G. K. Chesterton
Najgorszy praktyczny skutek, jaki przyniosło spopularyzowanie teorii ewolucji, polega na tym, że w miejsce diabła ewolucjonizm postawił zwierzę. Nauczył nas myśleć, że wróg, z którym powinniśmy walczyć, to tak zwane „zwierzęce popędy” – czyli zwyczajne dążenie do przyjemności, samo w sobie całkiem niewinne.
Tennyson, na przykład, widział postęp moralny jako „marsz w górę i wyrugowanie zwierzęcia, które w nas tkwi”. Ale czy miał rację? Dlaczego mielibyśmy rugować zwierzę? Ja na przykład nie mam najmniejszej ochoty rugować z siebie zwierzęcia, tak jak nie zamierzam wyrugować innego zwierzęcia spomiędzy lejców dorożki. Zwierzę we mnie i zwierzę w dorożce musi być trzymane w miarę krótko. Zwierzę we mnie i zwierzę w dorożce jest ewidentnie pożyteczne. To, co jest w nas złe, wbrew opiniom ewolucjonistów, to wcale nie zwierzę. To diabeł – ten surowy, intelektualnie dziewiczy diabeł ze średniowiecznej opowieści. On gotów jest cierpieć w imię zła. W imię zła gotów jest do heroicznych czynów.
Świnie nie są przeżarte moralną zgnilizną. Tygrysy nie hodują w duszach pychy. Wieloryby nie rozciągają warg w szyderczym grymasie. Krokodyle (wbrew miłej legendzie) nie leją krokodylich łez i nie są ani trochę obłudne. Patrząc na ich zewnętrzną powłokę trudno w ogóle pojąć, jakim cudem ktokolwiek mógłby je o to posądzać, bo hipokryzja wymaga pewnej umysłowej giętkości i energii. Najgorsze grzechy to grzechy czysto ludzkie. Możemy maszerować w górę, rugując z siebie zwierzę, i ani trochę tych cech nie osłabić. Ba, możemy je wręcz nasilić. Im mniej w człowieku zwierzęcia, tym więcej może być zła.
Esej pochodzi z tomiku „Obrona Rozumu”, Wyd. Fronda.
Poprzedni odcinek: