Wojciech Turek
Diagnoza
Obserwatorzy rzeczywistości w Polsce, zainteresowani ustaleniem faktów a nie powielaniem propagandowych mitów lub anty-mitów, zdają sobie sprawę, że Polska znalazła się na ostrym zakręcie. Polskę czekają bardzo poważne wyzwania. Nawet jeśli unikniemy najgorszego, czyli obrazowego „wykolejenia pociągu”, błędny kierunek wyznaczony przez obecnych „sterników” nawy państwowej, nieuchronnie prowadzi nas w „ślepy zaułek”, czyli stan poważnego zagrożenia i głębokiego kryzysu. Minorowy ton jest bardzo mocno uzasadniony. Wyzwania, przed jakimi stoi bądź też niedługo stanie współczesny świat, a szczególnie Europa, muszą wpłynąć także na sytuację w Polsce. I trzeba powiedzieć wyraźnie, że Polska nie jest przygotowana by im sprostać.
Nie mamy większego wpływu na nadchodzący wielki kryzys ekonomiczny (niektórzy mówią o krachu, a nawet „Armagedonie”). Jednakże, nawet gdyby do kryzysu w skali światowej nie doszło, czeka nas kryzys wewnętrzny. Około 2020 roku strumień pieniędzy pochodzących z rozmaitych europejskich funduszy i dofinansowań, zacznie wysychać. Generalnie ujmując, Polska zmarnowała uzyskane z tego źródła środki, wydając je na inwestycje nie generujące w przyszłości znaczących przychodów, nawet przychodów uzyskiwanych w sposób pośredni. Elita rządząca Polską popełniła ten sam błąd, jaki popełniła partyjna elita w okresie komunistycznym, gdy w latach 70. ub. wieku Edward Gierek usiłował zmodernizować Polskę poprzez odgórnie realizowane inwestycje. Wszystkie wykonywane w ostatnich dekadach inwestycje, będą w przyszłości wymagały nakładów na ich remont i konserwację. A tymczasem państwo polskie dramatycznie zadłuża się i poprzez drenaż młodej siły roboczej poza granice kraju, zmniejsza się jego potencjał dalszego wzrostu. Nie będziemy w stanie ani spłacić zaciągniętych kredytów, ani utrzymać rosnącej rzeszy emerytów. Celowo pozbawiona przemysłu, Polska stała się quasi-kolonią, opanowaną przez kapitał międzynarodowy; rezerwuarem taniej siły roboczej i krajem peryferyjnym. To, nawiasem mówiąc, przejaw wyjątkowej nieudolności: w warunkach sprzyjającej koniunktury doprowadzić państwo położone w centrum Europy do stanu peryferii. Polska była w okresie komunistycznym krajem odciętym od głównego nurtu rozwojowego świata, ponieważ wchodziła w skład imperium sowieckiego. Dzisiaj sytuacja wygląda podobnie: jesteśmy zapleczem dla Metropolii. Różnica polega na tym, że obecnie podobno żyjemy w demokratycznym i niepodległym państwie, zatem nie istnieją przeszkody uniemożliwiające nam powrót do centrum.
Obok kryzysu ekonomiczno-finansowego, Europa stoi na krawędzi katastrofy cywilizacyjnej. Proces dechrystianizacji nasila się. Fale imigracji spoza naszego kręgu kulturowego jeśli już nie spowodowały, to w niedługim czasie spowodują nieodwracalny rozpad systemu opartego na cywilizacji śródziemnomorsko-chrześcijańskiej. Europa umiera, podobnie jak umierało Cesarstwo Rzymskie, zanim ostatecznie nie zostało podbite przez wdzierające się od północy hordy barbarzyńców. Być może nie dojdzie do najgorszego, czyli rozpadu cywilizacji. Wariant mniej pesymistyczny to zastąpienie dotychczasowej cywilizacji przez nową cywilizację, której laboratorium doświadczalne znajduje się w obecnych Stanach Zjednoczonych. Dla Polaków i katolików, ten wariant jest również nie do przyjęcia, ponieważ oznacza kres wszystkiego, co uznajemy za fundament naszego światopoglądu, za najcenniejsze dziedzictwo, otrzymane w spadku od naszych ojców. Wprawdzie fala dechrystianizacji jeszcze nie wdarła się z całym impetem do Polski, ale przebieg niedawnego referendum w Irlandii wskazuje, że wielcy tego świata realizują długofalowy scenariusz zniszczenia Kościoła i raczej wcześniej niż później, na ich celowniku stanie również Polska. Retoryczne jest pytanie, kto zdoła się przeciwstawić zewnętrznym i wewnętrznym wrogom Kościoła i polskiej tożsamości, jeśli w Polsce władzę będą nadal sprawowały elity, które w znacznym stopniu nie poczuwają się do obowiązku obrony interesu narodowego i obrony dotychczas istniejącej cywilizacji. W okresie komunistycznym elity niepolskie były stopniowo eliminowane i zastępowane przez ludzi myślących „po polsku”. Był to proces sprzyjający obronie polskiej racji stanu. Obecnie, niestety, mamy do czynienia z procesem zmierzającym w odwrotnym kierunku.
Wyborcze dylematy
W okresie ostatnich 25 lat, w Polsce przeprowadzano liczne wybory do ciał przedstawicielskich, jednakże, w gruncie rzeczy, możliwości wyboru przez Polaków preferowanego kierunku rozwoju były bardzo ograniczone. W 1989 roku Polacy odrzucili status quo, ale nie decydowali o kierunku w jakim powinna zmierzać polityka polska. Ten kierunek został im narzucony przez mniejszość. W ten sposób demokracja w Polsce już od samego początku była skażona wadami, przekreślającymi możliwość wpływu Narodu na swój własny los. W kolejnych latach niewiele się zmieniło. W latach 90. ubiegłego wieku ci, którzy mieli krytyczny stosunek do dziedzictwa komunizmu i nie chcieli popierać elity postkomunistycznej, byli skazani na wspieranie elity wywodzącej się z ruchu „Solidarności”. Niestety, elita ta nie wykreowała samodzielnej wizji rozwoju Polski, alternatywnej w stosunku do narzuconego Polsce „liberalnego” modelu przemian gospodarczych. W ramach elity niekomunistycznej, jedyna realna różnica pomiędzy kreowanymi przez nią, liczącymi się obozami politycznymi, sprowadzała się do kwestii światopoglądowych. W wyniku tej konfrontacji, pomimo że część elit wywodzących się z „Solidarności” korzystała ze wsparcia lewicy postkomunistycznej, Polska do niedawna pozostawała w zasadzie państwem katolickim, tzn. państwem, w którym nie prowadzono (z wyjątkiem kadencji rządów Sojuszu Lewicy Demokratycznej) urzędowej walki z Kościołem i wartościami wywodzącymi się z chrześcijaństwa. Polacy nie mieli jednak możliwości dokonania wyboru między polityką narodową a polityką „europejską”, polityką wewnętrznej suwerenności gospodarczej oraz polityką zewnątrzsterowności gospodarczej. Gdyby Polaków rzeczywiście pytano o zdanie, kierunek przemian zachodzących w Polsce uległby zmianie i zapewne inny byłby skład osobowy elity politycznej. Trudno uznać za realny wybór referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, ogłoszone pod koniec wieloletniego procesu przystosowywania naszego kraju do akcesji, referendum, w trakcie którego nie próbowano nawet wyjaśnić Polakom, na jakich warunkach państwo nasze stanie się członkiem Unii (Najlepszym przykładem tej „błogiej niewiedzy” jest powoływanie się obecnie na fakt podnoszony przez zwolenników wprowadzenia euro, że Polacy w referendum akcesyjnym rzekomo zgodzili się na przyjęcie wspólnotowej waluty. Jeśli rzeczywiście tak rozumieć referendum, to pytanie zadane wówczas Polakom brzmiało następująco: „Czy jesteś za przystąpieniem do Unii Europejskiej WYŁĄCZNIE na warunkach, jakie wynegocjował rząd. Brak zgody na wszystkie warunki oznacza, że Polska NIE ZOSTANIE przyjęta do Unii.”)
Następnie, w XXI wieku, wyborcy w Polsce zostali postawieni przed możliwością wyboru pomiędzy Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością. Obie partie nie mają charakteru partii programowych, ale partii wyborczych, co oznacza, że ich programy są płynne, a działalność wśród wyborców ogranicza się do krótkich okresów kampanii wyborczych. Analiza programów obu partii wykazuje daleko idącą zbieżność. Rzeczywiste rozbieżności programowe były sztucznie wyolbrzymiane dla celów propagandowych. Do niedawna jedyną istotną różnicę pomiędzy PO i PiS można było zaobserwować w odniesieniu do kwestii polityki zagranicznej. O ile PiS reprezentował opcję zdecydowanie proamerykańską i antyrosyjską, o tyle politykę PO cechowała „europejskość”. Po wybuchu kryzysu na Ukrainie w 2014 roku, w związku z aktywnym udziałem Niemiec, linia polityczna PO płynnie i zadziwiająco łatwo „dostosowała się” – poprzez antyrosyjską retorykę – do opcji reprezentowanej (trzeba przyznać, że z większą konsekwencją) przez polityków związanych z PiS. Z drugiej strony, polityka PO skręciła „w lewo” w kwestiach światopoglądowych, co sprawiło, że podobnie jak w latach 90. ub. wieku, stosunek do Kościoła i wartości chrześcijańskich, stał się jedyną istotną różnicą pomiędzy programem PO i PiS. Wprawdzie również w kwestiach gospodarczych i społecznych retoryka Prawa i Sprawiedliwości zdaje się wychodzić naprzeciw oczekiwaniom milionów uczciwych, ciężko pracujących Polaków (np. postulat obniżenia wieku emerytalnego czy zwiększenia kwoty wolnej od podatku), jednak nie powstał kompleksowy, alternatywny program gospodarczy, oparty na fundamencie priorytetu interesu narodowego. Reasumując, wybór pomiędzy PO i PiS jest – ujmując ogólnie – pozorny, ponieważ różnice pomiędzy tymi partiami sprowadzają się w większości do spraw drugorzędnych.
Znaczenie wyborów w 2015 roku
Wybory prezydenckie w 2015 roku przyniosły polityczny przełom w Polsce. Najważniejsza zmiana nie polega na tym, że zwycięstwo Andrzeja Dudy oznacza polityczną zmianę warty na stanowisku Głowy Państwa. Dualistyczny układ POPiS od dziesięciu lat zabetonował scenę polityczną, uniemożliwiając wyłonienie się rzeczywistej alternatywy dla status quo. Platforma Obywatelska wygrywała kolejne wybory, ponieważ przekonała sporą część Polaków do tego, że na scenie politycznej nie istnieje sensowna alternatywa. Natomiast Prawo i Sprawiedliwość od wielu lat posiada monopol na prawicy, ponieważ przekonało elektorat myślący w kategoriach patriotyzmu i obrony tradycji, że konieczne jest skupienie szeregów, jedność w dążeniu do obalenia rządów PO. W ten sposób elita, wywodząca się z dawnej opozycji antykomunistycznej i – niczym kameleon -zmieniająca swe barwy polityczne, sprawuje niepodzielnie władzę, dzieląc się na „obóz władzy” i rzekomo alternatywny „obóz sprzeciwu”. W gruncie rzeczy oba obozy dzieli niewiele spraw naprawdę ważnych. Jeden nie może żyć bez drugiego, jednak żyją ze sobą w symbiozie. W razie potrzeby stają w jednym szeregu, na przykład popierając amerykańską agresję na Irak, nie protestując przeciw podporządkowaniu polskiej gospodarki międzynarodowym koncernom, akceptując przemiany zachodzące w Unii Europejskiej czy wdając się w awanturniczą antyrosyjską politykę na Ukrainie.
Jedynym sposobem rozbicia tego duszącego i szkodliwego dla interesów Polski dualizmu jest zwycięstwo PiS i w tym znaczeniu, Duda odegrał rolę tarana, rozbijającego mur. Pierwszym skutkiem przejmowania steru rządów w Polsce przez reprezentantów PiS jest dokonująca się dezintegracja Platformy Obywatelskiej. Drugim skutkiem, po prawdopodobnym sukcesie PiS w wyborach parlamentarnych w październiku, będzie pojawienie się przestrzeni umożliwiającej tworzenie rzeczywistej alternatywy dla POPiS. W wyborach parlamentarnych taka alternatywa, czyli obecność partii posiadającej rzeczywisty program polityki narodowej i podporządkowania gospodarki interesom Polaków, jest bezdyskusyjnie pożądana, choć nie należy spodziewać się, że nowa partia interesu narodowego natychmiast odniesie spektakularny sukces. Jeszcze nie w tym momencie.
Po wyborach
Prawdziwą demokratyczną politykę – czyli taką politykę, która kreuje rzeczywiste programy i którą uprawiają prawdziwe elity, czyli takie elity, które rządzą nie „zamiast” lecz „w imieniu” Narodu – uprawia się nieprzerwanie pomiędzy kolejnymi wyborami. Dzień wyborów jest jedynie dniem „żniw”, raz udanym, innym razem nie. Po wyborach nastaje długi i żmudny czas „siewu” i „uprawy”. Trzeba nam koniecznie zerwać z dotychczasowym modelem partii wyborczych i odrzucić myślenie w kategoriach „od wyborów do wyborów”. Jeśli tego nie uczynimy, nigdy nie zbudujemy partii, która zrealizuje program narodowy. Nigdy nie ograniczymy wpływów wszechwładnych środowisk, skupiających „mniejszości”, manipulujące milionami wyborców i przekształcające de facto system demokratyczny w maszynkę do głosowania: fikcję rzekomych „rządów ludu”.
Ktoś może powiedzieć, że przecież każdy może się zadeklarować jako zwolennik opcji narodowej, ale niekoniecznie musi szczerze dążyć do realizacji programu czy traktować politykę jako służbę. To prawda. Ale w najgorszych czasach panoszącej się demoralizacji, takich jak obecne, spora część ludzi uczestniczących w życiu publicznym, otwarcie deklaruje swe przywiązanie do służby niepolskim interesom. Wystarczy sięgnąć do „Gazety Wyborczej” by przekonać się, że wielu ludzi otwarcie szydzi z patriotyzmu (określanego mianem „szowinizmu”) i przywiązania do tradycji (opowiadając się po stronie „tolerancji” i „multikulturalizmu”). Inni, jakże liczni politycy, sami ujawniają swój beztroski stosunek do zagadnień programowych, przeskakując z jednej partii politycznej do drugiej partii politycznej, w zależności od tego, która zaoferuje lepsze miejsca na liście wyborczej. I zawsze znajdują się w centrum zainteresowania mediów. Nie są to ludzie zainteresowani budowaniem, lecz raczej korzystaniem z owoców cudzej pracy. Jak wynika z tych dwóch przykładów, istnieją proste sposoby podstawowej weryfikacji ludzi, głoszonych przez nich poglądów i podejmowanych w praktyce działań. Wiadomo, że zawsze zdarzają się pomyłki, ale jeśli nie zaufamy ludziom, którzy przeszli przez sito weryfikacji, to komu zaufamy? Alternatywą jest kontynuacja status quo i obserwowanie kolejnych błazeńskich wyczynów politycznych cyrkowców. Pasują do nich słowa wypowiedziane przez króla Henryka w sztuce Shakespeare’a: „O dobry Boże, jakiż to szał rządzi / Głupcami, jeśli drobna, błaha sprawa / Współzawodnictwo tak zawistne wznieca!” („Król Henryk szósty, część I”, IV,1)
Partia reprezentująca interes Narodu musi zajmować się sprawami ważnymi dla Polaków. Zaczynając od pracy nad programem odbudowy wewnętrznej suwerenności Narodu, poprzez dążenie do uniezależnienia polskiej polityki od wpływów obcych lub niepolskich ośrodków. W polityce nie liczą się sentymenty, liczą się interesy i tym kryterium powinni kierować się kierownicy polityki zagranicznej. Zasadnicze pytanie na chwilę obecną brzmi: czy Polska ma interes w dążeniu do konfliktu z Rosją? Drugą sprawą o zasadniczym znaczeniu jest podporządkowanie gospodarki w Polsce Polakom. Dziś już nie można mydlić oczu frazesami o „niewidzialnej ręce rynku”, czy też „wyższości” własności prywatnej nad państwową. W imię takich frazesów, polska własność została przekazana po zaniżonych cenach w obce ręce a zyski są transferowane w ręce nielicznych, najczęściej zagranicznych beneficjentów. Trzecią sprawą jest sprawiedliwość. Prawdziwa Polska musi być sprawiedliwa. Należy odbudować solidarność międzyludzką, rozwijać wspólnotowe przedsięwzięcia, hołubić lojalność. Nie można nikomu narzucać określonych postaw, ale państwo stojące na straży interesów Narodu, musi w swej polityce uwzględniać ten fundamentalny wymóg, legitymizujący jego istnienie: państwo istnieje dla ludzi. Wspólnota, żeby przetrwać i pomyślnie się rozwijać, musi być oparta na zasadzie sprawiedliwości. Last but not least, partia narodowa – poza programem – musi opierać się na wspólnych przekonaniach, wyrastających naturalnie z gleby polskości. Polityka narodowa nie może istnieć, trwać i rozwijać się bez kultury. W Polsce również bez religii, która z kulturą tworzy organiczną całość.
Zadaniem partii narodowej z prawdziwego zdarzenia, jest przekonanie Polaków, zwłaszcza tych którzy są wyborcami Prawa i Sprawiedliwości, że partia kierowana przez Jarosława Kaczyńskiego i/lub jego zwolenników, nie spełni ich oczekiwań, co rychło ujawni się w momencie, gdy przyjdzie czas realizacji wyborczych obietnic i formułowania realnej alternatywy w stosunku do rządów sprawowanych przez PO. W interesie nas wszystkich leży, by jak najszybciej zbudować rzeczywistą alternatywę i by partia narodowa uzyskała jak najszersze poparcie. Od tego będzie zależała przyszłość Polski. Albo Polska odbuduje swą suwerenność i oprze się na wiekowych fundamentach, albo czeka ją ewolucja w kierunku „greckim”. Obawiam się, że w tym drugim przypadku, nie zdołamy przeciwstawić się wszechogarniającemu kryzysowi gospodarczo-finansowemu połączonemu z kryzysem cywilizacyjnym.
Tekst ukazał się w numerze wrzesień 2015 Polityki Polskiej