W jednym ze swoich licznych wywiadów, syryjski prezydent Asad z przekąsem stwierdził, iż Stany Zjednoczone nie wybierają prezydenta państwa, lecz szefa korporacji. To jest ciekawa konkluzja, która być może dotyka istoty sprawy? Czym w rzeczywistości jest ta Unia?
Na czym polega jej niewątpliwy fenomen i przyczyny niekwestionowanych sukcesów? Najpierw sięgnijmy do historii. Ujmując tak tę sprawę trzeba przyjąć, że USA są cywilizacyjną kontynuacją germańskich ludów, a dokładnie tych ich szczepów, pierwotnie zamieszkujących wybrzeże północnych mórz, a więc mówimy głównie o Anglosasach. Ich europeizacja nigdy nie była pełna, jak i zresztą Słowian, gdyż na scenę wkroczyły już, na ogół, po upadku Cesarstwa Zachodniego, zaś pokrewni im Wikingowie nawet po śmierci Karola Wielkiego.
Dziś powszechnie uważanego za wskrzesiciela Rzymskiego Imperium. Ta część germańskiego świata od początku wyróżniała się swoimi specyficznymi właścicielami, nawet na tle kontynentalnych Franków, Sasów, czy Gotów. Przejawia się to w wielu kluczowych społecznych sferach życia; choćby całkiem odmiennych systemach prawa, różnic w instytucjach, a co zatem idzie w zbiorowej organizacji. Może należy je sklasyfikować jako całkiem nową jednostkę cywilizacyjną, różną od łacińskiej.
Bez wątpienia są to ludy morza, ze wszystkimi wynikającymi z tego wielorakimi implikacjami. A więc dominacją nawyków kupieckich, skłonność do łatwego podejmowania decyzji o przemieszczaniu się. Sprowadzanie wszystkiego do roli towaru, w tym i ludzi. Wyrósł z tego filozoficzny nominalizm, handlowa wolność (ale dla swoich); polityczny liberalizm. Ze swoiście pojętym, właściwie zjudaizowanym rasizmem. W końcu mesjanizm, wypływający z reformacyjnej doktryny bycia ludem wybranym, powołanym do zbawienia (predestynacji) oraz wypaczonych pouczeń, ukształtowanych na gruncie żydowskiego cierpienia; co oznaczało nadawanie sobie prawa do kształtowania życia innych.
Zaczęło się skromnie od amerykańskich Indian i Meksyku, a skończyło – dzisiaj – na uzurpacji roli nauczyciela ludzkości. A to już wymaga potężnego aparatu wykonawczego, czyli ekonomicznej potęgi, interwencyjnych sił zbrojnych, ideologii. Nic się do tego tak dobrze nie nadaje, jak państwo ze swoimi omnipotentnymi możliwościami. I tym wszystkim są, od samego swojego początku, aż do dzisiaj Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Synteza oraz zwieńczenie tych zjawisk i procesów, które w takim streszczeniu przedstawiliśmy. Ale czy mimo tych znamion, Waszyngton jest państwem, w naszym kontynentalnym rozumieniu? W swojej symbolice imperialności wyraźnie powołuje się przecież na starożytny Rzym.
Z drugiej strony duchowo został skolonizowany przez myśl i żydowski sposób pojmowania świata. Bramy do takiej sytuacji zostały otworzone przez liczne protestanckie obediencje, szczególnie te wyrosłe z kalwinizmu. Ów konglomerat, czerpiący z różnych źródeł wydał współczesnego morskiego potwora, znanego od starożytności pod mianem Lewiatana. Nowa odmiana bliskowschodnich satrapii. Jest więc centrum, w amerykańskim przypadku federalne służby.
Państwo ma zatem typowo pasożytniczy charakter. Armia zorganizowana w interwencyjne korpusy, liczne wywiadowcze służby i system poboru podatków. Otoczenie stanowią gospodarcze korporacje, które są kręgosłupem władzy, rzeczywistym sensem jej istnienia. Cała reszta jest zaledwie ornamentyką, zdobną dekoracją, mającą przesłaniać istotę rzeczy. Stany Zjednoczone nie mogłyby żyć same dla siebie. Muszą się narzucać, by w wampiryczny sposób wyssać krew innych narodów. Właśnie tak należy tłumaczyć słowa prezydenta Asada.
Antoni Koniuszewski
za: mysl-polska.pl