Stanisław Michalkiewicz
„Krótko mówiąc, w państwach, których systemy ubezpieczeniowe zbliżają się do bankructwa, czyli wszędzie – nasila się propaganda eutanazji. Dlatego eutanazja jest drugą stroną medalu, którego stroną pierwszą jest aborcja. Wydaje się tedy, że nie da się rozwiązać kryzysu demograficznego bez usunięcia przyczyny, która go spowodowała.”
Szanowni Państwo!
Starsi ludzie z pewnością pamiętają porzekadło bardzo popularne za pierwszej komuny: „socjalizmu się nie lękaj; mało rób, a dużo stękaj!” Korespondowało z nim inne porzekadło, jeszcze bardziej popularne: „czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy!” Toteż wprawdzie partia co i raz podrywała ludzi do zwiększania wydajności, a podczas słynnych „gospodarskich wizyt” Edward Gierek w tym celu rozmawiał nawet z krowami, ale efekty tych wszystkich apeli i perswazji były mizerne.
Przyczynę wskazał amerykański ekonomista Gary Stanley Becker, który w 1992 roku dostał nagrodę Nobla z ekonomii za udokumentowanie spostrzeżenia, że ludzie zachowują się tak, jakby kalkulowali, nawet jeśli tego nie robią. Swoje obserwacje opublikował w książce, której polskie tłumaczenie nosi tytuł „Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich”. Wynika z nich, że ludzie mają skłonność do podążania wzdłuż linii najmniejszego oporu, to znaczy – próbują osiągać maksymalne korzyści możliwie najmniejszym kosztem.
Teoria Beckera dość dobrze tłumaczy wiele zjawisk, między innymi – kryzys demograficzny w państwach o rozwiniętym socjalu. Jak wiadomo, podstawową komórką społeczną jest rodzina, która pełni rozmaite ważne funkcje, między innymi – ekonomiczną. W rodzinie z pokolenia na pokolenie gromadzony jest majątek i rodzą się dzieci – w naturalnych warunkach traktowane jako inwestycja. Los ludzi starych bowiem zależał po pierwsze – od tego czy mieli dzieci, po drugie – czy nauczyły się one jakichś społecznie przydatnych umiejętności, a po trzecie – czy zostały wychowane w duchu odpowiedzialności, czy nie.
Toteż ludzie starali się mieć dzieci, przywiązywali też wagę do ich wykształcenia, czy to na poziomie rzemiosła, czy edukacji wyższej, no i dbali o staranne ich wychowanie w duchu odpowiedzialności – bo to leżało w ich najlepiej pojętym interesie.
Wprowadzenie przymusowych, powszechnych ubezpieczeń społecznych rozerwało ten związek. Los ludzi starych pozornie przestał zależeć od tego, czy mieli dzieci, jak je wykształcili i wychowali, tylko – od wysokości składki emerytalnej. Toteż dzieci stopniowo przestały być traktowane jako inwestycja, a zaczęły być postrzegane jako obciążenie – bo koszty ich wychowania i wykształcenia kolidowały z wysokością składki ubezpieczeniowej, od której zależała wysokość emerytury. Skoro tak, to coraz więcej ludzi zaczęło unikać posiadania dzieci, co przychodziło im tym łatwiej, że państwo, które administrowało ubezpieczeniami społecznymi, zainteresowane było, żeby jak najwięcej pieniędzy wpływało do systemu, a nie „marnowało się” na wychowanie i kształcenie dzieci.
Toteż rządy, wychodząc naprzeciw interesom „systemu” i pragnieniom ludzi, zaczęły propagować środki antykoncepcyjne i legalizować aborcję. Ale po upływie 2 pokoleń, czyli po 50 latach okazało się, że w społeczeństwie gwałtownie wzrósł odsetek ludzi starych, z którymi nie bardzo wiadomo, co właściwie robić. W dodatku – ponieważ koszty, jakie ubezpieczalnia ponosi na opiekę nad takim starcem w ostatnich 6 miesiącach jego życia są takie same, jak koszty opieki nad tym samym człowiekiem przez cały wcześniejszy okres jego życia – pojawia się coraz większe ciśnienie, by ten kosztowny okres skrócić, a najlepiej – by go w ogóle wyeliminować.
Krótko mówiąc, w państwach, których systemy ubezpieczeniowe zbliżają się do bankructwa, czyli wszędzie – nasila się propaganda eutanazji. Dlatego eutanazja jest drugą stroną medalu, którego stroną pierwszą jest aborcja. Wydaje się tedy, że nie da się rozwiązać kryzysu demograficznego bez usunięcia przyczyny, która go spowodowała.
Nie tylko zresztą kryzysu demograficznego. Akurat trwa w Sejmie protest rodziców i młodych inwalidów, którzy domagają się od rządu między innymi gotówki na utrzymanie. Protestujących zaprosiła do Sejmu moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus. Wstyd się przyznać, ale naiwnie myślałem, że Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus swoich gości przez cały okres protestu w Sejmie utrzymuje, to znaczy – kupuje im żywność i tak dalej, co najwyżej korzystając z dobrowolnego wsparcia swoich kolegów z opozycji, którzy z protestującymi się „solidaryzują”, a także z pomocy naszego Kukuńka, który ostatnio też się w Sejmie pojawił i rozważa nawet możliwość przeniesienia się tam na stałe.
Okazało się jednak, że ci wszyscy protestujący odżywiają się na koszt Sejmu, to znaczy – na koszt podatników. W takiej sytuacji trudno dziwić się buńczucznym deklaracjom, że będą protestować „aż do skutku”. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak – zgodnie z teorią Gary’ego Stanleya Beckera – inne grupy społeczne też spróbują przejść na utrzymanie współobywateli, bo któż może powiedzieć, że nie jest poszkodowany przez los?
Za: michalkiewicz.pl