25 kwietnia 1920 r. rozpoczęła się tzw. wyprawa kijowska. Wojska polskie, łamiąc ostatecznie faktyczny rozejm na froncie wojny polsko-bolszewickiej, uderzyły na zajęte przez bolszewików tereny Ukrainy. Stan liczebny wojsk polskich na początku ofensywy na Kijów wynosił około 60 tys. żołnierzy. Wspierała je Armia Czynna Ukraińskiej Republiki Ludowej w sile 3904 żołnierzy (556 oficerów i 3348 szeregowych).
Udział sojuszniczych wojsk ukraińskich wynosił zatem około 6% w siłach biorących udział w uderzeniu na Kijów. Wyprawę kijowską poprzedziło zawarcie 21 kwietnia 1920 r. sojuszu polsko-ukraińskiego, czyli tzw. umowy warszawskiej. Jej podstawą było porozumienie pomiędzy naczelnikiem państwa Józefem Piłsudskim i prezydentem URL Symonem Petlurą.
Umowa została podpisana przez ministrów spraw zagranicznych Polski i URL (Jana Dąbskiego i Andrija Liwyckiego) i miała charakter tajny. Strona polska uznawała istnienie URL i rezygnowała z roszczeń do dawnych ziem I Rzeczypospolitej w granicach z 1772 r. Natomiast strona ukraińska rezygnowała na rzecz Polski z Galicji Wschodniej oraz większości terenów Wołynia i Polesia. Częścią składową umowy stała się tajna konwencja wojskowa z 24 kwietnia 1920 r, podpisana przez ukraińskiego gen. Wołodymyra Sinklera oraz działających w imieniu Piłsudskiego oficerów sztabowych Walerego Sławka i Wacława Jędrzejewicza.
Wyprawa kijowska stanowiła realizację tzw. koncepcji federacyjnej Józefa Piłsudskiego (w dużej mierze autorstwa Leona Wasilewskiego), sprowadzającej się najogólniej do utworzenia na ziemiach dawnej I Rzeczypospolitej federacji państw narodowych z przewodnią rolą Polski („rozprucie Rosji po szwach narodowościowych”). Działania te poparł premier (wówczas prezydent ministrów) Leopold Skulski – stojący na czele koalicyjnego rządu Narodowego Zjednoczenia Ludowego, Związku Ludowo-Narodowego, Narodowej Partii Robotniczej, PSL „Wyzwolenie”, PSL „Piast” i Stronnictwa Pracy Konserwatywnej. Jednak przeciwna działaniom Piłsudskiego była większość sejmowa – zarówno popierająca rząd Skulskiego endecja, jak i opozycyjna Polska Partia Socjalistyczna.
7 maja 1920 r. wojska inwazyjne zajęły Kijów, w którym 9 maja odbyła się defilada polsko-ukraińska. Wkraczające do Kijowa oddziały polskie spotkały się z rezerwą większości mieszkańców, nie uznających Polaków za sojuszników i w większości nie akceptujących władz Ukraińskiej Republiki Ludowej. Natomiast w Warszawie powracającemu z frontu Piłsudskiemu zgotowano wielką owację. Entuzjastyczne nastroje udzieliły się nie tylko jego zwolennikom. Związany z endecją marszałek Sejmu Wojciech Trąmpczyński w emocjonalnym przemówieniu przed kościołem św. Aleksandra powiedział: „Sejm cały nasz przez usta moje wita Cię Wodzu Naczelny, wracający ze szlaku Bolesława Chrobrego. Od czasów Kircholmu i Chocimia naród polski takich triumfów oręża swego nie przeżywał. Czynem orężnym zaświadczyłeś nie tylko o dzielności polskiego ramienia, ale wyrwałeś z piersi narodu i zamieniłeś w sztandar jego najlepszą tęsknotę, jego rycerstwo w służbie wolności narodów. Dzisiaj wie i widzi cały świat: Polska nie jest bezbronna! Naczelnemu Wodzowi naszej armii cześć!”.
Niestety, 26 maja rozpoczęła się kontrofensywa bolszewicka, przed którą musiały ustąpić siły polskie. 8 czerwca Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego wydało rozkaz odwrotu z Ukrainy. Siły polskie, wraz z nielicznymi ukraińskim sojusznikami, opuściły ostatecznie Kijów 13 czerwca 1920 r. Potem nastąpiło to co piłsudczykowska mitologia historyczna nazwała „agresją” albo „nawałą bolszewicką”, czyli kontynuacja kontrofensywy Tuchaczewskiego i Budionnego w kierunku etnicznych ziem polskich. Ofensywy, która dotarła pod Zamość, Warszawę i Toruń i której Piłsudski nie był w stanie powstrzymać. Ocalenie niedawno odrodzonego państwa – wbrew stworzonej później legendzie Piłsudskiego – nastąpiło dzięki umiejętnościom i zimnej krwi zawodowych generałów (Tadeusza Rozwadowskiego, Józefa Hallera, Władysława Sikorskiego) oraz heroicznej mobilizacji narodu.
Kontrofensywa Tuchaczewskiego i Budionnego – nazywana w polskich mediach niezgodnie z prawdą historyczną „agresją bolszewicką” – była nieunikniona w sytuacji, gdy wyprawa kijowska przyjęła taki a nie inny cel wojskowo-polityczny. Tym celem było stworzenie „samostijnej Ukrainy” i realizacja utopijnego programu federacyjnego. Dlatego zaatakowano nie tam, gdzie były skoncentrowane główne siły bolszewickie, co umożliwiło im przegrupowanie się i przejście do kontrofensywy na całym froncie.
Wyprawa kijowska została przygotowana przez Piłsudskiego w tajemnicy przed rządem, Sejmem i opinią publiczną, która była przeciwna programowi federacyjnemu naczelnika państwa i nie akceptowała jego układu z Petlurą. Sam Petlura, wchodząc w układ z Piłsudskim, nie reprezentował narodu ukraińskiego ani żadnej jego znaczącej siły politycznej. Układ ten odrzucały prawie wszystkie inne poza petlurowcami ukraińskie siły polityczne, uznając go za zdradziecki. Tak też traktuje go współcześnie ukraińska historiografia nacjonalistyczna.
Program federacyjny Piłsudskiego nie miał żadnych realnych przesłanek powodzenia. Bazował jedynie na naiwnej megalomanii samego Piłsudskiego, która przejawiała się w bezpodstawnym przekonaniu o własnej sile i lekceważeniu przeciwnika („Wyście trupy, Moskale, i biali, i czerwoni”). Kolejnym przejawem tej megalomanii było ignorowanie twardych realiów politycznych – tzn. antypolskiego charakteru nacjonalizmów ukraińskiego i litewskiego. Irracjonalizm programu federacyjnego pokazała nie tylko wyprawa kijowska.
Tego irracjonalizmu dowiodła również postawa państw, które Piłsudski zamierzał włączyć do swojej federacji (Litwa. Łotwa, Estonia) i które w momencie, gdy wojska bolszewickie podchodziły pod Warszawę paktowały z Rosją bolszewicką i zawierały z nią układy pokojowe. Litwini nawet przyjęli w prezencie od bolszewików 6 sierpnia 1920 r. ukochane przez Piłsudskiego miasto Wilno. Nieco wcześniej wojska litewskie we współdziałaniu z bolszewikami przekroczyły tzw. Linię Focha (linia demarkacyjna pomiędzy Polską a Litwą, wytyczona 26 lipca 1919 r. w imieniu Ententy przez marszałka Ferdinanda Focha) i zaatakowały wojska polskie, zajmując Nowe Troki oraz stację kolejową Landwarowo. Pomogło to odciąć siłom polskim drogę odwrotu w kierunku Oran i Grodna. Czy nie był to już wtedy – w 1920 r. – wystarczający dowód bankructwa programu federacyjnego Piłsudskiego?
Wyprawa kijowska została przyjęta z niechęcią we Francji. Tamtejsze koła polityczno-wojskowe uważały, że Piłsudski powinien współpracować nie z Petlurą – watażką, o którym w Paryżu niewiele wiedziano – ale z „białym” generałem rosyjskim Antonem Denikinem. Jednakże rozmowy prowadzone na przełomie 1919 i 1920 r. w imieniu Piłsudskiego z Denikinem przez misję wojskową gen. Aleksandra Karnickiego zakończyły się niepowodzeniem. Wedle publicystyki propiłsudczykowskiej – z winy Denikina, który miał nie uznawać wolnej Polski. Faktycznie jednak na fiasku tych rozmów zaważyła niechęć Piłsudskiego do „białych” i przekonanie o słuszności swojego programu federacyjnego, któremu przeciwni byli zarówno dawni carscy generałowie, jak i bolszewicy.
W momencie rozpoczęcia wyprawy kijowskiej opinia publiczna Europy Zachodniej uznała, że Polska jest agresorem i prowadzi politykę imperialistyczną. Uważały tak nie tylko lewica (zarówno komunistyczna, jak i socjaldemokratyczna) i ruch robotniczy, ale niemała część odległych od lewicy elit politycznych Zachodu. Dlatego w krytycznych dniach sierpnia 1920 r. Polska nie mogła liczyć na znaczącą pomoc wojskową Zachodu. Publicystyka propiłsudczykowska podkreśla, że strajki przeciwko wojnie Polski z Rosją bolszewicką, które wybuchły w lipcu 1920 r. w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech i Czechosłowacji, miały być inspirowane przez Komintern. Niezależnie od tego czy taka inspiracja rzeczywiście była czy nie, strajki te trafiły w antypolskie nastroje opinii publicznej w tych krajach.
Tylko i wyłącznie mitem stworzonym przez piłsudczyków – nieustannie w Polsce powielanym – jest twierdzenie, że w sierpniu 1920 r. Polska ocaliła Europę, a nawet cały świat przed „nawałą bolszewicką” (w egzaltowanej wersji „zarazą bolszewicką”). Bitwa warszawska nie była starciem milionowych armii, jak to sugeruje polska mitologia historyczna. Pod Warszawę dotarły stosunkowo szczupłe siły bolszewickie. Obie armie Tuchaczewskiego (3. i 16.), atakujące bezpośrednio Warszawę, liczyły na pierwszej linii zaledwie 30 tys. żołnierzy (razem z innymi jednostkami tyłowymi ok. 45 tys.), czyli niepełny stan trzech dywizji. Słynna 27. dywizja bolszewicka liczyła w polu 3 tys. ludzi, czyli miała siłę pułku. Jedna polska armia broniąca całego przedmościa Warszawy liczyła natomiast nieco pod 30 tys. ludzi. Na skutek mitologizacji kampanii wojennej 1920 r. powstało w Polsce przekonanie, że miał wtedy miejsce jakiś gigantyczny najazd jeśli nie milionów, to przynajmniej setek tysięcy bolszewików.
Często przytaczany rozkaz Tuchaczewskiego z lipca 1920 r., w którym była mowa, że przez trupa „białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze” nie jest bynajmniej dowodem realnej groźby podboju Europy przez bolszewików. Armia Tuchaczewskiego była wtedy za słaba, żeby podbić Europę Zachodnią. Tym bardziej nie mogła połączyć się z żadnymi tamtejszymi siłami rewolucyjnymi, ponieważ rewolucja socjalistyczna w Niemczech upadła rok wcześniej.
Polska w 1920 r. ocaliła nie Europę, ale jedynie swoją niepodległość. Ocaliła ją dzięki słabości przeciwnika, męstwu polskiego żołnierza i zimnej krwi generała Rozwadowskiego, któremu Piłsudski sześć lat potem rzucił w twarz: „Bitwę warszawską wygrałem ja”. Bezpośrednią przyczyną pojawienia się wojsk bolszewickich pod Warszawą w sierpniu 1920 r. była nieudana wyprawa kijowska, czyli próba realizacji przez Józefa Piłsudskiego utopijnego programu federacyjnego.
To wszystko wydaje się oczywiste, ale nie jest oczywiste dla powstałej w II RP mitologii piłsudczykowskiej, która pod koniec XX w. i na początku XXI w. została przyswojona przez siły solidarnościowe i postsolidarnościowe. Mit o rzekomym ocaleniu przez Polskę w 1920 r. Europy przed „nawałą” vel „zarazą bolszewicką” i słuszności programu federacyjnego Piłsudskiego ciąży od 100 lat nie tylko nad polską historiografią, ale i nad polską polityką. Fałszywa historia jest nauczycielką fałszywej polityki. Wspomniany mit legł w dwudziestoleciu międzywojennym u podłoża koncepcji politycznych obozu prometejskiego, przejętych później w uproszczonej formie przez część polskiej emigracji politycznej po 1945 r. i opozycję korowsko-solidarnościową w PRL, a po 1989 r. przez wyrosłe z tej opozycji elity polityczne III RP.
Głównym i nierealnym celem wyprawy kijowskiej było stworzenie antyrosyjskiej Ukrainy – państwa buforowego pomiędzy Polską i Rosją, które miało być albo polskim protektoratem, albo częścią planowanej przez Piłsudskiego „federacji”. Ta „federacja” w myśli obozu prometejskiego i jego epigonów przybrała kształt Intermarium (Międzymorza), czyli antyrosyjskiego bloku państw w Europie Wschodniej pod przewodem Polski. Irracjonalna wiara w powstanie zależnej od Polski i antyrosyjskiej Ukrainy, jak również Białorusi, Litwy, Łotwy i Estonii (Intermarium), od stulecia jest ideą przewodnią polskiej myśli „mocarstwowej”, a po 2014 r. przybrała w niektórych środowiskach postać szczególnie groteskową i zarazem niebezpieczną. Wiary tej nie zachwiały nawet tragiczne doświadczenia historyczne z nacjonalizmem ukraińskim i litewskim. Wydaje się, że nie zdoła nią zachwiać cokolwiek, bo sekciarstwo polityczne jest odporne na logikę.
Setna rocznica wydarzeń z 1920 r. jest okazją dla politycznych epigonów piłsudczyzny i prometeizmu do powielania i utrwalania tendencyjnego przekazu historycznego, a przede wszystkim do uzasadniania ówczesnej polityki Piłsudskiego i tym samym nawiązującej do niej polityki wschodniej współczesnej Polski.
Bohdan Piętka
za: mysl-polska.pl