Opozycja, a głównie PO, rozpętała ostrą kampanię przeciwko spotkaniu Kaczyńskiego oraz Morawieckiego i ministra Brudzińskiego z włoskim wicepremierem Salvinim. Padały najbardziej histeryczne stwierdzenia i wielu oponentów tych włoskich kontaktów PiS, z powodu braku innych argumentów, zaczęło porównywać Salviniego do Mussoliniego, a spotkanie do paktu Ribbentrop-Mołotow. To wszystko wskazuje, że sprawa musi być poważna i pewna główna centrala zagraniczna dała sygnał że trzeba rzucić wszystkie siły i uruchomić wszelkie dostępne aktywa, nawet najbardziej uśpione, by w jakikolwiek sposób i za każdą cenę przeciwstawić się temu polsko-włoskiemu zbliżeniu populistów.
Spójrzmy na sprawę zimnym okiem i spróbujmy ocenić, o co chodzi i czyje interesy zostały naruszone. Włochy to nie jest jakiś tam pomniejszy unijny kraj, którego inicjatywy mogą być lekceważone, tak jak w przypadku Węgier. Włochy to jest trzecia gospodarka Unii (po wykluczeniu Wielkiej Brytanii z tego grona) i zaliczyć je trzeba obecnie w Unii do tzw. „Wielkiej Piątki” (Big Five). Koncepcja „wielkiej piątki” jest bardzo popularna w krajach anglosaskich i służy do ilustracji i opisu większości układów, nie tylko politycznych, ale funkcjonujących we wszelkich możliwych dziedzinach. W Ameryce, nawet świat przestępczy opisuje się przez wskazanie pięciu najważniejszych rodzin mafijnych (Five Families). Zwyczajnie można przyjąć, że znalezienie i oznaczenia pięciu największych i najważniejszych uczestników pewnego układu dostatecznie dobrze definiuje i opisuje funkcjonowanie całego tego układu. To jest też, w jakimś sensie, naturalne podejście jeśli zwrócimy uwagę na fakt, że najbardziej doskonałe narzędzie, jakie istnieje na świecie, czyli ludzka dłoń, nie przypadkiem chyba składa się właśnie z pięciu palców.
Polityki dotyczy to szczególnie. Przypomnę tylko, że było pięć państw „koncertu mocarstw” który powstał po Kongresie Wiedeńskim i o wszystkim decydował w Europie (Rosja, Austria, Prusy, Francja i Anglia), a obecnie jest pięciu stałych członków Rady bezpieczeństwa ONZ.
Widzimy, że teraz, po wyeliminowaniu Wielkiej Brytanii, jest pięć głównych i największych państw w Unii Europejskiej (Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania i Polska). I to jest właśnie „Wielka Piątka” Unii, która decyduje o tym co tam się dzieje. W żadnym innym państwie UE liczba ludności nie przekracza 20 milionów, gdy tymczasem w Polsce, która z owej „Wielkiej Piątki” ma najmniej ludności, to jednak jest to aż 38 milionów. Liczba ludności przekłada się zaś na wagę polityczną, gospodarczą, militarną i cywilizacyjną.
Liczba pięć jest o tyle dobra, że nie może powstać sytuacja taka, że zwolennicy jakiejś opcji dzielą się równo po połowie i nie można o czymś zdecydować. Tym samym taki układ, oparty o liczbę 5, jest o wiele bardziej stabilny, niż taki, gdzie jest parzysta liczba uczestników, na przykład 6. A taka sytuacja była, gdy do UE należała także Wielka Brytania, i wtedy liczba głównych państw Unii wynosiła 6, co określano mianem – Big Six. To jednak się nie sprawdziło i jeden element musiał odpaść. Mamy „Wielką Piątkę” i zobaczmy do jakich konsekwencji to prowadzi. Najpotężniejszym krajem z tej piątki są oczywiście Niemcy, ale też ich przewaga (stanowią ok. 20 proc zasobów UE) nie jest tak duża, by mogły narzucić swoją wolą innym i muszą szczególnie liczyć się z krajami należącymi do grupy największych krajów UE. Gdy dwa kraje z tej grupy, jak obecnie Włochy i Polska, zdają się uzgadniać wspólne stanowisko, to jest to bardzo niebezpieczne dla Niemiec, tym bardziej, że sytuacja w dwóch pozostałych krajach z tej grupy, czyli we Francji I Hiszpanii, także daleko odbiega od tego co chcieliby wiedzieć rządzący w Niemczech. We Francji, nie tylko władza prezydenta Macrona bardzo osłabła, ale widać wprost ostateczny kryzys systemu Piątej Republiki. W Hiszpanii także populiści zaczynają brać górę, a funkcjonuje tam rząd mniejszościowy i narastają problemy z separatystami katalońskimi.
Na to wszystko nakładają się wybory do PE w maju tego roku, które mogą okazać się sukcesem populistów, co sprawia, że Berlin dostaje palpitacji, gdy widzi jak ci populiści dogadują się w Warszawie, co może skończyć się utratą niemieckiej kontroli nad Unią. I stąd też taka zajadła krytyka spotkania Kaczyńskiego z Salvinim.
Widać także, że coraz mniejsze znaczenie ma podział sceny politycznej na prawicę i lewicę. Faktycznie, obecnie funkcjonują dwie strony: demoliberalna i populistyczna. Populiści to ci, którzy chcą realizować zdroworozsądkowe postulaty większości, czyli klasy średniej, natomiast agenda, dominującej jeszcze, strony demoliberalnej, obejmuje takie rzeczy jak walka ze zmianami klimatycznymi, masowe sprowadzanie imigrantów, prawa LGBT, prawa zwierząt, likwidacja państw narodowych i inne tego rodzaju pomysły, których sfinansowanie łączy się z coraz większym obciążaniem podatkami klasy średniej. To wywołało bunt, który zdawał się być pod kontrolą gdy objął Węgry, czy Polskę, ale sytuacja się zmieniła gdy Trump wygrał w Ameryce, a potem populiści przejęli władzę we Włoszech, a obecnie walczą od dłuższego czasu we Francji, gdzie pozycja Macrona bardzo osłabła.
Co ciekawe, to właśnie populiści zniwelowali znaczenie podziału na lewicę i prawicę, który to podział stał się obecnie nieistotny dla definiowania sceny politycznej. W politycznej praktyce okazało się, że nie ma problemu by prawicowa, jak się ocenia, Liga Północna Salviniego, zawiązała we Włoszech koalicję z lewicującym Ruchem Pięciu Gwiazd. Podobna koalicja istnieje w Grecji, jak też i w innych krajach widać podobne tendencje do współpracy sił dotychczas uważanych za prawicę i lewicę. Także w Polsce, Kaczyński, lider Zjednoczonej Prawicy, wielokrotnie już się wypowiadał, że widzi możliwość koalicji z SLD. Ta oferta Kaczyńskiego dotyczy dawnej lewicy socjalnej, a nie dotyczy lewicy demoliberalnej, która nie różni się, właściwie prawie niczym, od demoliberalnej prawicy. W Polsce widać to, gdy w PO, partii która deklaruje się jako konserwatywno-liberalna, znalazła miejsce pani Barbara Nowacka, mocno zaangażowana w forsowanie obyczajowych i kulturowych projektów nowej lewicy spod tęczowej flagi.
To wszystko nie znaczy jeszcze, że nie ma już lewicy i prawicy, ale dziś, bardziej od tych starych ideologicznych różnic, istotny jest stosunek do utrzymania państwa narodowego i główny front walki przebiega właśnie tam. Z jednej strony są populiści, nazywani też przez swoich wrogów nacjonalistami, a nawet faszystami, a z drugiej, demoliberalne siły wszelkiej możliwej proweniencji.
Rządzący w Niemczech nie patrzą się bezczynnie na to co dzieje się w Warszawie i nie ograniczają się tylko do aktywacji sił przeciwnych takiej polsko-włoskiej koalicji populistów, ale postanowili przejść do przeciwnatarcia. W tym samym czasie, gdy w Warszawie rozmowy prowadził Salvini, w Paryżu ogłoszono, że Niemcy i Francja podnoszą na wyższy poziom swoją współpracę i ma ona obejmować pogłębienie współpracy w dziedzinie spraw zagranicznych, zewnętrznego i wewnętrznego bezpieczeństwa, a także „wzmocnienie zdolności Europy do niezależnego działania”[i]. Jak widać, postanowiono przyspieszyć budowę państwa europejskiego. Podano, że w dniu 22 stycznia w Akwizgranie, dokładnie w 56 rocznicę podpisania Traktatu Elizejskiego między Francją i Niemcami w roku 1963, zostanie podpisane zasadnicze rozszerzenie tego Traktatu i tego samego dnia będzie to ratyfikowane przez parlamenty obu krajów. To wielce symboliczny akt, nie tylko ze względu na rocznicę, ale także i miejsce, gdyż Akwizgran był stolicą imperium Karola Wielkiego i będzie to, niejako, odwołanie się do tych historycznych tradycji. Od razu też widać, że te dwa państwa postanowiły zakończyć długie debaty na temat europejskiego państwa i przejść do czynów.
Inni niemieccy politycy, nie czekając nawet na 22 stycznia. przystępują do kucia żelaza póki gorące. I tak, na portalu dziennika Handelsblatt, ukazały się właśnie dwa teksty o budowie europejskiej armii. W jednym, Wolfgang Clement, były niemiecki minister gospodarki, przekonuje, że sektor obrony najbardziej potrzebuje większej integracji Europy.[ii] W drugim, o znamiennym tytule: „Europa formuje armię”, aktualna minister obrony Niemiec, Ursula von der Leyden, nie przekonuje już o tym, że taka armia jest potrzebna, a zwyczajnie oznajmia, że ona już właśnie jest formowana.[iii]
Wygląda na to, że po wielu miesiącach konsultacji, badań i ekspertyz, sprawa budowy państwa europejskiego, z własnymi możliwościami obronnymi, właśnie się rozpoczęła. Do wyborów europejskich cała koncepcja będzie już jasno sformułowana i wybory tego będą głównie dotyczyły -czy chcemy państwa europejskiego, wspólnej armii i niezależności od USA, czy też nie? Sprawa ma, oczywiście, wiele kontekstów i uwarunkowań, ale podstawowa kwestia do rozstrzygnięcia jest właśnie taka.
Stanisław Lewicki
[i] https://www.reuters.com/article/us-eu-germany-france/france-germany-approve-extension-of-reconciliation-treaty-to-shore-up-eu-idUSKCN1P31FR?fbclid=IwAR0Nv1-3zARTE-7X9YMFZxlucEVBpO9_8U_O1_4i5l-84LPWR-WTST4MU8I
[ii] https://www.handelsblatt.com/today/opinion/eu-army-defense-is-the-sector-most-in-need-of-more-europe/23844164.html?ticket=ST-1900629-HznHedkbQdliqgs3h5k0-ap6
[iii] https://www.handelsblatt.com/today/opinion/ursula-von-der-leyen-europe-is-forming-an-army/23851656.html?ticket=ST-1900608-VsSAHJVCo6sWQgMD1g7C-ap6
Za: konserwatyzm.pl
Fot.: PAP/Marcin Obara