… z różnych autorów zebrał, ale też i własnym piórem opisał
Andrzej J. Sarwa
Na początek bardzo ważna uwaga:
Często się słyszy, że ludzie modlą się by trafić do czyśćca. Oczywiście lepiej znaleźć się w miejscu, w którym nie przebywa się wiecznie, a ostatecznie trafia do nieba, ale modlić się o czyściec, zamiast o niebo? Ci, którzy tak czynią najwyraźniej nie wiedzą, o co proszą. Pomyślałem więc sobie, że chyba powinienem udostępnić w kilku odcinkach swoją książkę dotyczącą czyśćca i tego, czego się tam doświadcza. Po ogólnym wprowadzeniu zamieszczę także przykłady – informacje, jakie za pozwoleniem Bożym przekazali żyjącym ci, którzy oczyszczają się w owym strasznym miejscu…
Prawdziwa historia o dziwnym ukazaniu się umarłego
Historia jest istotnie prawdziwa, nie we śnie, lecz na jawie widziana i poświadczona przez wiarygodnych świadków.
Oto przedziwny cud stał się w mieście Sylwaduku, w domu pani Dieldeńskej, w dniu 23 listopada Roku Pańskiego 1382.
Tegoż to dnia brat rzeczonej pani pokazał się w szatach, w tych samych, w jakich złożono go do grobu. To jest w czarnym płaszczu, a ubiorze spodnim uszytym z aksamitu, bez czapki.
A gdy uchylił poły płaszcza, buchnął straszny płomień, co świadkowie owego dziwowiska spostrzegłszy, pouciekali.
Córki zaś zmarłego i jego siostra (czyli ciotka dziewcząt), które na ten czas tam były obecne, zrozumiały, że to ich rodzony ojciec i brat przyszedł z tamtego świata na ziemię, za zezwoleniem Boskim się im ukazał. Przełamując lęk jaki je ogarnął, z wielką usilnością pytały go, czegóż by to sobie od nich życzył i czy ludzką pomocą może być zratowany. Czy miejsce, w którym przebywa to czyściec, czyli też piekło ogniste?
Kiedy one deliberowały nad tym, jakiż to też los mógł go po śmierci spotkać, on z niejakim wyrzutem w głosie w te odezwał się słowa:
– I czemuż mnie nie ratujecie? Czemuż się mnie boicie? Nic złego z mojej strony was spotkać nie może! Dziewczęta i ich ciotka odparły na to:
– Ze zbytniego strachu boimy się szczegółowiej wypytać cię, czego od nas oczekujesz.
Na te słowa zjawa znikła, a widać było, iż ogarnął ją smutek.
Lecz nie było to jej ostatnie ukazania się żyjącym. Tego samego dnia bowiem tenże umarły, około drugiej po południu, pokazał się po raz drugi. Przez długi czas nie wyrzekł ani jednego słowa, a tylko ciężko i boleśnie wzdychał.
Wreszcie jednak rzekł do swojej siostry:
– Czemu mnie nie ratujesz?
Ona zaś mu na to odparła:
– Gotowam cię ratować wszelkimi sposobami, jakie Kościół w takich przypadkach zaleca, przecież powiedz, które dla ciebie mogą być najkorzystniejsze i najskuteczniejsze.
– Właśnie na tak postawione pytanie czekałem, i dał jej szczegółowe zlecenie, co czynić, aby mógł osiągnąć szczęście wiekuiste:
– Naprzód tedy – rzekł zmarły – zamów i dopilnuj, by zostały za mnie odprawione trzy msze. Potem idź do miasta Orchotu i tam w kościele, u ołtarza Krzyża Świętego, złóż pewną ofiarę pieniężną, którą–em był, będąc chorym, na intencję wyzdrowienia obiecał, ale wróciwszy do sił, pieniędzy poskąpił, co jest mi wielką męką i ciężarem w czyśćcu. Wreszcie też poprosił, aby tak jego córki, jak i brat modlili się za niego.
Umarły powiedział też, że dopóki siostra jego nie dopełni wszystkiego, o co ją prosił, nie opuści jej ani na moment, towarzysząc jej we dnie i w nocy. I tak się stało.
Powędrował z nią do kościoła, gdzie dopilnował, iżby złożyła pieniężną ofiarę, o której wcześniej wspomniał, nabożnie wysłuchał trzech mszy, wrócił ze swą towarzyszką do miejsca ich zamieszkania. Próbował z nią rozmawiać, lecz ona już nie chciała ani słuchać jego słów, ani na nie odpowiadać.
Wszystko to trwało od poniedziałku rana, aż do sobotniego świtania.
W sobotę, ledwo się zaróżowił nieboskłon, umarły obudził swoją siostrę i rozkazał, iżby się ubrała i szła do kościoła św. Jana, by – na jego intencję – adorować Najświętszy Sakrament.
Mówił też:
– Pokwap się, bo już czas mój krótki. A gdy ona, jak to kobieta, nazbyt marudziła przy ubieraniu się, pośpieszał ją:
– Śpiesz się! Śpiesz się! Bo już niedługo tu będę. Wyszedłszy na podwórze dał swojej siostrze ostatnie zlecenie, aby w jego imieniu ubłagała brata i bratanice, iżby zawsze trwali w wierze katolickiej i nigdy nie zaniedbywali modlitwy za umarłych, którym to owe modlitwy wielce są pomocne, i wielką ulgę w mękach przynoszą.
Dodał też, że jego męki czyśćcowe trwały przez pięć lat, ale dzięki modłom wiernych przyjaciół i rodziny, dzięki politowaniu Boskiemu, zostały mu znacznie skrócone.
Przemowę swoją zakończył słowami:
– Oto na wieki już jestem zbawiony! – a wyrzekłszy owo, zniknął.
Jak św. Krystyna pokutowała by ulżyć doli dusz czyśćcowych
Ze świętą Krystyną rzecz tak się miała. Skoro umarła, aniołowie powiedli ją do raju, a tam Pan pozwolił jej zobaczyć straszliwą ciemnicę, dusz ludzkich pełną, które przerażające męki – wypłacając się sprawiedliwości Boskiej – cierpiały, I oznajmiono jej, że jest to czyściec.
Później natomiast zaprowadzono ją ponownie przed oblicze Pana Jezusa Chrystusa, który ją zapytał, czy teraz – przeszedłszy do wieczności w stanie łaski uświęcającej – zechce już na zawsze zostać w niebie, czy też – litując się nad nieborakami tak wielkie męki cierpiącymi, zechce – ale zupełnie dobrowolnie, bez żadnego przymusu! – powrócić do życia i tam podejmując jak najsroższe pokuty umniejszać męki i czas pokuty dusz czyśćcowych.
Święta Krystyna zdjęta litością nad onymi mizeraczkami, rzekła Panu, że wybiera powrót na ziemię, I stało się zadość jej życzeniu.
Skoro tylko ocknęła się ze snu śmiertelnego, poczęła w piece gorejące się rzucać, do ognia się kłaść, w kotłach pełnych wrzącej wody zanurzać. W zimie natomiast, całymi godzinami pod lodem przebywać, głowę tylko wystawiając nad jego powierzchnię, aby móc oddychać.
Ba! Mało tego! W grobach, pomiędzy ciałami cuchnącymi, w stanie rozkładu, się kładła, a czasem nawet jeszcze sroższe umartwienia czyniła.
I rzecz szczególna. Mimo, że w tenże sposób się dręczyła, ogromne męki i boleści cierpiała, że niejednokrotnie z bólu aż wyła, ciało jej zawsze nienaruszone zostawało, bez najmniejszych nawet śladów ran, oparzeń, czy odmrożeń. Czego byli liczni świadkowie, którym nie mamy prawa nie dowierzać, tym bardziej, że Pan Bóg niejednokrotnie – i to za naszych czasów, większe jeszcze cuda czyni, niźli te, które czynił za pośrednictwem św. Krystyny, tej wielkiej przyjaciółki i miłośniczki dusz czyśćcowych.
O ciężkiej męce mnicha pewnego, który nie będąc tego godnym zapragnął zostać diakonem
Mnich pewien z zakonu cystersów, słynący z dobrego i świątobliwego życia, skoro czas nadszedł po temu, opuścił ten padół.
W niedługi czas po jego zgonie, zakonnik pełniący obowiązki zakrystiana, przed udaniem się na nocny spoczynek, siedział w swojej celi, gotując się do snu.
I oto naraz, przed oczyma jego ukazała się postać niedawno zmarłego i w te odezwała się słowa:
– Ojcze zakrystianie, jestem tym bratem, który niedawno zmarł. A oto powód, dla którego cię odwiedzam. Wiedz o tym, iż jeszcze będąc w ciele, z żądzy wywyższenia się pragnąłem dostąpić łaski święceń diakonatu, co mi za przewinę poczytano i z tejże przyczyny teraz męki cierpię, odpokutowując owo.
Przerwał na chwilę, a potem podjął na nowo:
– Lecz dobrotliwy Pan pozwolił, ażebym ci się pokazał i o wspomożenie prosił, o co cię błagam przez miłosierdzie Boskie. Idź tedy czym prędzej do ojca przeora i opowiedziawszy mu coś widział i słyszał, proś by całe zgromadzenie modliło się w mojej intencji, a na dowód, iż nie padłeś ofiarą ułudy, wskaż mu miejsce, w którym znajduje się Psałterz, którego on od wielu już dni bezskutecznie szuka.
Po wypowiedzeniu owych słów widziadło znikło.
Rycerz Owein (po lewej) słucha opowieści przeora klasztoru o udrękach czyśćca (1506), domena publiczna, Wikimedia Commons.
Ponieważ jednak zakrystian był człowiekiem rozsądnym i w byle przewidzenia nie wierzył, zdmuchnął świecę, ułożył się na pryczy i rychło zasnął głębokim snem.
Nazajutrz także niczego, z tego czego był świadkiem, nie opowiedział ojcu przeorowi, ani tym bardziej braciom zakonnym.
Tymczasem nadeszła następna noc. Zakrystian, tak jak i poprzednio szykuje się do snu i… co to?
Znów widzi marę, posturą zmarłego brata przypominającą, która czyniąc mu wyrzuty, zobowiązała go, by następnego dnia, już nie bagatelizując całej sprawy, ani jej odwlekając, opowiedział o wszystkim przeorowi.
– Na znak, że nie jestem złudzeniem, oto weź z mojej ręki ów Psałterz, który wciąż jeszcze się nie odnalazł.
Biorąc księgę, zakrystian próbował pochwycić dłoń zjawy, lecz nie natrafił na materię, a jego palce przeszły przez powietrze.
Będąc teraz już w zupełności przekonanym o rzeczywistości zjawiska, skoro świt poszedł do przeora i braci, którym wszystko to co widział i słyszał opowiedział, a na dowód prawdy swych słów okazał ów dawno zaginiony Psałterz.
Jak nie trudno się domyślić, dzięki licznym mszom, ofiarom i dobrym uczynkom, dusza owego cierpiącego brata, została z ciemnicy wybawiona, a do chwały wiekuistej zaprowadzona.
Andrzej J. Sarwa
ciąg dalszy nastąpi…