Prof. Romuald Szeremietiew: Nie tylko o Banasia chodzi. Przeszedłem przez podobną „ścieżkę zdrowia”

0
1224
Warszawa, 15.10.2010. Spotkanie z kandydatem na prezydenta Warszawy Romualdem Szeremietiewem. (obm) PAP/Pawe³ Kula
[bsa_pro_ad_space id=5]
Obserwując „aferę” Mariana Banasia odczuwam swoiste deja vu. Przeżywałem dokładnie coś takiego, wszystko dzieje się wedle scenariusza, jaki był w mojej historii. Jest nawet ten sam atakujący „dziennikarz śledczy”, podobne szczucie z różnych stron, nagonka, rechot tzw. salonu, odsuwanie się niedawnych znajomych.

Publiczne oczyszczenie z absurdalnych zarzutów, stwierdzenie, że atakowany jest niewinny, mają przyjść po latach, tak jak było ze mną.

[bsa_pro_ad_space id=8]

Widzę w sprawie Banasia odbicie własnego doświadczenia. I mam do polityków Zjednoczonej Prawicy, liderów opinii po prawej stronie żal za pochopne danie wiary Kittlowi i jego mocodawcom, mierzi mnie ich chowanie się do mysiej dziury. I oddanie pola w tym sporze o głowę szefa NIK.

Apeluję do was koledzy z prawicy, byście z tej ślepej uliczki wycofali się póki czas. Bo inaczej, po latach, gdy prawda wyjdzie na jaw, będziecie wam po prostu wstyd.

1.

Nie chcę przypominać, co mnie dotknęło kiedyś, ale wyjaśniający wstęp musi być zrobiony. 18 lat temu Bertold Kittel, będąc wówczas dziennikarzem w „Rzeczpospolitej”, złamał mi – sekretarzowi stanu w MON – karierę. Wraz ze swoją koleżanką Anną Marszałek zrobił ze mnie aferzystę, człowieka uwikłanego w najgorsze postępki. Zapłaciłem za to utratą stanowiska i ostatecznie wypchnięciem na margines życia publicznego, gorzką cenę zapłacili moi bliscy, moja żona piętnowana mężem „aferzystą”.

Mniejsza o inspiratorów ówczesnej akcji Kittla i rolę tajnych służb w tejże sprawie – to nadaje się na osobną rozprawę. W każdym razie odłożony w latach epilog wyglądał tak, że Kittel okazał się oszczercą, a mnie oczyszczono z podejrzeń. Ale lat upokorzenia, życia z piętnem „aferzysty” wymazać się nie da.

Salon dziennikarski jeżeli to można nazwać salonem, obdarował Kittla licznymi nagrodami, nawet uczynił go „Dziennikarzem Roku”. Tym razem za reportaż, w którym grupka niezrównoważonych osobników, do policzenia na palcach jednej ręki, układa sobie w lesie swastykę z czekoladowych wafelków. W czasach, gdy tłumy „nazioli” na zachodzie na różnych spędach podnosi ręce w faszystowskim pozdrowieniu.

Dużo mówi się o złej kondycji życia politycznego. Z dziennikarskim chyba też nie jest najlepiej, skoro do zaszczytów za takie odkrycia wynoszone są postaci takie, jak wspomniany redaktor WafelSS.

2.

W ostatnich tygodniach Kittel, a za nim cała sfora, rzucili się na szefa NIK-u Mariana Banasia.

Potwarze, kłamstwa, najzwyklejsze draństwa w domenie publicznej przekroczyły wszelkie normy – Banasia nazwano szefem grupy małopolskich stręczycieli i VAT-owskich wyłudzaczy, a po godzinach czyścicielem kamienic.

Prawica zasznurowała sobie usta niejako akceptując to polowanie.

Powiem Wam tak, drodzy koledzy z prawicy – Mariana Banasia znam ponad 40 lat. Wspólnie i w porozumieniu – jak mawiał tow. prokurator – działaliśmy przeciw reżimowi PRL jeszcze przed sierpniem 80., w latach 80. za tę działalność siedzieliśmy w więzieniach. Ja się na kombatanctwo nie powołuję i nie zamierzam używać go jako tarczy. Chcę tylko zasygnalizować jedno – znam Banasia nie od wczoraj i miałem czas, by wyrobić sobie o nim zdanie w latach najtrudniejszych prób. Wiem kim jest i wiem, że dziś dotykają go oszczerstwa.

Banaś jest państwowcem o wielkich zasługach. W szanującym się państwie odbierałby za to co zrobił najwyższe państwowe odznaczenie z rąk prezydenta. Banaś w błyskawicznym tempie stworzył system uszczelnień VAT-owskich, dzięki którym rząd mógł przeprowadzić największe w III RP programy socjalne. Mówiąc krótko, bez Banasia, jego twardości, determinacji, siły przebicia nie byłoby środków na 500 plus, nie byłoby w aresztach cwaniaków, którzy uszczuplali skarbiec państwa o miliardy.

Dobrze, powie ktoś, ale zasługi nie mogą być zasłoną dla tych, którzy zbroili. Zgadzam się z tym całkowicie. Zasady powinny być dla wszystkich równe, odpowiedzialność też. Rzecz w tym, że gdy się mocniej dmuchnie, to z wielkiej chmury zarzutów wyprodukowanych przez Kittla i jego wyznawców zostaje wielkie nic.

Spójrzmy na fakty.

3.

Pierwszy z wykrzyczanych zarzutów dotyczy Henryka Stachowskiego, AK-owca, który na początku wieku przepisał krakowską kamienicę na rzecz Mariana Banasia. Pisano o „rzekomym AK-owcu od Banasia”, zaczęto odbierać zasługi nieżyjącemu już człowiekowi, który jako żołnierz Kedywu walczył z Niemcami, potem był torturowany przez ubeków, sekowany w PRL-u, zapisał ładną kartę w Solidarności w latach 80. Banaś się z nim przyjaźnił. W zamian za dożywotnią opiekę i mieszkanie samotny Stachowski przepisał Banasiowi zrujnowaną kamienicę na krakowskim Podgórzu. Co w tym dziwnego? Historia jakich wiele.

Widziałem u Mariana Banasia zdjęcia zrobione na przestrzeni lat. Z uroczystości rodzinnych na przykład. Raz dzieci Mariana mają po kilka lat, na innych fotografiach już po kilkanaście. Na zdjęciach z nimi jest Stachowski. Dzielą się opłatkiem, jedzą kolację, oglądają telewizję, spędzają razem czas. Normalny domownik, jeden z nich. Do czego tu można się przyczepić?

4.

Sprawa druga, dotycząca domu, który Marian za własne pieniądze i własnymi siłami wyremontował. W kamienicy akademik przez lata prowadził syn Mariana, Jakub. Po pewnym czasie chłopak miał inne plany, chciał zmienić zajęcie. W 2014 roku lokal został wydzierżawiony komuś, kto miał w pobliżu interes hotelarski. Nie, nie temu osobnikowi z pierścieniami na palcach, wbrew medialnym opowieściom, lecz jego pasierbowi. Czy Banaś powinien był może sprawdzać kto należy do bliskich dzierżawiącego?

Sfora, która poszła z Kittlem, rzucająca się na Banasia jazgocze, że cena jak na taką dzierżawę była za niska, bo wynosiła tylko 4 tysiące złotych miesięcznie! U czytelników doniesienia ma powstać wrażenie, że pewnie Banaś był w jakimś układzie albo dostawał dodatkowe pieniądze pod stołem.

Tymczasem po pierwsze dzierżawiący brał na siebie wszelakie opłaty, również remontowe. Po drugie, Banaś i jego kontrahent na piśmie (także notarialnie) umówili się na sprzedaż domu. Tytułem zadatków i zaliczek, w wyniku podpisania przedwstępnej umowy sprzedaży, na konto Mariana Banasia wpłynęło 390 tysięcy. Potem dzierżawca nie dostał kredytu i musiał z zakupu zrezygnować. Ale przy Banasiu zostało 200 tysięcy zadatku, co jest oczywiste wobec nie wykonania umowy. Nie było to więc 4 tysiące miesięcznie, ale 4 tysięcy +200 tysięcy. Pieniądze udokumentowane, legalne, na podstawie umów.

Gdy okazało się, że dotychczasowy dzierżawiący domu nie kupi Banaś zabiegał, by nabył go ktoś inny.

I tu mała uwaga.

5.

W 2015 roku Marian Banaś odebrał nominację na wiceministra finansów, szefa Służby Celnej. I dostał ważne zadanie stworzenia służby do zatamowania gigantycznych uszczupleń VAT-owskich. To może być trudne do zrozumienia dla osób mniej obeznanych z realiami sprawowania urzędu. Prawda jest taka, że jeśli ktoś dostaje do wykonania ważne zdanie w poważnym resorcie, ktoś, kto poważnie traktuje swoją służbę, to nie będzie miał czasu na nic innego, poza nią. Wtedy marzeniem staje się, aby mieć czas na kilka godzin snu. Myślenie, że Banaś w tej sytuacji miał czas jeździć na drugi koniec Polski, sprawdzać, doglądać własnych interesów jest myśleniem absurdalnym. Myśleniem ludzi, którzy nie wiedzą jak zachowują się państwowcy. Albo myśleniem takich, którzy to doskonale wiedzą i celowo nie chcą wziąć tego pod uwagę.

Do Banasia nie docierały żadne skargi na działalność dzierżawiącego, nie było niezadowolenia sąsiadów. Zero sygnałów. Nie było też ostrzeżeń, uwag, powiadomień od instytucji, które mają za zadanie trzymać kontrwywiadowczą osłonę nad najwyższymi rangą urzędnikami.

I jeszcze jedno, ważne. Kiedy Kittel sprokurował i ogłosił swój materiał w TVN, a wraz z tym zaczęło się walenie w bębny propagandy, Banaś nie był właścicielem krakowskiej kamienicy. W wakacje 2019, normalnie z ogłoszenia, udało się sprzedać ją firmie zajmującej się inwestowaniem na rynku nieruchomości. O tym w materiałach „śledczych” nie było słowa.

6.

Mój tekst mógłby się ciągnąć jeszcze długo, bo podobnie podłych sztuczek w sprawie Banasia próbowano więcej. Chciano na przykład na jego dawnej wspólniczce wymóc, by zrobiła z niego oszusta. Skończyło się na jej twardym, pisemnym oświadczeniu dla Gazety Wyborczej, że Banaś jest człowiekiem uczciwym i rzetelnym.

O jednej rzeczy na koniec chciałbym jednak wspomnieć, by pokazać raz jeszcze metodę tego ataku. Na pierwszych stronach gazet wylądowały niedawno zarzuty, że jacyś urzędnicy skarbowi i b. pracownicy resortu finansów byli zamieszani w karuzele VAT-owskie. Podpięto ich pod Mariana Banasia i jego obwiniono publicznie za ich czyny. Zadam proste pytania: Czy gdyby kolega pana Kittla z „Superwizjera” TVN zajmował się po godzinach handlem narkotykami, to czy pan Kittel byłby temu winny? Czy szef TVN jest winny temu, że pan Durczok zachowywał się, najdelikatniej mówiąc, nieodpowiednio w pracy i po pracy? Tymczasem usiłuje się obciążyć Banasia tym, co nagannego skrycie robili jacyś pracownicy ministerstwa.

7.

I może najważniejsze. Odbudowujemy państwo polskie, co nie wszystkim podoba się. A są i tacy, którzy Polsce źle życzą. Marian Banaś zasadnie powiedział, że gdyby nie jego walka z oszustami VAT to nie byłoby środków na programy socjalne. W 1999-2000 przeprowadziłem program armato-haubicy Krab – zapłaciłem za to zarzutami korupcyjnymi – w co dziś uzbrajalibyśmy nasze wojsko, gdybym nie przeprowadził programu Kraba?

Trzeba wreszcie ustalić w czyim interesie niszczy się ludzi służących państwu polskiemu i jaką w tym rolę odgrywają tacy „dziennikarze” jak red. Kittel.

Tak, jestem tym atakiem na Mariana Banasie dotknięty. Po prostu przeszedłem przez podobną „ścieżkę zdrowia”, gdy na dętych zarzutach ci sami często ludzie, dziś tępiciele Banasia, mnie obwiniali o różne bezeceństwa przed opinią publiczną.

Nie jestem naiwny. nie oczekuję od nich zachowania zasad, honoru, przestrzegania reguł. Oczekuje jednak od ludzi rozumnych, świadomych, by nie oddawali pola takiej grze, by nie odwracali wzroku dla własnego spokoju, nie dawali się zakrzyczeć tłuszczy. Bo to jest prosta droga do tego, że jutro można będzie zniszczyć każdego służącego Polsce, tak jak kiedyś zniszczono mnie, a dziś usiłuje się zniszczyć Mariana Banasia. Jest powiedzenie: by zwyciężyło zło wystarczy, że ludzie uczciwi nic nie zrobią.

Autor Prof. Romuald Szeremietiew

Za: zyciestolicy.com.pl

Fot. Romuald Szeremietiew, PAP/Paweł Kula

[bsa_pro_ad_space id=4]