Analfabetyzm ekonomiczny (cz.1)

0
1195
[bsa_pro_ad_space id=5]
„Bronią się jeszcze twierdze Grenady, ale w Grenadzie zaraza”. Tę znaną frazę z ballady Adama Mickiewicza tym razem stosuję do ekonomii w naszym kraju. Za śmiertelną zarazę uznaje się bowiem kwestionowanie panującej niepodzielnie w Polsce ekonomii neoliberalnej oraz skutków nauczania tej ekonomii. Zacznę od tych skutków.

W dzisiejszej Polsce mamy do czynienia z powszechnym analfabetyzmem ekonomicznym, obejmującym rządzące ugrupowania polityczne, stare i nowe ruchy opozycyjne, media publiczne i prywatne, ośrodki akademickie, publicystów i działaczy lokalnych, a także liczne środowiska społeczne, religijne i zawodowe. Nie można od wszystkich wymagać gruntownej wiedzy ekonomicznej, ale z pewnością można wymagać umiejętności korzystania z tej wiedzy oraz osobistej skromności. Tymczasem korzystanie z dorobku nauk ekonomicznych jest śladowe, toteż mamy spadające na społeczeństwo lawiny skompromitowanych sloganów ekonomicznych, „odkryć” nieszczęsnych geniuszy, którzy odkrywają swoją głupotę i ignorancję, wizjonerów przyszłości, sprzedawców propagandowej tandety itp. Ten ekonomiczny chłam wypełnia szczelnie przestrzeń publiczną.

[bsa_pro_ad_space id=8]

Dzieje się to w czasach, kiedy ekonomiczne fundamenty wielu krajów kruszą się pod wpływem globalnego kryzysu finansowego; zagrożenia agresją gospodarczą ze strony pozostałych krajów osiągają niespotykany poziom, międzynarodowe stosunki handlowe i finansowe są nasycone cynizmem i szantażem, forsowane są neomaltuzjańskie koncepcje „wzrostu gospodarczego”, zaś uformowane przez ostatnie trzy dziesięciolecia organizacje i porozumienia międzynarodowe dławią suwerenność ekonomiczną narodów. Wszystko to znika z pola widzenia bezkrytycznych „znawców ekonomii”. O co więc chodzi? Najogólniejsza odpowiedź na to pytanie nie sprawia trudności: chodzi o zachowanie status quo, które zakłóciłoby z pewnością krytyczne i rzetelne spojrzenie na całokształt sytuacji ekonomicznej Polski.

Chodzi o zachowanie status quo nie dla Polski, bo to jest niemożliwe. Chodzi o zachowanie status quo dla zagranicznych i krajowych beneficjentów tzw. transformacji ustrojowej, której kulisy polityczne i gospodarcze do tej pory nie zostały rzetelnie wyjaśnione. Dlatego podejmowane przez nieliczne środowiska próby przezwyciężenia zapaści w ekonomicznej edukacji społeczeństwa spotykają się z oporem z kilku stron.

Czym jest ekonomia?

Ponieważ wielu ludzi naiwnie wierzy, że świetnie znają się na ekonomii, na początek wypada lakonicznie wyjaśnić, czym jest ekonomia. Sprawa jest prosta: ekonomia jest harmonijnym zespołem wiedzy z zakresu ogólnej teorii ekonomicznej, historii gospodarczej oraz polityki ekonomicznej. Na nieco wyższym poziomie edukacji ekonomicznej dochodzi jeszcze historia myśli ekonomicznej i metodologia, bez których pojawiają się poważne trudności z myśleniem krytycznym. Są oczywiście jeszcze ekonomiki branżowe, których znaczenie w praktyce gospodarczej trudno przecenić. Co z tego znają ci wszyscy, którzy uznają się za znawców zagadnień gospodarczych? Co z tego wchodzi w zakres wiedzy zwykłego Polaka?

Problem łatwo można utopić pytaniem: a po co? Komu i po co potrzebna jest gruntowna wiedza ekonomiczna, choćby na poziomie elementarnym? Nie trzeba być wybitnym naukowcem, aby zrozumieć, że rzetelna wiedza ekonomiczna jest bronią, która pozwala przezwyciężać trudności gospodarcze w życiu osobistym i społecznym. Przeciwieństwem tego stanu rzeczy jest lekceważenie tych trudności, z czym właśnie mamy powszechnie do czynienia, a w ślad za tym – z infantylizmem i głupotą. A przecież człowiekowi braku tej wiedzy nie zastąpi, jak tłumaczył sto pięćdziesiąt lat temu Józef Szujski „ ani siła materialna, ani wysokość stanowiska, ani nie wykształcone przyrodzone dary Boże…”.

O analfabetyzmie ekonomicznym przykro pisać, więc swoje uwagi zamknę w kilku punktach.

Po pierwsze, po wielkim kryzysie ekonomicznym w 2007 roku sprawy przybrały zgoła niecodzienny obrót. W ślad za tym kryzysem nastąpił kryzys dominującej ekonomii neoliberalnej, której podstawowy element – apologetyka rynku – zderzył się z wielką skalą nierówności ekonomicznych. Ale to w Polsce nikomu nie przeszkadza; neoliberalny punkt widzenia nadal dominuje. Co gorsze, wielki światowy kryzys jest prawie niedostrzegany i nagminnie bagatelizowany lub sprowadzany do rzekomych epizodów lub newsów (coś dzieje się w Grecji, w Niemczech, Stanach Zjednoczonych, itp.).

Po drugie, ogromnego analfabetyzmu ekonomicznego nie da się zwalczyć spontanicznym działaniem. Można go zwalczać poprzez rozwój krytycznego myślenia i świadomości ekonomicznej od wczesnego dzieciństwa oraz przez systematyczne zdobywanie wiedzy ekonomicznej dzięki dobrze funkcjonującemu systemowi edukacji. Tego nie ma z kilku znanych przyczyn, o których tutaj nie wspominam. Tego nie da się odzyskać żadnym zrywem: politycznym czy narodowym. To jest bowiem rezultat zabójczej, trwającej trzy czwarte wieku czystki marksistowskiej, a następnie neoliberalnej. Czystki w podwójnym tego słowa znaczeniu: eliminacji polskich ekonomistów (oraz zastąpienie ich komisarzami politycznymi) i wyjałowienia świadomości ekonomicznej.

Po trzecie, analfabetyzm ekonomiczny umożliwia skanalizowanie zainteresowania opinii społecznej na innych, niekiedy bardzo ważnych nurtach życia społecznego i narodowego, co w każdym przypadku jest nadużyciem. W praktyce chodzi o stworzenie zasłony dymnej, która niweczy dociekliwość w poznaniu rzeczywistości społeczno-gospodarczej, nawet wtedy, gdy na pierwszy plan wysunięte zostają, pod tym względem okaleczone, motywy patriotyczne, narodowe, religijne. Patriotyzm oderwany od podstawowych problemów egzystencji narodowej (do takich należą warunki życia ekonomicznego) łatwo można spożytkować jako narzędzie manipulacji społecznej.

Po czwarte, jakość edukacji ekonomicznej (a w szczególności poziom ekonomii akademickiej) jest ważnym, pozbawionym substytutów czynnikiem kształtowania kultury ekonomicznej społeczeństwa i formowania poglądów poszczególnych środowisk i jednostek. Z tą jakością nie jest w Polsce jednak najlepiej. Środowiska akademickie zostały zatrute neoliberalizmem i neomarksizmem. Skala dolegliwości jest powszechnie mało znana i niedoceniana. Jedynie „bronią się jeszcze twierdze Grenady”. Zatruciu temu patronują powołane do zarządzania nauką i edukacją instytucje państwowe. Ich złowieszcza rola również nie jest doceniana.

Po piąte, funkcjonariusze państwowi nie chcą wsłuchiwać się we wskazania światłych i wiarygodnych ekonomistów polskich, lecz pierwsi udają ekonomistów i chcą ich zastępować nawet w twórczości, nauczaniu i popularyzacji wiedzy ekonomicznej. Pod tym kryje się coś znacznie gorszego, a mianowicie słabo skrywana wrogość do środowisk ekonomicznych, zwłaszcza do krytycznych wobec polityki gospodarczej rządu niezależnych naukowców i publicystów ekonomicznych. Jest to jeden z przejawów szerszego zjawiska „monopolizacji myśli”, które zawsze stanowi objaw degradacji intelektualnej.

Po szóste, państwo daje złe (często skandalicznie złe) przykłady praktycznego wykorzystania wiedzy ekonomicznej w procesie legislacyjnym, w decyzjach politycznych oraz administracyjnych , w stosunkach międzynarodowych, w realizowanych projektach inwestycyjnych, finansowych, socjalnych etc. Jak można było np. uchwalić ustawę likwidującą polski przemysł okrętowy? Jak można było prawnie zalegalizować oszukańczy proceder „kredytów frankowych”? A to tylko dwa z setek podobnych przykładów odchodzenia od elementarnych zasad ekonomii.

Może ten kontrast z rzeczywistością nie przypomina kontrastu nieba i piekła, ale stanowi przepaść.

Skutki naśladownictwa

Mam na myśli import zagranicznej ekonomii, który całkowicie wyrugował rodzimą myśl ekonomiczną. Fanatyków importowanej ekonomii neoliberalnej w Polsce nie brakuje (zarówno po prawej, jak też po lewej stronie sceny politycznej), ale o nich pisać nie będę.

Najważniejszym skutkiem naśladownictwa jest pozbywanie się niezależności, przy czym niezależność myślenia jest ważniejsza od niezależności działania. W ślad za pozbywaniem się niezależności myśli ekonomicznej idzie utrata niezależności gospodarczej. W tej sytuacji czynnikiem rozstrzygającym jest rozróżnienie między krytyczną oceną i selektywnym wykorzystaniem zagranicznego dorobku ekonomicznego a bezmyślnym lub mechanicznym przyjmowaniem go za objawienie lub choćby za dobrą monetę.

Z naśladownictwem w sferze ekonomii, w większym lub mniejszym stopniu wymuszonym przez czynniki zewnętrzne, mamy w Polsce do czynienia od ponad siedemdziesięciu lat. Najpierw z przyjmowaniem z zamkniętymi oczami twórczości rosyjskich (i innych) ekonomistów marksistowskich, następnie objawień Fridricha von Hayeka i Miltona Friedmana oraz „ściągawki” w postaci zaleceń Konsensusu Waszyngtońskiego. Jednak gdy przyjrzymy się bliżej, co się kryje za naśladownictwem, to przede wszystkim rzuca się w oczy degradacja rodzimej myśli ekonomicznej. Siedemdziesiąt lat to dostatecznie dużo, aby ją kompletnie zmarginalizować czy wcisnąć do archiwum.

Za naśladownictwem kryje się szczególne zjawisko: kontroli wiedzy.

Dotychczasowa wiedza ekonomiczna była kształtowana i propagowana w sposób korzystny dla wpływowych, lecz ciągle słabo widocznych ośrodków władzy światowej i europejskiej, a także ich krajowych wykonawców. Wraz z rozwojem nowoczesnych technik medialnych kontrola wiedzy przeszła znamienną ewolucję: od kontroli wiedzy naukowej do kontroli świadomości społecznej (od kontroli ekskluzywnej do kontroli totalnej). Jest to zagadnienie trudne i przykre, ale niezwykle istotne.

Wcześniejsze usiłowania totalnego panowania nad umysłami ludzi były traktowane jako przejaw aberracji światopoglądowej lub science fiction. Współcześnie głównym narzędziem kontroli świadomości ludzi jest eliminacja krytycznej myśli naukowej i kreowanie umysłowego chaosu przez zagraniczne, neoliberalne ośrodki akademickie i media. Światłem przyciągającym miliony ludzi jest atrakcyjność przekazu, a nie światło wiedzy. Przekazy te mogły być swobodnie wypełniane nierzetelną treścią, czyli stawały się oszustwem. W tym kontekście degradacja rodzimej myśli ekonomicznej jest czynnikiem sprzyjającym manipulacji świadomością społeczną, a może nawet czynnikiem podstawowym.

To jest oczywiście raj dla zachodnich ekonomistów i polityków, którzy mogą wcielać się w rolę mentorów i przewodników, bez konieczności zgłębienia realiów oraz bez jakiejkolwiek odpowiedzialności. Przy tym jest oczywiste, że z podobną postawą wobec rodzimej gospodarki (amerykańskiej czy brytyjskiej) narażaliby się szyderstwo we własnych ośrodkach akademickich.

Autonomia nauki

Najpierw na pożarcie rzucona została autonomia uczelni ekonomicznych (a także pozostałych). Sens autonomii uczelni nie zawsze bywa dobrze rozumiany. Chodzi o to, aby żadne osoby i instytucje nie rościły sobie prawa do merytorycznej kontroli działalności naukowej i edukacyjnej. Ale zawsze znajdzie się jakiś pretekst: a to potrzeba doścignięcia przodujących krajów i ośrodków naukowych, a to niski poziom jakości kadry akademickiej, a to projekt konsolidacji środowisk naukowych, a to wdrożenie nowego systemu motywacyjnego etc. Są to zazwyczaj ścieżki skrytego wprowadzania cenzury merytorycznej. Niebezpieczna zabawa rozpoczyna się wówczas, gdy wprowadza się obowiązujące (narzucane z góry) standardy nauczania, a kończy wtedy, gdy o „być lub nie być” placówek, programów akademickich i kompetencjach naukowych decydują anonimowi ludzie ukryci za fasadami Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (w związku z czym nie można sprawdzić, czy są durniami czy łajdakami). Z taką zabawą mamy do czynienia przez ponad 70 lat. Dzisiaj, wbrew pozorom, sprawy przybrały zdecydowanie gorszy obrót, aniżeli za czasów Edwarda Gierka.

Narzucane z góry naśladownictwo ekonomii zachodniej niszczy jakość kadry ekonomicznej, a niska jakość tej kadry uzasadnia jej dławienie. To błędne koło stało się głównym narzędziem zarządzania nauką.

Prof. dr hab. Artur Śliwiński

Fot. ecnmy.org

Za: monitor-ekonomiczny.pl

[bsa_pro_ad_space id=4]