Tomasz Figura
Wchodzimy w dziwaczny kontredans władzy ze społeczeństwem. Rząd, który utracił autorytet wprowadzając obostrzenia, straszy nas dzisiaj lockdownem. Czyli tym, czego wielu z powodów bytowych po prostu nie może przestrzegać. Mowa nie tylko o przedsiębiorcach, którzy już wypowiedzieli wojnę rządowi, ale także o zwykłych obywatelach. Finał tej rozgrywki rysuje się nieciekawie.
Wkraczamy, drodzy państwo, w PRL-bis. Nikt, poza jakąś niewielką grupą osób, nie będzie publicznie demonstrował nieposłuszeństwa wobec władzy, ale wielu już podskórnie wyczuwa, że to, co się dzieje prowadzi nas w przepaść.
To, że podąża w jej kierunku grupa menedżerów ze staruszkiem na czele, nie oznacza wcale, iż za tą bandą straceńców mają chęć podążać wszyscy.
Wielu, widząc że rząd kompletnie nie kontroluje sytuacji w kraju, najchętniej wypisałoby się z tego zamieszania. No, ale emigracja na niewiele się zda, zatem pozostaje tylko robić swoje.
„Dzień dobry, panie władzo, tak, tak, oczywiście, u nas na zakładzie przestrzegamy wszystkich, wszyściutkich obostrzeń, pozamykani na cztery spusty walczymy ze straszliwym wirusem; i ja walczę i tutaj pan Zenek walczy, wszyscy walczymy”
– będziemy publicznie deklarować, a pod stołem zaczniemy ubijać interesy pozwalające przetrwać naszym firmom i ich pracownikom.
Swoisty akt nieposłuszeństwa ogłosiła oficjalnie branża fitness, która kierując się zdrowym rozsądkiem, machnęła ręką na głupawe tłumaczenia władzy, że sufity na siłowniach są złe i postanowiła po prostu się otworzyć, choć na innych zasadach i podstawach prawnych. Na szczęście Polacy niezupełnie zdążyli zapomnieć o tym, jak to bywało w czasach słusznie minionych i dobrze wiedzą, że „jak ONI nam tak”, no to „my IM tak”. Bezmyślne zarzynanie gospodarki z powodu „zbyt dużej mobilności społecznej” czy jakiś wizji „nowego Bergamo” nikogo nie interesuje. Rozsądny człowiek chce znać dane i wiedzieć dlaczego. Musi otrzymać uzasadnienie, dla którego ma ryzykować dorobek swojego życia. A zatem krótko: chcesz mi zamknąć firmę? Ok, ale pokaż dlaczego to robisz. Jeśli nie masz żadnego racjonalnego i naprawdę poważnego argumentu – spadaj na drzewo. Poradzę sobie bez ciebie.
Kto jest ofiarą?
I nie chodzi wcale o to, że rząd ma jakiś problem z komunikacją. Sprawa wygląda prosto: przy Alejach Ujazdowskich nie powstał żaden plan działania, nie wyciągnięto wniosków z przeszłości, natomiast zrobiono dokładnie to, czego nie należało robić, czyli wykazano się bezczynnością. A jeśli bimbano przez ostatnie miesiące, to trudno cokolwiek teraz komunikować. Słowotok premiera i ministra zdrowia, powtarzanie zużytej frazy o „zaciąganiu hamulca” (zaciągamy go już od miesiąca i niewiele z tego wynika), straszenie brakiem respiratorów i łóżek szpitalnych nie zastąpią rzeczowej analizy problemu. I znów wracają pytania: na jakiej podstawie wprowadzany jest kolejny limit wiernych w kościołach? Pamiętajmy, że nie jest to kwestia „cyferek”, ale sprawa dotyczy naszego prawa do kultu religijnego, co jest – mówiąc współczesnym język – podstawowym prawem człowieka. Odbieranie go czy ograniczenia „ot, tak, po prostu” jest raczej kiepską praktyką.
Dlaczego wprowadza się ograniczenia w handlu i zamyka galerie handlowe? Dlaczego nadal zamknięte mają być restauracje, choć premier nie zadbał o to, by zakomunikować to ich właścicielom, a jedynie cichaczem wydłużył ich lockdown? Dlaczego znów zamykane są instytucje kultury – kina, muzea czy galerie sztuki? Skąd wiedza, że właśnie tam jest niebezpieczne, a nie na przykład na przystankach tramwajowych lub w lasach? Tych danych nie poznamy nigdy, bo rząd takich badań po prostu nie przeprowadza. Snuje za to trefne scenariusze, płacąc bez sensu za matematyczne prognozy, choć – co sam niedawno przyznał minister zdrowia – żaden z mądrych analityków nie przewidział październikowego wzrostu zachorowań.
Głupota i bezradność tej władzy sięgnęła apogeum – zaryzykuję, że większego nawet niż zamykanie wiosną parków i lasów – gdy ogłoszono decyzję o zamknięciu cmentarzy. Dlaczego o tym zdecydowano, gdy na ulicach polskich miast maszerowało bez przeszkód tysiące zwolenników aborcji, drwiąc sobie z rządowych nakazów? Chyba każdy – bez względu na to czy jest „koronasceptykiem”, „koronadenialistą” czy „Covidaninem” – uznał tamtą decyzję za piramidalną głupotę, w dodatku ogłoszoną „za pięć dwunasta” czyli w piątek popołudniu, z uzasadnieniem, że rząd chciał nas przecież w ten sposób zaskoczyć.
Tak, właśnie zaskoczyć. I czego państwo tutaj nie rozumiecie? Jakbyśmy byli jakimś niedorozwiniętym społeczeństwem, z którym nie można się normalnie komunikować, ale trzeba stosować infantylne sztuczki, prawda?
Co więcej, znowu zaczynamy upiorną grę w cyferki: dzisiaj rząd raczył poinformować nas, kiedy wprowadzi „narodową kwarantannę” (od tego bezmyślnego sformułowania głupszy był chyba tylko pomysł na nazwanie super–resortu Jarosława Kaczyńskiego „komitetem ds. bezpieczeństwa”), zapowiadając, że stanie się to, gdy przekroczymy ileś tam zachorowań na sto tysięcy. W sukurs tym deklaracjom premiera poszedł oczywiście minister zdrowia – ten w przeciwieństwie do swojego poprzednika lubującego się w wyrzucaniu z siebie niekontrolowanych komunikatów, przypomina maszynę powtarzającą w kółko to samo – deklarując że najwyższa pora, byśmy przestali pytać, co ma dla nas zrobić służba zdrowia i państwo, ale – uwaga, uwaga – zaczęli zastanawiać się, co my możemy zrobić, by powstrzymać wirusa. Nie wiem, kto tę frazę podyktował panu ministrowi, ale wydaje mi się, że ów spryciarz powinien zostać wywalony dyscyplinarnie z resortu w trybie natychmiastowym.
Trudno bowiem o bardziej bezczelne sformułowanie. A jeżeli sam minister uważa, że on w jakiś niezwykle heroiczny sposób poświęca się dla społeczeństwa, też powinien zresztą pomyśleć o zmianie pracy. To przecież my od wielu miesięcy ponosimy wszystkie skutki pandemii i to my finansujemy z naszych podatków wszystkie pomysły rządowego sztabu kryzysowego, ze skupem chryzantem włącznie. Nie bardzo zatem rozumiem, jakie jeszcze ofiary mamy ponosić? Być może chodzi o to, by wszyscy zakażeni popełniali dobrowolne samobójstwo lub o jeszcze jakąś inną formę „poświecenia”, która poprawi ministrowi statystyki. Doprawdy, nie rozumiem. Być może pan minister raczy to wytłumaczyć, oby najbliższej okazji.
Wolność kontra bezpieczeństwo
Spektakle, jakimi od dłuższego czasu są konferencje premiera i ministra zdrowia wróżą nam, niestety, jak najgorzej. Ratunkiem dla nas może być wspomniana forma nieposłuszeństwa. Nie dlatego, by robić komukolwiek na złość. Lockdown wcale nie jest mniejszym zagrożeniem niż pandemia. I nie zmienią tego zapewnienia prof. Andrzeja Horbana o systemie, który jest niedrożny, cokolwiek miałoby to oznaczać. Jeżeli faktycznie premier zdecyduje się zamknąć wszystko – a mam wrażenie, obserwując te enigmatyczne prezentacje wyświetlane za plecami szefa rządu, że przychodzi mu podejmować takie decyzje nader łatwo i bez twardych danych – zaczniemy funkcjonować w nowej rzeczywistości, w której wielu właścicieli firm i pracowników faktycznie rozpocznie walkę o przetrwanie.
Mateusz Morawiecki uspokaja w swoim stylu, że mamy dużo pieniędzy w budżecie, ale ile ich jest, widać doskonale po presji, jaką wywiera na nas rząd, nakładając kolejne podatki. Na spory, które już teraz targają Polakami, nałoży się zatem kolejny, niezwykle istotny: to spór zwolenników wolności ze zwolennikami jej ograniczania w imię mgławicowego poczucia bezpieczeństwa. I państwo nie będzie stroną w tym sporze, bo chyba mało kto traktuje dzisiaj jego autorytet ze śmiertelną powagą.
za: pch24.pl
Fot. Mateusz Morawiecki (premier, b. bankier) i Adam Niedzielski (menedżer, absolwent SGH) tłumaczą Polakom aktualną sytuację na „wojnie z wirusem”