G. K. Chesterton: W zdrowym ciele zdrowe cielę

0
1255
[bsa_pro_ad_space id=5]
Mam przed sobą broszurę o Zdrowym Odżywianiu, która podaje szczegółowe przepisy kulinarne na wegetariańskiego indyka, wegetariańskie kotlety i w pełni higieniczny jarski pasztet. Nigdy nie zdołałem pojąć, dlaczego życie zgodne z naturą ma polegać na spożywaniu posiłków tak zakłamanych, omalże konspiracyjnych, jak imitacja indyka. Jest to zresztą imitacja, która graniczy z parodią. W dawnych czasach podczas grubiańskich zabaw jakiś nieokrzesany, komiczny wieśniak mógł, owszem, parodiować indyka, ale dziś robi to subtelny, pełen powagi humanitarysta. Niezupełnie też rozumiem, jak imitacja kotletów ma się do wegetariańskiego ideału. Ktoś, kto uważa jedzenie mięsa za zwykły kanibalizm nie powinien przecież przyrządzać warzyw na podobieństwo martwego zwierzęcia. To zupełnie jakby nawrócony kanibal z Nowej Gwinei układał sobie kawałki pieczeni na podobieństwo misjonarza. Misjonarze z pewnością spoglądaliby na poczynania swej nowej owieczki z uczuciem bliższym niepokoju raczej niż aprobaty.

Pomińmy jednak kwestię, czy to wegetariańskie ustępstwo na rzecz mięsożerców jest logicznie spójne. Abstrahując od ustępstw, zajmijmy się wiarą w Zdrowe Odżywianie nie tylko pod kątem jej wpływu na praktyki kulinarne. Spójrzmy przede wszystkim na jej teoretyczne założenia.

[bsa_pro_ad_space id=8]

Autorzy broszury mają usta pełne etyki i filozofii. Poświęcają całe stronice powszechnemu braterstwu, poczuciu wspólnoty, szczęściu i uzdrawianiu. By zacytować jednego z nich, książka prezentuje „także pewne pomoce umysłowe, ustanowione w całej powodzi dzisiejszej literatury psychologicznej – lecz wzniesionej na wyższy wymiar”. Ustanawianie czegoś w powodzi wydaje się zadaniem mocno karkołomnym, a wznoszenie powodzi na wyższy wymiar to zaiste wyczyn nie lada, jednak pod tym mętnym stylem kryje się najzupełniej konkretny pogląd, podzielany przez wielu wykształconych ludzi i zasługujący na bliższą uwagę.

Rozdział pod tytułem „Jak myśleć” zawiera dwadzieścia cztery wskazówki, z których początkowe brzmią następująco: „Opróżnij umysł”, „Myśl o tym, co najlepsze”,  „Doceniaj”, „Analizuj”, „Przygotuj się fizycznie”, „Przygotuj się psychicznie” – i tak dalej. Spotykałem już zaangażowanych studentów tej szkoły, którzy, jak się zdaje, rozpoczęli kurs, lecz w czasie naszego spotkania nie posunęli się poza wypełnienie pierwszego z tych zaleceń. W każdym razie, bardziej rzucało się w oczy, że zdołali przeprowadzić procedurę opróżniania umysłu niż że zaczęli rozmyślać o tym, co najlepsze, albo że coś przeanalizowali lub docenili. Przyznam jednak bez oporu, że byli również tacy, którzy naprawdę przemyśleli pewne sprawy, choć osobiście nie nazwałbym tych spraw najlepszymi. Ich poglądy tworzą system, któremu warto przyjrzeć się bliżej.

Ponieważ jak dotąd udało mi się docenić, teraz przejdę do analizy. Bez powierzchownych żartów i dziennikarskich igraszek, spróbuję odkryć, skąd bierze się różnica między nami. Ja naprawdę chciałbym wiedzieć, dlaczego ich idealny  wegetarianin tak bardzo różni się od mojego idealnego chrześcijanina.

Przeprowadziwszy analizę, dochodzę do wniosku, że cały antagonizm wyrasta z jednego elementarnego przekonania, skrytego w umysłach tych ludzi: oni wierzą, że ciało należy traktować bardzo serio. Chociaż dawni poganie częściej bywali stoikami niż epikurejczykami, dla obecnych zwolenników Zdrowego Odżywiania ciało stanowi rodzaj pogańskiego boga. Ciało, samo w sobie, jest dla nich początkiem – jeśli nie stwórcą duszy w niebie, to przynajmniej producentem duszy na ziemi. Pod tym względem ich ascetyzm został zbudowany na materializmie. Chcą, byśmy jedli świeże owoce i pili czystą wodę po to, by nasze umysły były świeże i nasze życie czyste. Ciało, ich zdaniem, to coś w rodzaju magicznej fabryki, przerabiającej warzywa na cnoty. I w ten oto sposób trawienie zyskuje pierwszy atrybut bóstwa: staje się praprzyczyną.

Następna oznaka boskości przejawia się w tym, że jeśli trawienie jest zadowolone, to inne sprawy są nieistotne, a w każdym razie drugorzędne. Funkcje ciała – mówią nam ci ludzie nie są groteskowe, lecz pełne powagi, a najdrobniejsze nawet sygnały czegoś, co ciało chce nam przekazać powinny być traktowane jak straszliwe ostrzeżenia. W tej religii znajdzie się nawet miejsce dla sztuki, bo ciało powinno być przyodziane pięknie jak ołtarz, i miejsce dla nauki, bo rytuały powinny być odprawiane przy użyciu hieratycznych, uczonych słów.

Odnoszę się z pełnym zrozumieniem do wszystkiego, co otacza bogów i ołtarze. Ja jednak nie kłaniam się przed tym ołtarzem ani nie wierzę w tego boga. Wcale nie uważam, że ciało należy traktować serio. Myślę, że dużo zdrowiej i bezpieczniej jest traktować je z przymrużeniem oka, a nawet szorstko i z góry. Gdy ciało ma swoje wakacje, jak podczas wielkich zabaw i świąt, należy mu pozwalać nie tylko na to, co mądre, ale i na to, co głupie i zwariowane. Należy pozwalać, by tańczyło, ale również by stawało na głowie, brykało i robiło koziołki. Innymi słowy, ilekroć wolno mu przesadzać ze swoimi cielesnymi przyjemnościami, powinno też przesadzać ze swymi cielesnymi absurdami. Ciało ma swoją wartość, swoje prawa i swoje miejsce pod słońcem, nie jest jednak naszym królem – już prędzej dworskim błaznem.

Był pewien ludzki i historyczny sens w dawnych karnawałowych żartach i bufonadach, choćby zdawały się jałowe, trywialne albo wciąż te same. Przejawiał się w nich ludowy
instynkt, nakazujący stawiać opór pogańskiej powadze, otaczającej sprawy zmysłowe i cielesne. Jedząc pieczone prosię z jabłkiem w pysku, człowiek z samego założenia miał sobie zdawać sprawę, że i on jest stworzony z tego co prosię budulca. Dlatego każdy, kto wyczuwa ów element groteski będzie się również skłaniał do konserwatyzmu żywieniowego, nie chcąc zmieniać czegoś, co ludowy instynkt stworzył na swoje własne absurdalne podobieństwo. Spojrzy z powątpiewaniem na bożonarodzeniowy pudding w kształcie piramidy czy Partenonu, bo pudding powinien być okrągły i zabawny – jak świat. A kiedy pan Pickwick, równie okrągły i zabawny jak pudding i jak każdy świat, w którym warto żyć, rozkraczył się z uśmiechem pod jemiołą, oczyścił tę roślinę z jej starożytnego, niemal wegetariańskiego smętku i pogaństwa, ze skojarzeń z krwią Baldura i ludzkimi ofiarami druidów.


Eseje G.K. Chestertona publikowane były w latach 1920-1930.

Felieton ukazał się w tomiku “Obrona wiary”, Wyd. Fronda, 2012 rok.

[bsa_pro_ad_space id=4]