującym decyzję o zakupie auta? I czy nie zostaje to bez skrupułów wykorzystywane przez przemysł? Ktoś już kiedyś stwierdził, że najwięcej pieniędzy zarabia się na ludzkiej głupocie.
2. Zajmijmy się teraz budową aut. Wielu z nas pamięta czasy, kiedy można było samemu wymienić sporo zepsutych czy zużytych podzespołów. Samemu zdarzało mi się czyścić gaźnik lub zakładać pończochę zamiast paska klinowego. Usłyszę zapewne, że wszelkie naprawy aut powinni wykonywać fachowcy, bo tu chodzi o bezpieczeństwo wszystkich. Ok. Proszę mi wyjaśnić, jak się ma wymiana koła czy żarówki do tego tematu. W ostatnio budowanych autach nawet nie ma miejsca na koło zapasowe. A żeby wymienić żarówkę to trzeba czasem rozebrać pół auta. Przypadek? Absolutnie nie. Kolejna kradzież naszych pieniędzy. W białych rękawiczkach. Czy w jakiejkolwiek reklamie samochodów usłyszeliśmy, ile np. kosztuje przegląd fabryczny? Lub to, że nie ma miejsca na zapasowe koło albo że dla wymiany żarówki musimy jechać do zakładu specjalistycznego? Ostatnio mój znajomy zgubił klucz do kilkuletniego Mercedesa. Pojechał do serwisu gdzie usłyszał, że nowy klucz kosztuje go 540 euro. Za taką sumę kilka lat temu kupowało się używany samochód. Cały. Z kluczem. Czy słyszymy takie historie przy kupnie nowego samochodu?
Powtórzę pytanie: Czy to MY o tym wszystkim decydujemy? Ale to ponoć MY jesteśmy odpowiedzialni za niszczenie środowiska. I z nas się ściąga z tego powodu w przeróżny sposób pieniądze. Czy to w formie dodatkowych podatków czy w formie opłat, podwyżki cen towarów i usług. W Niemczech istnieje świetne wyrażenie: „Verursacher Prinzip”. Oznacza to, że za spowodowane szkody odpowiada sprawca tych szkód. Czy to nie przypadkiem koncerny samochodowe powinny odpowiadać za „grzech zaniechania”? Wiedzieli doskonale co robią i jakie będą tego skutki. Mimo, że istniały od dawna lepsze rozwiązania, „władcy” motoryzacji preferowali te propozycje, które gwarantowały maksymalizację zysku. Czyli można to nawet podciągnąć pod działanie z premedytacją.
Następny „kwiatek do kolekcji”: Zderzak. Spróbujmy „podelektować” się tym słowem. Można by było sądzić, że ten kto to wymyślił brał pod uwagę zjawisko zderzania się aut z przeszkodami. W konstrukcji dawnych zderzaków widać było wyraźnie, że miała na celu ochronę auta i osób w nim jadących. Przy stłuczce z niewielką prędkością zderzak wyłapywał energię uderzenia i ewentualnie ulegał zniszczeniu, chroniąc przez to resztę samochodu.
Jeszcze w latach 80-tych zdarzało mi się przepchnąć samochód stojący przede mną kawałek do przodu. Absolutnie bez jakiejkolwiek szkody dla kogokolwiek. Jeśli dziś uderzymy choćby pięścią w tzw. zderzak będzie nas to kosztowało 1200 euro. Dlaczego? Bo trzeba sprawdzić czy elektronika w zderzaku (kto decyduje, że ona tam ma być?) nie uległa uszkodzeniu. Czyli:
- trzeba tzw. zderzak zdjąć i założyć. W warsztacie koszt 400 euro.
- rzeczoznawca musi stwierdzić czy coś nie zostało przypadkiem uszkodzone. 400 euro.
- następnie adwokat „poszkodowanego” musi wystąpić z roszczeniami do ubezpieczenia przeciwnika. 400 euro.
I tak nawet w przypadku, kiedy żadna szkoda nie zaistniała koszty wynoszą 1200 euro. To złodziejstwo ma dla mnie znamiona oszustwa z premedytacją.
Działania w tym kierunku zauważyłem już w latach 80-tych. Możliwe, że istniały już wcześniej, ale temat dotarł do mnie w momencie kiedy zacząłem pracować w zawodzie kierowcy. Wtedy to jedna z firm zmieniła formę maski samochodowej w swoim popularnym modelu. Z prostej linii nad pasem przednim nagle powstała obręcz obejmująca tzw. grill (ażurowa osłona chłodnicy). Uważałem wtedy tę zmianę za oszpecenie samochodu. Dziwiła mnie ta decyzja. Dopiero widząc pewien wypadek drogowy zrozumiałem, „co autor miał na myśli”. Najczęściej spotykanymi wypadkami drogowymi są wypadki, w których ulega zniszczeniu przód auta. W pierwszej wersji tego modelu podczas większości wypadków drogowych zniszczeniu ulegał grill (30 DM*, ok. 15 EUR) a maska pozostała nietknięta. Po modyfikacji również maska (900 DM, ok. 450 EUR) ulegała uszkodzeniu. Proste? Proste! Rabunek w biały dzień, którego nawet nikt nie zauważył. Wspominając o tym wielokrotnie słyszałem argument, że ta maska wyłapywała energię przy zderzeniu i przez to ludzie w kabinie byli lepiej chronieni. Takim ekspertom opowiadałem o polskim wynalazku, który został skutecznie zablokowany przez zainteresowane koncerny. Zderzak ten wyłapywał energię uderzenia poprzez specjalny mechanizm. Był wielokrotnie lepszy od innych rozwiązań w tym obszarze. Niektórzy z nas pewnie pamiętają kiedy do „pacyfikacji” prezentacji tego wynalazku użyto służb wojskowych czy policyjnych. Już wtedy zostało udowodnione czarno na białym, w czyim interesie ci „panowie” pracują. Mógłbym przytoczyć jeszcze inne przykłady jak np. gumową membranę o średnicy 5 cm za 600 DM (ok. 300 EUR) czy 2-centymetrowy kawałek plastiku za 200 euro, ale nie w tym rzecz. Przemysł samochodowy, ale też i inne gałęzie przemysłu posługują się dobrze zamaskowanymi – nie boję się tego nazwać – oszustwami, aby wyciągnąć z nas tyle pieniędzy, ile im się tylko uda. A MY nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Obok firmy, w której pracowałem znajduje się warsztat samochodowy zajmujący się naprawą karoserii. Największą stertę uszkodzonych części na wysypisku śmieci stanowią zderzaki. Dziwne? Nie! Są z plastiku. Wypełnione elektroniką. Jesteśmy naprawdę idiotami godząc się na takie rozwiązania. Te same koła finansowe, które „dla ratowania klimatu” zabroniły nam używać do picia plastikowych słomek są tym samym środowiskiem, które zdecydowały o produkowaniu plastikowych zderzaków, nie wspominając już o milionach ton plastikowych maseczek mających nas chronić przed „kaszlem 19” (świetna nazwa wymyślona przez Jana Pospieszalskiego). Przecież widać gołym okiem, że to są oszustwa „szyte grubą nicią”. Jeśli ktoś nie jest w stanie tego zauważyć to mogę tylko współczuć.
Więc i teraz idea SCT (stref czystego transportu) nie jest niczym innym jak zmuszaniem nas do kolejnych zakupów, tak samo jak i przedtem nieracjonalnych pojazdów. (j).
Koniec części pierwszej. Cdn.
* DM (Deutsche Mark) – marka niemiecka, waluta przed wprowadzeniem Euro w 1999 roku, przelicznik 1 DM = ok. 0,5 EUR.
STREFA CZYSTEGO TRANSPORTU – CZ. 2
MOŻE CIĘ TEŻ ZAINTERESUJE:
“Prawdziwe pieniądze” stojące za “Nowym Zielonym Ładem”
Red. Wojciech Turek: Zielony konserwatyzm – naturalny sojusz, skuteczna polityka [WIDEO]