Metamorfoza Gdańska

0
853
[bsa_pro_ad_space id=5]

Wojciech Turek

[bsa_pro_ad_space id=8]

Zwolennicy prawicy wyrażają rozczarowanie z powodu zaskakującej ewolucji światopoglądowej, jaka dokonała się czy też dokonuje w Gdańsku. Mieszkańcy miasta, które w grudniu 1970 roku zbuntowało się przeciw komunizmowi, w którym „narodziła się” pierwsza „Solidarność”, które zdecydowanie popierało politykę odwrotu od pojałtańskiego „status quo” – dzisiaj stoi na czele rebelii przeciw własnemu państwu i przeciw tradycyjnemu modelowi społecznemu.

Można obecnie odnieść wrażenie, że ulegliśmy w przeszłości jakiemuś złudzeniu, i to, co wydawało się nam być walką o Polskę, o odzyskanie niepodległości, o podmiotowość narodu, o możliwość kształtowania nowego ładu opartego na przezwyciężeniu animozji klasowych, o budowanie na sprawdzonych fundamentach – było jedynie odruchem anarchistycznego buntu, buntu przeciwko wszelkiej władzy i wszelkim ograniczeniom. To wrażenie istnienia wyraźnego dysonansu poznawczego można odczuć stojąc w budynku gdańskiego Europejskiego Centrum Solidarności przed tablicą z postulatami strajkowymi z sierpnia 1980 roku. Refleksja nad poszczególnymi postulatami z tamtego okresu prowadzi do dwóch fundamentalnych wniosków: po pierwsze większość postulatów do dziś nie została zrealizowana, po drugie lista postulatów z 1980 roku nie posiada wielu punktów wspólnych ze swoistym spektaklem teatralnym odbywającym się w tymże ECS, gdzie propaguje się ideologię wielokulturowości i manipuluje przeszłością „Solidarności”, aby uprawniona była sugestia, że walka robotników strajkujących w sierpniu 1980 roku, to była ta sama walka, co domaganie się pełni praw dla tzw. „gejów” czy „zielonych”. Zapytajmy zatem wprost: jak można opowiadać, że „Solidarność” odniosła zwycięstwo, skoro większości postulatów nie zrealizowała? Jak to się stało, że z dawnego programu „Solidarności” tak niewiele zostało, albo mówiąc precyzyjniej, została z niego utkana misterna wyszywanka, mająca pokazać szerokiej publiczności, że Gdańszczanie już w sierpniu 1980 roku opowiadali się za „postępem”, „tolerancją”, a przeciw „mowie nienawiści” i „ksenofobii narodowej”?

Metamorfoza Gdańska 2351669

Podejmując próbę wyjaśnienia, o co chodzi z tytułową „metamorfozą” Gdańska, trzeba najpierw uświadomić sobie, że tempo zmian zachodzących w społecznościach miejskich, zwłaszcza wielkomiejskich, nie powinno nikogo zaskakiwać. Miasta od setek lat pełnią rolę tygla, w którym powstają nowe koncepcje, nowe kierunki rozwojowe etc. W miastach wybuchały wszystkie rewolucje (Paryż!) i w miastach dominują tendencje liberalne, podczas gdy prowincja uchodzi, zazwyczaj słusznie, za ostoję konserwatyzmu. Łatwość z jaką w miastach rodzą się nowe prądy nie zawsze musi oznaczać podążania drogą „postępu”, ponieważ nowe koncepcje niekoniecznie muszą posiadać takie oblicze. Niekiedy, w okresach reakcji społecznej, czyli wzrostu wpływów nurtów konserwatywnych, obserwujemy w miastach procesy gwałtownego zwrotu na prawo. Taka sytuacja miała miejsce w Gdańsku przynajmniej raz, w sierpniu 1980 roku, gdy pracowniczy ruch strajkowy wystąpił przeciwko ateistycznemu kosmopolityzmowi w imię wartości katolicko-narodowych, a jednocześnie miał oblicze ruchu propaństwowego, nie mającego wiele wspólnego z duchem anarchistycznej rebelii czy autodestrukcji. Współcześnie, dokonująca się w świecie zachodnim rewolucja światopoglądowa, promieniuje z wielkich miast w kierunku prowincji, a efekty tego dynamicznego procesu wzmacnia jednocześnie występujący, unikalny w dziejach, proces zaawansowanej urbanizacji.

Zatem, znacząca przemiana (rewolucja) światopoglądowa w mieście, dokonująca się w okresie jednego pokolenia, nie zaskakuje. Nie znaczy to, że element zaskoczenia nie występuje. Otóż zaskakuje łatwość, z jaką mieszkańcy Gdańska ulegli propagandzie, która wywłaszczyła ich, z racji celowego przeinaczenia, z ich własnej tradycji. Skutki tej autodestrukcji są i będą zastraszające. Gdańszczanie, którzy po 1945 roku borykali się z problemem życia w „obcym” mieście, na naszych oczach odcięli się od tradycji miasta „Solidarności”, walczącej o wolność Polski i sprawiedliwy ustrój społeczny oparty na katolickiej nauce społecznej. Gdańsk pełniący przez dwie-trzy dekady rolę duchowej stolicy Polski, dobrowolnie abdykował ze swego stanowiska na rzecz wpisania w ponadnarodowy projekt berlińsko-brukselski. Niestety, zarówno w projekcie brukselskim oraz berlińskim, Gdańskowi wyznaczono rolę posłusznego wykonawcy zleconych zadań. Paradoksalnie, rzekomo „europejski” i „otwarty na świat”, dzisiejszy Gdańsk nie jest już wylęgarnią nowych idei ani inspiracją dla świata – natomiast spadł do roli trybika w machinie propagującej wielokulturowość , ulokowanego gdzieś na końcu dziejowej „karawany”.

Nasuwa się pytanie: dlaczego tak się stało? Elity stojące na czele „Solidarności” nie potrafiły sprostać wyzwaniu. Stanęły na czele wielomilionowego, wyjątkowego w dziejach ruchu społeczno-politycznego, ale nie potrafiły nim pokierować. Przywódcom ruchu i Związku zabrakło umiejętności, wyobraźni, zdolności do nabywania wiedzy, zapewne także zwykłej przyzwoitości, która nakazuje zachować wierność ludziom, którzy przywódcę wybrali i konsekwencję w realizowaniu programu, w imię którego ruch wystąpił na arenę publiczną. (Pisałem o tym wszystkim w artykule pod tytułem: „Wielki ruch, mierni przywódcy” ,„magazyn Obywatel” 2005, nr 5). Nie to jednak było największym nieszczęściem. W 1980 roku nie mieliśmy w Polsce suwerennych elit przywódczych, zatem nasi ludowi przywódcy byli swego rodzaju „samorodkami”, od których nie można było wiele wymagać. Największy problem polegał na tym, że w późniejszym okresie nie nastąpiła selekcja i wymiana oddolnie wyłonionych elit, ale wprost przeciwnie, obserwujemy skostnienie składu osobowego, jaki wyłonił się w 1980 roku. W efekcie mamy w Gdańsku anachroniczny układ zdominowany przez ludzi, którzy wyłonili się jako przywódcy w 1980 roku, ale dzisiaj w większości nie mają już wiele wspólnego z ówczesnymi celami politycznymi czy programem, albo w najlepszym wypadku wciąż żyją w świecie dawno minionych sporów i problemów. Ci przywódcy, obdarowani przez wyjątkowy w dziejach zbieg okoliczności (najpierw powstanie „Solidarności” a następnie przemiany 1989 roku), ponoszą odpowiedzialność za wypchnięcie „Solidarności” na manowce, za fakt, że ostatecznie formalnie niepodległa Polska, stała się przedmiotem gry politycznej prowadzonej przez „wielkich tego świata”.

Następstwem ubezwłasnowolnienia elity wywodzącej się z ruchu „Solidarności” i opozycji antykomunistycznej, było pozbawienie Polaków możliwości realizowania programu służącego interesom własnej grupy etnicznej. Równolegle rozpoczęła się akcja mistyfikowania obrazu „Solidarności”. Dziedzictwo przeszłości można albo odrzucić, albo przyjąć albo też zmistyfikować. Odrzucenie dziedzictwa groziło, że pojawi się grupa aspirująca do pełnienia roli nowej elity, która wykorzysta odrzucone dziedzictwo jako podstawę i uzasadnienie słuszności głoszonego przez nią programu. Przyjęcie dziedzictwa nie wchodziło w grę, ponieważ jest to dziedzictwo wpisujące się w triadę – etnocentryzm, chrześcijaństwo, rodzina – stanowiącą przeciwieństwo propagowanego przez wpływowe elity modelu wielokulturowości i skrajnie antropocentrycznego uniwersalizmu praw człowieka. W Polsce po 1989 roku zastosowano trzecie rozwiązanie, polegające na mistyfikacji polskiego dziedzictwa, celem jego dostosowania jako uzasadnienia słuszności (atrakcyjności) realizowanych na bieżąco celów.

Sztandarowymi instytucjami mającymi propagować w Gdańsku „nowy model” przeszłości stały się: ECS i Muzeum II Wojny Światowej. Narrację narodową miała – jeśli nie zastąpić, to przynajmniej – przysłonić (dopełnić) narracja kosmopolityczna (wielokulturowość). Chrześcijaństwo miało zostać zepchnięte na dalszy plan ustępując ideologii skrajnie antropocentrycznej tzw. „praw człowieka”. Podobnie tradycyjny model rodziny został zakwestionowany poprzez wpisanie ruchu „Solidarności” w konglomerat ogólnoświatowego, skrajnie antropocentrycznego ruchu na rzecz poszanowania różnorodności i pluralizmu.

Odrzucenie rzeczywistego programu „Solidarności” jako emanacji aspiracji narodowych, zostało niejako uzupełnione przyjęciem mitycznej wizji przeszłości Gdańska jako miasta archetypicznego współczesnego modelu wielokulturowego. W świetle tego nowego „mitu założycielskiego” Gdańsk był „zawsze” miejscem współistnienia i spotkania wielu kultur i narodów i na tym polega jego wyjątkowość w odróżnieniu od etnocentrycznej („ksenofobiczno-klerykalnej”) Polski. Podobnie walka „Solidarności” miała stanowić zapowiedź „genderyzmu”, a II wojna światowa miała stanowić wojnę Europy różnorodnych społeczeństw i postaw z Europą „wstecznych” i „barbarzyńskich” etnocentryzmów.

Jak to się stało, że taki mityczny projekt zyskał w Gdańsku społeczną aprobatę? Mój pogląd nie jest oparty na badaniach naukowych (ponieważ takich nie przeprowadza się!), ale wypływa z wieloletnich obserwacji, refleksji, rozmów, jako Gdańszczanina z urodzenia , będącego świadkiem i uczestnikiem opisywanych wydarzeń. Otóż młode pokolenie Gdańszczan, czyli znacząca część wyborców – mowa o osobach w wieku 30-40 lat – nie pamiętająca okresu Polski Ludowej, została poddana propagandzie, której narrację uwiarygodniła swoimi nazwiskami większość rzeczywistych przywódców „Solidarności” i ruchów antykomunistycznych. Po tej samej stronie, obok historycznych przywódców polskich (związanych z Gdańskiem!), znaleźli się przywódcy innych państw europejskich oraz wpływowi reprezentanci współczesnej medialno-rozrywkowej elity zachodniej. Narracja, w uproszczeniu i skrócie brzmiała (i brzmi) następująco: Gdańsk był zawsze „wolnym miastem”, czego wyrazem była gdańska „Solidarność” jako ruch na rzecz wielokulturowości. Współcześnie naszym celem jest walka o demokrację i prawa człowieka na całym świecie. Jest to walka, której ważne etapy stanowiły: II wojna światowa i „Solidarność”, z czego wynika, że Gdańsk odgrywał w niej ważną rolę i taka jest jego tożsamość jako miasta „wolności” i „miłości”. Po stronie przeciwnej stoi „ksenofobiczno-klerykalny” etnocentryzm, dlatego należy się mu przeciwstawiać, jeśli to konieczne, korzystając ze wsparcia „naszych przyjaciół” w Berlinie i Brukseli.

Młodzi Gdańszczanie, poszukujący swego miejsca „tu i teraz”, otrzymali intensywnie propagowany przekaz. Trzeba obiektywnie stwierdzić, że siłę tego przekazu wzmacniały swym autorytetem osoby historycznie zasłużone dla Gdańska i dla Polski. Innego przekazu Gdańszczanie nie otrzymali, nic dziwnego że mieliby problem gdyby ten jedyny przekaz odrzucili, ponieważ byłoby to w ich oczach równoznaczne z odrzuceniem dziedzictwa „Solidarności” i antykomunizmu. W ten sposób mieszkańcy Gdańska wstąpili na drogę prowadzącą ich do przeciwstawienia się państwu polskiemu i tradycyjnemu modelowi społecznemu.

Fot. trojmiasto.pl

[bsa_pro_ad_space id=4]