O pragmatyzm w stosunkach z Rosją

0
1181
[bsa_pro_ad_space id=5]

Bohdan Piętka

[bsa_pro_ad_space id=8]

List otwarty trzech senatorów USA (Ben Cardin, Richard Durbin, John McCain), w którym wzywają oni premier Szydło do „przestrzegania zasad demokracji” wywołał pewną konsternację w szeregach obozu bezkrytycznych miłośników USA i zarazem obozu polskiej rusofobii, którego najtwardszym jądrem jest Prawo i Sprawiedliwość. Najprawdopodobniej nikt w tym gronie nie spodziewał się ataku właśnie z kierunku amerykańskiego. Jako jedyny, jak na razie, w obozie PiS wyciągnął z tego wnioski redaktor naczelny „Do Rzeczy”, Paweł Lisicki. Najważniejsze tezy jego wypowiedzi na portalu Wirtualna Polska warte są przytoczenia ze względu na to, że nikt dotychczas w obozie polskiej rusofobii nie występował z takimi tezami.
Na wstępie Lisicki ocenia, że list senatorów USA „sam w sobie dla Polski dobrą informacją nie jest”. Uważani przez PiS za pewnych sojuszników politycy amerykańscy – „tak jak wcześniej inni politycy z Unii Europejskiej, przyjęli za swoją wersję wydarzeń przedstawianą przez większość polskiej opozycji i antyrządowych publicystów”. Szczególnie bolesne dla Lisickiego jest to, że pod listem podpisał się (a prawdopodobnie był jego inicjatorem) John McCain – czołowy jastrząb amerykańskiego neokonserwatyzmu, „przez wielu prawicowych komentatorów uważany za autorytet”. Należy dodać, że głównie przez środowisko „Gazety Polskiej”. Mało tego. „Od tygodni widać już – pisze Lisicki – że kolejni ważni publicyści, czy to na łamach „Foreign Affairs” czy „Foreign Policy” czy innych pism coraz ostrzej krytykują poczynania władz w Warszawie”.
Dalej Lisicki zauważa, że do tej pory „politycy PiS przedstawiali, obawiam się, wyidealizowany obraz polskiej polityki. To USA miały być głównym partnerem Polski, głównym sojusznikiem i sprzymierzeńcem. Skoro doszło do napięcia w relacjach z Brukselą czy Berlinem, to Waszyngton był głównym punktem odniesienia (…). List trójki senatorów sprawia, że jest to opowieść mało przekonująca”.
W związku z tym redaktor naczelny „Do Rzeczy” stawia pytanie „z kim Polska zamierza budować swoją pozycję, na kim z wielkich zamierza się oprzeć (…). Kto zatem ma być głównym naszym sojusznikiem?”
W konkluzji Lisicki stwierdził: „Coś tu nie gra. Węgry znalazły się przed laty w podobnej sytuacji co Polska. Walcząc o własną suwerenność, widząc jak wygląda naprawdę solidarność Zachodu, potrafiły z tego wyciągnąć wnioski i zaczęły prowadzić coś w rodzaju polityki równowagi. Uznały, że polepszenie relacji z Moskwą wzmacnia ich pozycję w stosunku tak do Brukseli, jak Berlina czy Waszyngtonu. Polska takiego wniosku wyciągnąć nie chce. Warszawa woli wierzyć, że możliwe jest jednoczesne pryncypialnie krytyczne i moralnie słuszne stanowisko wobec Moskwy, dokonywanie zmian politycznych wewnątrz kraju i podtrzymywanie dobrych relacji z Zachodem, z Unią i USA. List z Ameryki jest kolejnym niebezpiecznym sygnałem pokazującym, że trudno to sobie wyobrazić”.
Obawy Lisickiego potwierdza nie tylko list z USA. Oto bowiem prezydent Francji François Hollande zagroził 19 lutego w wypowiedzi dla radia France Inter, że „kraje członkowskie UE, w których do władzy doszły skrajnie prawicowe ugrupowania, mogą i muszą zostać objęte sankcjami, a nawet zawieszone w prawach członkowskich. Do wykluczenia miałoby dojść niezależnie od tego, że władza została wybrana w sposób demokratyczny”. Tym samym Francja dołączyła do frontu bezwzględnych krytyków rządu PiS, któremu dotąd przewodziły Niemcy wraz z kierownictwem instytucji UE.
Dalsza część artykułu dostępna w nr.11 Polityki Polskiej.

[bsa_pro_ad_space id=4]