Przypominamy ten wywiad z okazji niedawnej beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia, Stefana Kardynała Wyszyńskiego, która nastąpiła 12 września w 383. rocznicę wiktorii wiedeńskiej króla Jana III Sobieskiego.
Polecamy też inne artykuły czerpiące z dorobku myśli społecznej Prymasa Tysiąclecia, która wciąż powinna stanowić inspirację do działania w wielu dziedzinach pracy społecznej dla obecnych i przyszłych pokoleń Polaków.
PRYMAS TYSIĄCLECIA – KARD. STEFAN WYSZYŃSKI
Romuald Starosielec: Księże Profesorze, czy uprawniona jest teza, że po 1989 roku, w niepodległej Polsce, nauczanie społeczne Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego zostało zapomniane? Czy, biorąc pod uwagę wyzwania, przed jakimi stał nasz naród i wielkie zmiany, jakie w Polsce zachodziły, nie zubożyliśmy naszej myśli narodowej i państwowej, nie wykorzystując w należytym stopniu cennego dorobku Prymasa Tysiąclecia? Czy nie wydaje się Księdzu Profesorowi, że elity intelektualne i polityczne III Rzeczpospolitej odsunęły tę postać w cień, z wielką stratą dla naszej obecnej kondycji społecznej i duchowej?
Ks. prof. Waldemar Chrostowski (foto biblia.wiara.pl): Ta diagnoza jest, niestety, prawdziwa. Kardynał Stefan Wyszyński nie doczekał się takiego miejsca w naszej najnowszej historii i świadomości, nie tylko w Polsce, lecz również w Kościele katolickim, na jakie na pewno zasługuje. Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele, lecz na pierwszy plan wysuwa się kilka czynników.
Po pierwsze, kardynał Stefan Wyszyński był silnie kontestowany już za swojego życia, w okresie, gdy sprawował funkcję Prymasa Polski i arcybiskupa metropolity gnieźnieńskiego i warszawskiego. Ponieważ angażował się w życie społeczne i polityczne – aczkolwiek to zaangażowanie miało swoje ramy i religijne ukierunkowanie – istniał paradoks polegający na tym, że szanowali go przeciwnicy, nawet ci po stronie „czerwonej”, natomiast rozmaite obiekcje podnosili ci, którzy przynależąc do Kościoła katolickiego, chcieli nim w Polsce grać oraz ustawiać po swojemu różne sprawy, także społeczne i polityczne. Gdy cofniemy się do początku lat pięćdziesiątych XX wieku, czyli okresu stalinowskiego, to kardynał Stefan Wyszyński wycierpiał wtedy wiele z rąk komunistów, ale z tego, co napisał i co mówił, widać, że prześladowcy go szanowali. Podchodzili do niego z należytym respektem i nie odważyli się wyrządzić mu takiej krzywdy, jaka stawała się udziałem ludzi Kościoła w innych państwach bloku komunistycznego. W okresie przygotowań do obchodów 1000-lecia Chrztu Polski, to jest w okresie tzw. Wielkiej Nowenny, Ksiądz Prymas opracował i wytyczył bardzo klarowny program społeczny, który kontrastował z programem partii i ówczesną ideologią. A chociaż różnych przeciwności nie brakowało, to jednak mimo wszystko mógł nie tylko o tym programie mówić, ale również go skutecznie realizować. Polska bez Wielkiej Nowenny i uroczystych obchodów millenijnych nie byłaby taka, jaką stała się w drugiej połowie lat sześćdziesiątych i to właśnie Prymas Wyszyński odegrał w tym procesie decydującą rolę. Ale zarazem już wtedy dawała o sobie znać zawoalowana i otwarta kontestacja. Dochodziła do głosu nie tyle w Polsce, ponieważ tutaj każda kontestacja kardynała Wyszyńskiego była odbierana jako atak na Kościół, lecz dawała o sobie znać np. w Rzymie. Udawały się tam z Polski osoby, występujące pod hasłem troski o Kościół, które próbowały wyrabiać Księdzu Prymasowi złą opinię. W kontekście zachodzących wówczas przemian soborowych przedstawiano go jako konserwatystę, człowieka, który tych zmian nie chce i rzekomo prowadzi własną politykę kościelną. Sugerowano, że należy go pozbawić przywilejów udzielonych przez Piusa XII i Jana XXIII oraz zastąpić nuncjuszem, tak, by papież miał bezpośrednie rozeznanie od kogoś „swojego” na temat sytuacji w Polsce. Ksiądz Prymas bardzo głęboko przeżywał tę kontestację. Nie mówił o niej głośno, ani nie użalał się nad sobą, doświadczył jednak skutków intryg i działań podejmowanych przeciwko niemu i za jego plecami. Ta podstępna kontestacja trwała również później, gdy na przełomie lat 70-tych i 80-tych zachodziły istotne przemiany społeczne, a może bardziej jeszcze po śmierci Prymasa Tysiąclecia. Kiedy go zabrakło, nie znalazło się zbyt wielu tych, którzy utrwalali jego dorobek, odważnie przypominali jego prawdziwe zamierzenia i osiągnięcia, a także koncepcje społeczne oraz ogromny wkład w utrzymanie ładu moralnego i społecznego w Polsce. Na tym etapie ta niewybredna kontestacja znalazła wyraz przede wszystkim w programowym przemilczaniu osoby i dzieła Prymasa Tysiąclecia. Tamte uwikłania i uwarunkowania w gruncie rzeczy trwają do dzisiaj i z rozmaitym nasileniem wciąż dają o sobie znać.
Po drugie, zakończenie życia i misji kardynała Wyszyńskiego oraz jego śmierć przypadły na okres absolutnie wyjątkowy w całej historii Polski. W październiku 1978 roku Karol Wojtyła został papieżem i nie ma nic szczególnie dziwnego w tym, że oczy wszystkich Polaków skierowały się na Rzym. W centrum życia kościelnego, a także społecznego i politycznego oraz najważniejszych wydarzeń, znalazł się Jan Paweł II. To najzupełniej zrozumiałe. Nie jest natomiast zrozumiałe, że nie została podjęta i rozwinięta, a nawet właściwie uszanowana myśl, którą wypowiedział Jan Paweł II, podczas spotkania z Polakami w tydzień po pamiętnym konklawe. Z racji rozpoczęcia studiów w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie byłem obecny na tej audiencji i dzięki kardynałowi Wyszyńskiemu miałem możliwość być bardzo blisko, bo w drugim rzędzie. Dla nas wszystkich to, co się działo, to był jeden wielki szok. Patrzyłem na twarz Ojca Świętego i twarz Księdza Prymasa. Pamiętam jak ogromne wrażenie wywołały słowa Jana Pawła II:
„Czcigodny i Umiłowany Księże Prymasie. Pozwól, że powiem po prostu, co myślę. Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego papieża-Polaka, który dziś pełen bojaźni Bożej, ale i pełen ufności rozpoczyna nowy pontyfikat, gdyby nie było Twojej wiary, nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła, gdyby nie było Jasnej Góry i tego całego okresu dziejów Kościoła w Ojczyźnie naszej, które związane są z Twoim biskupim i prymasowskim posługiwaniem”.
W tydzień po konklawe Jan Paweł II oddał sprawiedliwość i hołd Prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu. Od tego dnia należało tę myśl podjąć, rozwijać i powtarzać, bo taka jest prawda. Nie byłoby na Stolicy Piotrowej papieża-Polaka bez kardynała Stefana Wyszyńskiego! Wszyscy, którzy nie chcą o tym pamiętać, albo przeinaczają tę prawdę, czynią to z określonych pobudek. Ale już wtedy głos Jana Pawła II został zagłuszony, a później powracano do tych zdań, również w Kościele, nader rzadko. Świadomość przygotowania wyboru i pontyfikatu Jana Pawła II przez długie i niezwykle owocne lata biskupiej i prymasowskiej posługi kardynała Wyszyńskiego zeszła na daleki plan, a następnie jakby wypłowiała.
Po trzecie, a jest to sprawa najbardziej krępująca i najtrudniej o niej mówić, chodzi o pamięć o kardynale Wyszyńskim w Kościele warszawskim i gnieźnieńskim, a także w całym Kościele katolickim. Oddziaływanie Księdza Prymasa, tak długo, jak długo żył oraz w pierwszym okresie pontyfikatu Jana Pawła II, wykraczało daleko poza Polskę. Dam przykład, który dobrze to ilustruje. Gdy w sierpniu 1978 roku jechałem z Paryża do Rzymu, by podjąć studia biblijne i zatrzymywałem się po drodze w różnych miejscach we Francji i Włoszech, egzotyczne dla moich rozmówców było to, że polski ksiądz się tam pojawia, ale dla mnie najbardziej wymowne było, że na słowo Pologne lub Polonia, reakcja była zawsze jedna – „Wyszynski, Wyszynski”. W każdym miejscu Polska kojarzyła się z Wyszyńskim! Gdy przybyłem do Rzymu i zamieszkałem najpierw w Kolegium św. Karola, w środowisku wyłącznie włoskim – był to czas pontyfikatu Jana Pawła I – Polskę kojarzono tylko z kardynałem Wyszyńskim. Takie były nastroje w zachodniej Europie, a także w Stanach Zjednoczonych – Polska, to Wyszyński. Do wyboru Jana Pawła II to spojrzenie dominowało również w Polsce. Wydaje mi się, że następca Prymasa Tysiąclecia, kardynał Józef Glemp, którego bardzo cenię, nie zrobił wszystkiego, co mógł, by pamięć o jego poprzedniku była prawdziwie żywa. Jest to trudny temat, bo łatwo o nadinterpretację nieprzychylną czy kardynałowi Wyszyńskiemu, czy kardynałowi Glempowi. Jednak jest faktem, że pamięć o kardynale Stefanie Wyszyńskim w Kościele warszawskim z upływem lat w gruncie rzeczy coraz bardziej płowiała, a tak być nie powinno.
Po czwarte, na krótko przed śmiercią kardynał Wyszyński zebrał wokół siebie prominentnych biskupów polskich i powiedział z naciskiem, że jeżeli w przyszłości będą jakiekolwiek zmiany, stolica prymasowska musi pozostać w Gnieźnie. I tak się stało. W 1992 r. stolica prymasowska została związana wyłącznie z Gnieznem. Nowy podział administracyjny Kościoła katolickiego w Polsce sprawił, że funkcja i rola prymasa Polski radykalnie się zmieniła. Nowa teraźniejszość nie pozostała bez wpływu na postrzeganie przeszłości.
Po piąte, a wyrażam tu osobistą, lecz przemyślaną opinię, doczekaliśmy się – i to jest wielka radość – dwóch ważnych beatyfikacji i jednej kanonizacji: ks. Jerzego Popiełuszki oraz Jana Pawła II. Obie odbyły się, jak na procedury watykańskie, bardzo szybko. Dla mnie świętość kardynała Stefana Wyszyńskiego nie ulega żadnej wątpliwości. Była to świętość szczególnego rodzaju, naznaczona mądrością, pokorą, odwagą, męstwem i cierpieniem. Lecz sądzę, że zaistniała pewna asymetria. Widziałbym taką kolejność: kardynał Stefan Wyszyński, ksiądz Jerzy Popiełuszko i Jan Paweł II. To jest również najbardziej właściwy klucz do najnowszej historii Polski, który pozwala ją prawidłowo zrozumieć i poprawnie przedstawiać. Myślę, że ponieważ nie doszło do beatyfikacji kardynała Wyszyńskiego, to obecnie przesuwa się ona w czasie, a wraz z tym zaciera się on w pamięci ludzi, zwłaszcza młodych pokoleń.
Romuald Starosielec: Nie wszyscy w Polsce zdają się wiedzieć jak wielka pracowitość cechowała Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Będąc na studiach chciałem odnaleźć jedną z wypowiedzi Prymasa z 1973 roku, którą przytoczono w gazecie bez podania źródła. Udałem się do Instytutu Prymasowskiego, gdzie ku mojemu zdumieniu, przedstawiono mi kilkadziesiąt teczek z jego wypowiedziami i kazaniami, obejmującymi tyko ten jeden rok Jego życia. Utknąłem w czytelni na wiele tygodni, nie odnalazłem interesującego mnie cytatu, lecz odkryłem wielkie bogactwo życia społecznego, religijnego i patriotycznego Księdza Prymasa. Czy nie sądzi Ksiądz Profesor, że mamy jeszcze wiele do odkrycia z dziedzictwa, jakie pozostawił nam Prymas Tysiąclecia?
Ks. prof. Waldemar Chrostowski: Działalność Kardynała Stefana Wyszyńskiego wyrastała z jego ogromnego duszpasterskiego zaangażowania. To był duszpasterz w pełnym tego słowa znaczeniu, kochał ludzi i kontakty z ludźmi. Potrafił w ciągu jednego dnia odbywać dwa, trzy, cztery, pięć ważnych spotkań w zupełnie różnych miejscach. Jego działalność była szczególnie intensywna w okresie Wielkiej Nowenny i podczas obchodów 1000-lecia Chrztu Polski. Natomiast, co się tyczy tekstów jego wystąpień, trzeba pamiętać, że Ksiądz Prymas miał do stałej pomocy zaufane osoby z Instytutu Prymasowskiego. Panie, które go wspomagały, nagrywały wszystkie wystąpienia, opracowywały teksty i dawały je do zatwierdzenia, a wtedy stawały się one autoryzowane. Gdy nie starczało czasu, bo wystąpień było więcej niż możliwości sczytania tego, co Ksiądz Prymas powiedział, zapisy pozostały nieautoryzowane, ale wiernie oddają jego słowa oraz to, co się wtedy działo. Nie jest tak, że cały ten dorobek istnieje tylko w rękopisach. Instytut Prymasowski zadbał o to, że jest sukcesywnie opracowywany i publikowany. Wydane dotąd „Dzieła zebrane”, łącznie 13 obszernych tomów, obejmują teksty wystąpień do 1965 roku. Pozostałe kilkanaście lat pozostaje do opracowania. W grę wchodzą dwa czynniki. Potrzebne są kompetentne osoby, a pań z Instytutu Prymasowskiego, których ambicją jest to, by kolejne tomy ukazywały się jak najszybciej, jest niewiele. Także możliwości wydawnicze są ograniczone, bo tak wielkie przedsięwzięcie wymaga nie tylko dużego nakładu sił, lecz i znacznych środków finansowych. To, co się do tej pory ukazało, jest bardzo cenne i zostało opatrzone dużą liczbą niezbędnych objaśnień. Poznanie i rozpowszechnianie tego materiału jest niezwykle pożytecznym źródłem do poznania najnowszej historii Polski. Przegląd działalności i wystąpień Prymasa Tysiąclecia wnosi wiele bardzo ważnych akcentów i ukazuje jedną z jego cech, a mianowicie – to słowo należy rozumieć poprawnie – jego chrześcijański pacyfizm, który znajduje wyraz w przebaczeniu. Ksiądz Prymas miał za sobą trzy lata przeżyte w czterech miejscach odosobnienia, gdzie na pewno nie był dobrze traktowany, miał więc za sobą bardzo bolesne doświadczenia, a mimo to nie żywił w sercu żadnych urazów. W jego postawie i nauczaniu nie było śladów martyrologii, skarżenia się ani narzekania, przeciwnie – jest w niej bardzo dużo chrześcijańskiego optymizmu.
Romuald Starosielec: Chciałbym w tym momencie zapytać o nauczanie społeczne Księdza Prymasa. Ostatniemu ćwierćwieczu w dziejach Polski towarzyszyły duże zmiany społeczne i ekonomiczne, często bardzo bolesne. Wiemy, że Ksiądz Prymas miał olbrzymie dokonania również na polu myśli społecznej. Zajmował się nią już w okresie swojego wczesnego kapłaństwa i ta problematyka była obecna w jego nauczaniu przez całe jego długie życie. Dlaczego dziś nie sięga się do tej nauki?
Ks. prof. Waldemar Chrostowski: Moja osobista ocena nauczania społecznego Kościoła, czy katolickiej nauki społecznej, jest dosyć surowa. Sądzę, że problem polega na tym, iż jej przedstawiciele i rzecznicy nie tyle kształtowali rzeczywistość życia społecznego w Polsce, ile z różnym skutkiem próbowali za nią nadążać. Próbowali doganiać i – rzadziej – odważnie oceniać to, co się stało, natomiast nie wytyczali kierunków ani nie stymulowali tego, jak być powinno. Rzetelna ocena wielu zjawisk, które dotkliwie wpłynęły na życie Polaków, przychodziła z opóźnieniem i zastrzeżeniami, które mogły wywoływać, i rzeczywiście wywoływały, niemałe zamieszanie. Nauczanie kardynała Wyszyńskiego, bardzo wyraziste, było dla tego typu ostrożnej strategii po prostu niewygodne. Trzeba podkreślić, że jego nauczanie społeczne nie zaczęło się z chwilą, gdy został Prymasem Polski, lecz już w okresie przedwojennym. Ksiądz Prymas został wyświęcony na kapłana mając 23 lata, a więc rok przed tzw. wiekiem kanonicznym. Pochodził z prostej rodziny i zapewne dlatego miał wielkie wyczucie społeczne. Wiem od księży diecezji włocławskiej, którzy pamiętali księdza Stefana Wyszyńskiego jeszcze z okresu międzywojennego, że przez niektórych był postrzegany jako ksiądz komunizujący. Przed wojną na terenie Włocławka istniało duże środowisko robotnicze, a na terenie całej diecezji istniało wielkie rozwarstwienie społeczne. Los robotników i chłopów był naprawdę opłakany. Ksiądz Stefan Wyszyński stawał po stronie tych, którym nie tylko współczuł, lecz też wychodził naprzeciw ich potrzebom. A oto jeden, mało znany, szczegół z tamtego okresu. Odbywała się jakaś parafialna uroczystość, zapewne tzw. odpust, podczas której przy stole zbierali się księża, miejscowe zamożniejsze osoby i właściciele ziemscy. Podczas obiadu rozpoczęło się narzekanie na chłopów i robotników, że mają wygórowane roszczenia i nie można im ustępować. Ksiądz Wyszyński powiedział: „Jeżeli im nie ustąpicie, to przyjdzie dzień, że sami upomną się o to, co im się należy”. Reakcją znacznej części zebranych było oburzenie: „Jak ksiądz może być tak lewicowy?” Ten szczegół dobrze oddaje dylematy tamtego czasu, a także sedno poglądów późniejszego prymasa Polski. Zajmował się on także sprawą szkolnictwa i w okresie wojny napisał dzieło, którego tytuł daje wiele do zastanowienia: „Duch pracy ludzkiej”. Ksiądz Wyszyński zajmował się w nim tematem pracy i godności człowieka pracującego. Wytyczał program, który i dzisiaj brzmi bardzo odważnie:
„Człowiek nie jest przeznaczony wyłącznie do modlitwy, ale człowiek też nie jest przeznaczony wyłącznie do pracy. Te dwa wymiary trzeba ze sobą umiejętnie łączyć”.
Okres powojenny przyniósł radykalne zmiany społeczne, gospodarcze, ekonomiczne i polityczne i trzeba było do tych zmian dostosować również tamto spojrzenie. Rzeczywiście, po wojnie przyszli ci, którzy upomnieli się o swoje, a przy okazji również o to, co im się nie należało. Kardynał Wyszyński musiał doprecyzować swoje poglądy, lecz zawsze stawał po stronie sprawiedliwości. Powtarzał, że sprawiedliwość to oddanie każdemu tego, co mu się słusznie należy. I w tej definicji sprawiedliwości każde słowo jest bardzo ważne. Przenosząc na grunt społeczny nauczanie Ewangelii, własnym życiem i postępowaniem świadczył, że nie ma sprawiedliwości bez miłosierdzia i nie ma miłosierdzia bez przebaczenia.
Romuald Starosielec: Dostrzegamy dzisiaj swego rodzaju dewaluację urzędu prymasa Polski. Znika z naszej świadomości prymas jako interrex a przecież jeszcze trzydzieści kilka lat temu tak właśnie Polacy postrzegali Prymasa Wyszyńskiego. Myślę, że gdyby dzisiaj zrobić sondę uliczną i zapytać przechodniów, kto jest aktualnie prymasem Polski, to wielu by nie znało odpowiedzi. Taka sytuacja w czasach komunistycznych byłaby nie do pomyślenia.
Ks. prof. Waldemar Chrostowski: Zapewne jest to sprawa nie tylko do refleksji historycznej, lecz i do rachunku sumienia. Mamy obecnie nie jednego, lecz trzech prymasów – dwóch prymasów emerytów, czyli Księdza Arcybiskupa Henryka J. Muszyńskiego i Księdza Arcybiskupa Józefa Kowalczyka, oraz prymasa, który pełni swą funkcję – Księdza Arcybiskupa Wojciecha Polaka. Rzeczywiście, gdyby zrobić uliczną ankietę, to w różnych diecezjach odpowiedzi wyglądałyby różnie. W Gnieźnie jest zapewne najwięcej takich, którzy potrafią wymienić wszystkich aktualnych prymasów. Natomiast im dalej od Gniezna, sytuacja staje się coraz trudniejsza. Jednak, zwłaszcza w środowisku osób starszych, gdy mówi się „prymas”, dopowiedzenie brzmi „Wyszyński”.
Romuald Starosielec: Żyjemy jednak w dość burzliwych czasach. Czy nie sądzi Ksiądz Profesor, że głos Kościoła w Polsce powinien być bardziej słyszalny wobec tych problemów społecznych, moralnych i cywilizacyjnych, z jakimi ma dziś do czynienia Polska i Europa?
Ks. prof. Waldemar Chrostowski: Od marca 1992 roku, czyli od czasu reformy administracyjnej Kościoła katolickiego w Polsce, funkcja i rola prymasa jest inna niż wcześniej. Zwornikiem, który integruje biskupów i Kościół w Polsce, jest wybierany przez nich przewodniczący Konferencji Episkopatu. Konsekwentnie, sprawy które dotyczą życia Kościoła, koordynuje wybrany na określony czas ów przewodniczący. W tych okolicznościach tytuł prymasa Polski nabrał charakteru historycznego i przypomina tytuł prymasa Belgii, bo tam też on istnieje, czy na Węgrzech. Szanuje się go, wiedząc, że jest to tytuł uwarunkowany historycznie, ale nie ma on urzędowego i normatywnego wpływu na kształt i kierunki życia kościelnego. Druga sprawa jest ogólniejsza i myślę, że poważniejsza. Po śmierci Jana Pawła II Kościół katolicki w Polsce w dużym stopniu wycofał się z wyrazistego udziału w życiu społecznym i politycznym. Nie znaczy to, że w nim w ogóle nie uczestniczy, ale – tak jak społeczna nauka Kościoła – nie zawsze za nim nadąża, a raczej stara się interpretować to, co się już wydarzyło. Jest to uwarunkowanie, które nie pozostaje bez wpływu na recepcję wypowiedzi Kościoła.
Romuald Starosielec: Gdy zmarł Ksiądz Prymas Stefan Wyszyński miałem dwadzieścia dwa lata. Doskonale pamiętam atmosferę tamtego okresu, wielki, niekwestionowany autorytet Prymasa wśród duchowieństwa, odczuwany także przez funkcjonariuszy aparatu komunistycznego. Nie potrafię sobie wyobrazić, aby w tym czasie wypowiedzi polskich biskupów w jakichkolwiek sprawach mogły być rozbieżne, z czym niejednokrotnie mamy dzisiaj do czynienia. Czy nie sądzi Ksiądz Profesor, że brakuje nam dzisiaj autorytetu na miarę Prymasa Stefana Wyszyńskiego?
Ks. prof. Waldemar Chrostowski: To nie jest tylko kwestia prymasa, bo znowu sprawa jest znacznie głębsza. Po pierwsze nastąpiła erozja autorytetów i dotyczy ona również ludzi Kościoła. Poza Kościołem i w konfrontacji z nim zrobiono bardzo dużo, by obniżyć autorytet duchowieństwa, zarówno wyższego stopnia, jak i zwyczajnych księży. Dzisiaj szacunek wobec kapłana czy biskupa nie jest już taki, jaki był kilkadziesiąt lat temu. Jest to w znacznym stopniu skutek zmasowanej polityki i ideologii, czego nie wolno nie dostrzegać ani lekceważyć. Zjawisko to nadal trwa i, niestety, będzie powodowało coraz bardziej katastrofalne skutki. Po drugie, sytuacja w Polsce, jeżeli chodzi o wypowiedzi hierarchów, odzwierciedla sytuację w całym Kościele. Nie jesteśmy wyspą, w której dwóch czy trzech biskupów, wypowiadając się w jakieś sprawie, ma różne zdania. Tak dzieje się niemal w całym Kościele. Dokumenty kościelne poddawane są sprzecznym uszczegółowieniom oraz odmiennym, a nawet skrajnie rozbieżnym interpretacjom i dopowiedzeniom. Na ich kanwie mnożą się rozmaite dywagacje, polemiki i kontrowersje. Ta atmosfera przenosi się też na polski grunt. Oczywiście, chcielibyśmy, aby w Polsce i w Kościele istniał autorytet, do którego powagi moglibyśmy się zawsze odwołać.
Wywiad ukazał się w miesięczniku Polityka Polska nr 8-9/2017.