– Jestem rolnikiem i hodowcą. Będę bronił siebie, swojej pracy, gospodarstwa, córek i żony przed ekoterroryzmem – powtarza Szczepan Wójcik, hodowca norek i zagorzały krytyk środowisk lewicowych. W ciągu ostatniego miesiąca spłonęły trzy jego gospodarstwa. – To nie przypadek – mówi.
– Odpuściłby pan? Odpuścił? Co mam powiedzieć córkom, żonie? Że od dziś nie mamy już co robić i z czego żyć? Że nie chciało mi się walczyć o naszą przyszłość, o nasze życie? Nigdy nie odpuszczę – mówi Szczepan Wójcik.
Trochę pokrzykuje, trochę drży mu głos. Jak sam mówi, ciężką pracą „potrafi załatwić różne sprawy”, więc „łatwo się nikomu nie da”.
Jego firmy hodują dziesiątki tysięcy norek, on sam stał się najbardziej znanym obrońcą tego biznesu. Sam o sobie mówi: lobbysta. Zajmuje się hodowlą bydła, produkcją mleka i uprawą roślin.Rok temu przyłożył się do wstrzymania prac nad ustawą zakazującą hodowli zwierząt futerkowych. Niektórzy mówili: ograł ekologów, ograł samego Jarosława Kaczyńskiego (który wspierał ten pomysł). Ostatnio zasłynął tym, że uczestniczył w największych protestach rolników w Holandii. W ten sposób udowadnia, że walczy nie tylko o swoje norki, ale o całą branżę agro.
W połowie listopada Wójcik udzielił wywiadu „Dziennikowi Gazecie Prawnej”. Powiedział, że przestanie walczyć o branżę futrzarską dopiero wtedy, gdy ktoś go zabije. Trzy dni później spłonęło jedno z jego gospodarstw. W ciągu niespełna dwóch tygodni paliły się w sumie trzy jego biznesy. – To nie przypadek. Przez 20 lat w tej branży nie przytrafiło mi się nic takiego – stwierdza.
W połowie listopada wybucha pierwszy pożar. Ogień niszczy całą halę, nowy sprzęt do produkcji mączki mięsno-kostnej (w przypadku branży futerkowej stosowana jest jako dodatek do pasz, w innych rodzajach hodowli od lat zakazana).
Szans na przetrwanie nie ma też linia do produkcji paszy, płoną nawet wózki widłowe. Straty? Kilkadziesiąt milionów złotych. Wójcik sam mówi o blisko 60 mln zł, które poszły z dymem.
W akcji gaszenia bierze udział kilkanaście jednostek straży pożarnej. Wójcik pożaru nie widział, wszystko przez telefon opisywał mu brat.
Kilka dni później płonie inne gospodarstwo. Tym razem ogień trawi 4 tys. ton słomy, przyczepy do paszy i całą wyremontowaną stodołę. Straty? Ponad 2 mln zł. To gospodarstwo nie było jednak ubezpieczone. Policja wskazuje, że do zaprószenia ognia mogło dojść przez niedopałek. – Ktoś w nocy przyszedł wyrzucić papierosa akurat na moje gospodarstwo? Absurd – kwituje Wójcik.
Znów mija kilka dni. I kolejny pożar. Tym razem w hali kilkaset metrów od domu. W tym wypadku pierwszy trop to problem z instalacją elektryczną. Zniszczenia to kilkaset tysięcy złotych, ogień udało się opanować.
– Co ciekawe, wszystkie pożary wybuchają poza obszarem monitorowanym przez kamery, tuż przy wejściach do hal lub na gospodarstwa. Podobny schemat, ale różne lokalizacje – podkreśla Wójcik.
Dowodów brak
– Może to pech. A może to zorganizowana akcja? Od blisko 20 lat razem z braćmi prowadzimy rodzinne hodowle i uprawy. Nigdy nie zdarzyły nam się tak dramatyczne sytuacje i to w tak krótkich odstępach czasu. Nigdy – mówi hodowca.
I podkreśla, że takie akcje zaczęły się dosłownie kilka dni po tym, gdy w Sejmie znów pojawił się pomysł zakazania hodowli zwierząt futerkowych, znów z poparciem Jarosława Kaczyńskiego.
– Ostatnie miesiące poświęciłem obronie rolnictwa, a przede wszystkim obronie hodowli zwierząt na futra, przed atakami pseudoekologów. A teraz w krótkim czasie palą się trzy różne moje inwestycje. Pożary wybuchają tuż obok pracujących ludzi, tuż obok zwierząt. To nie wygląda na przypadek – przekonuje Wójcik.
Jak twierdzi, przed pożarami on i jego współpracownicy stali się „obiektem niewyobrażalnego hejtu, kampanii nienawiści”.
– Nazywano nas mordercami, zerwiskórami, barbarzyńcami, zwyrodnialcami. I to tylko dlatego, że prowadzimy legalną działalność rolną, na temat której ekolodzy opowiadają niestworzone historie i wokół której powstało wiele nieprawdziwych informacji. Nie oszczędzano naszych dzieci i rodzin – skarży się.
Dowodów nie wyciąga, ale sugeruje wprost: podpalenia to może być zemsta. – Nie dam się zastraszyć – podkreśla.
Od kontrowersji nie stroni
Doskonale wie, że jest postacią kontrowersyjną. Zwłaszcza po tym, jak w ubiegłym roku doprowadził do zakończenia prac nad ustawą całkowicie zakazującą w Polsce hodowli zwierząt futerkowych.
– Nie wygrałem z Jarosławem Kaczyńskim, który wspierał tę ustawę. To rolnicy wygrali prawdą z kłamstwami na swój temat. Prezesa PiS ktoś wprowadził w błąd, a on uwierzył – wyjaśnia.
O tym, jak doszło do wycofania ustawy, mówić już nie chce. Powtarza, że to efekt pracy i porozumienia pomiędzy wszystkimi organizacjami rolniczymi w Polsce. A później wystarczyło już tylko jeździć do polityków i tłumaczyć. I – ponoć – zrozumieli.
Jest też druga strona życiorysu Wójcika. To zagorzały przeciwnik środowisk LGBT, partii lewicowych i znajomy ojca Tadeusza Rydzyka.
Najbardziej znany redemptorysta w kraju wręczał mu miesiąc temu medal „Pro Ecclesia et Patria” i polecał wyprodukowane przez Wójcika filmy. Bo to nie tylko rolnik, hodowca i lobbysta. To też twórca medialnego projektu „wSensie.pl”. I to właśnie najczęściej właśnie tam prowadzi krucjatę przeciwko ekologom i osobom o innej orientacji seksualnej.
Jego film „Gender – tęczowa rewolucja” pokazywała na otwartej antenie telewizja Trwam. Szczepan Wójcik zresztą wyjątkowo często gości na antenie Radia Maryja.
– Ekolodzy oszukują społeczeństwo. Pokazują wybrany wycinek hodowli i przekonują, że wszystkie zwierzęta cierpią, chorują, że są w dramatycznych warunkach. To nieprawda. Polski surowiec jest wysoko oceniany na świecie – tłumaczy.
I podkreśla jednocześnie, że to często środowiska LGBT są źródłem inspiracji i rozwoju dla organizacji ekologicznych. Z nazwisk nikogo nie wymienia.
Wójcik nie ma jednak wątpliwości, że niektóre polskie organizacje ekologiczne idą ręka w rękę z jego konkurencją z innych krajów.
– Gdy w Polsce nasza branża upadnie, to dziesiątki milionów złotych powędrują za granicę, a nasi rolnicy będą szukać pracy – wyjaśnia.
– Bronię rolnictwa, bronię swojej pracy, bronię swojej wiary, bronię swojego życia. Nie dam się zastraszyć. Mogę jeszcze raz powtórzyć: dopóki żyję, nie zatrzymam się – mówi.
Podkreśla, że „nie da się zrobić” tak, jak holenderscy rolnicy. Oni odpuścili, futerkowy biznes został zakazany prawnie. Wójcik opowiadał o tym w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”. Według niego holenderskich rolników „poświęcili politycy”, by stworzyć rząd.
W Polsce mamy ok. 1,2 tys. ferm futerkowych. 100 proc. produkcji trafia na eksport. Najwięcej skór rodzimi hodowcy eksportują do Kanady (o wartości blisko miliarda złotych). Jednocześnie w Europie są już kraje, które zakaz hodowli zwierząt futerkowych wprowadziły. W części ta branża nigdy nie istniała, w niektórych jednak tak.
Wójcik politykiem nie jest i do Sejmu się nie spieszy. Ale jego organizacje już szykują się do kolejnej walki o przepisy.
za: money.pl
Fot. twitter/archiwum prywatne