21 maja 2019:
Wybory do parlamentu europejskiego zdominował marketing polityczny, w którym nie było miejsca na najważniejsze zagadnienie, bez którego wszelkie dywagacje i spory w Polsce dotyczące UE nie mają większego znaczenia. Zagadnienie to sprowadza się do pytania: jaka jest pozycja Polski w Unii Europejskiej? Zawiera ono szereg wątpliwości, wśród których najważniejszą wydaje się ocena pozycji ekonomicznej Polaków wśród innych narodów europejskich. Dopiero po usunięciu tych wątpliwości (gdy będzie jasne, na czym Polska stoi), można rozważać, co należy zrobić.
Główna wątpliwość, którą się najczęściej podnosi w związku z uczestnictwem Polski w UE, to ocena korzyści płynących z tego uczestnictwa. Ale kryterium oceny tych korzyści jest zazwyczaj nieskonkretyzowane, tendencyjne i demagogiczne.
Chętnie sięga się po kryterium finansowych „korzyści netto”, czyli do salda wpływów i wydatków Polski, wynikających z polityki finansowej Unii Europejskiej. Wedle tego rozliczenia, uwzględniającego beneficjentów funduszy wspólnotowych (strukturalnych i inwestycyjnych), Polska była największym beneficjentem tych funduszy w latach 2014- 2020: z kwotą ponad 86 mld EURO, zaś w przeliczeniu na jednego mieszkańca z kwotą 2267.49 EURO znalazła się za Estonią, Litwą, Łotwą, Słowacją, Chorwacją, Węgrami oraz Portugalią. Ktoś może pomyśleć „dobre i to”, skoro na każdego Niemca przypadało zaledwie 337.41 EURO, a na Wielką Brytanię jeszcze mniej.
Trudno jednak nie zauważyć, że takie „rozliczenie” jest fałszywe. Pomija bowiem trzy czynniki, które wywracają podane wyniki finansowe.
Pierwszy czynnik, to straty finansowe z tytułu wykonywania dyrektyw i sankcji unijnych. Realizacja dyrektyw i sankcji unijnych kosztuje bardzo dużo z tego powodu, że są one wykonywane na rachunek poszczególnych krajów. Aby odsunąć podejrzenie gołosłowności, przypomnijmy decyzję Komisji Europejskiej dotyczącej likwidacji polskiego przemysłu okrętowego. Tylko z tego tytułu straty Polski przewyższyły finansowe „korzyści netto” z funduszy wspólnotowych.
Drugi czynnik, że znaczne fundusze nie są kierowane na poszczególne kraje członkowskie, lecz gdzie indziej. Są to dziesiątki miliardów EURO przeznaczone na badania i rozwój, poprawę konkurencyjności gospodarek unijnych, wspólne programy społeczne etc. W lwiej części trafiają one bezpośrednio do wielkich korporacji , sieci handlowych i organizacji pozarządowych. Część z nich pośrednio przynosi dodatkowe korzyści poszczególnym gospodarkom unijnym, ale nie wiadomo jakie korzyści i którym krajom. To musi rodzić liczne podejrzenia i prowadzić to tego, że wszyscy czują się pokrzywdzeni. I tak się dzieje.
Trzeci czynnik, to podział korzyści i strat wynikających z działalności unijnych instytucji finansowych. Jedne kraje dzięki finansowaniu banków i sieci handlowych „czerpią te korzyści garściami”, inne dostają resztki ze stołu.
Należy zatem przyjąć inne kryterium atrakcyjności Unii Europejskiej. kryterium. Tym kryterium może być przede wszystkim zróżnicowanie dochodów ludności danego kraju. Nie ma żadnych wątpliwości, że dochody ludności nie kształtują się wyłącznie lub głównie pod wpływem integracji europejskiej, ale nie o to chodzi. Porównanie dochodów ludności krajów europejskich wskazuje natomiast, jak wygląda podział pracy między tymi krajami; jakie funkcje i zadania spełniają konkretne kraje europejskie w międzynarodowym podziale pracy, w tym Polska? To jest pytanie dobre i zarazem niewygodne.
Międzynarodowy podział pracy jest współcześnie podstawową przestrzenią rozwoju gospodarczego każdego kraju. Wiadomo też, że nie daje on poszczególnym krajom równych szans.
Sprawy elementarne
Najpierw jednak przypomnijmy sprawy elementarne. Dochody ludności dzielą się na dochody z pracy i z kapitału. Dochody Polaków z kapitału są wielokrotnie niższe od analogicznych dochodów w krajach zachodnich. W tym zakresie nie ma żadnych pytań. Przyczyna jest znana, chociaż rzadko wyciągana na światło dzienne. Polski kapitał nie wrócił po 1989 roku w ręce Polaków. Ten słabo eksponowany czynnik przesądza o podziale pracy między grupą krajów lokujących nadwyżki kapitałowe w Polsce i zubożałą kapitałowo Polską . Jedne kraje wcielają się w rolę kapitalistów, zaś drugie w rolę robotników. Nazywa się to pionowym podziałem pracy i nie ma w tym nic z marksistowskiej demagogii.
Od wielu lat prowadzone są badania Eurostatu, które przedstawiają porównania dochodów z pracy, z których warto przytoczyć banalne (wydawałoby się) stwierdzenie: „praca stanowi jeden z głównych czynników funkcjonowania gospodarki”. Jest ono niezupełnie poprawne, gdyż praca i podział pracy nie decydują o „funkcjonowaniu gospodarki”, lecz o rozwoju gospodarczym. Ponadto czuć w tych badaniach zapach neoliberalizmu, w którym z upodobaniem dochody z pracy określane są mianem „kosztów pracy”.
Według wspomnianych badań, średnie koszty pracy w 2017 roku oszacowano w Unii Europejskiej na 26,8 EUR (30,3 EUR w strefie euro). Jest to jednak tylko średnia arytmetyczna, a zawsze należy też uwzględniać również dyspersję. Okazuje się, że Polska znajduje się za nową „żelazną kurtyną”, za którą znalazły się następujące kraje: Bułgaria (4,9 EUR), Rumunia (6,3 EUR), Litwa (8,0 EUR), Łotwa (8,1 EUR), Węgry (9,1 EUR) i Polska (9,4 €). Z drugiej strony kurtyny przoduje Dania (42,5 €), Belgia (39,6 €), Luksemburg (37,6 €), Szwecja (36,6 €) i Francja (36,0 €).
Na dochody z pracy można spojrzeć z dwóch punktów widzenia. Po pierwsze, z punktu widzenia wyrażającego interesy ekonomiczne ludności. Wysokie dochody z pracy są w interesie społeczeństwa i służą rozwojowi osób, rodzin i narodu. Pod tym względem przytoczone dane statystyczne są jasne. Nie ma się z czego cieszyć. To nie jest przyjęty w polskiej polityce ekonomicznej punkt widzenia. Po drugie, z neoliberalnego punktu widzenia są to koszty pracy. To punkt widzenia wyrażający interesy kapitału zagranicznego.
Z pierwszego punktu widzenia przytoczone dane ukazują rażące dysproporcje dochodów z pracy w krajach Unii Europejskiej. Określenie tego zróżnicowania dochodów „żelazną kurtyną” pochodzi od publicysty włoskiego Roccardo Saporiti z Il Sole 24 ORE, który widzi to, co również my powinniśmy widzieć: „Żelazna kurtyna wróciła. Biegnie ona wzdłuż wschodnich granic Niemiec i Austrii, aż po granice Włoch. To żelazna kurtyna kosztów pracy. Które są na zachodzie wyższe od średniej europejskiej, podczas gdy na wschodzie niższe. Z pewnymi wyjątkami. Portugalia, Hiszpania i Grecja, południowe Włochy i niektóre regiony Wielkiej Brytanii wybrały Układ Warszawski”.
***
„Tu się nie ma z czego cieszyć, chyba przyjdzie się powiesić” (jak zapisano w ludowej przypowieści o Judaszu). Kraje „Układu Warszawskiego” stały się rezerwuarem taniej siły roboczej. Taka jest m.in. pozycja Polski w Unii Europejskiej. Nie jest to pozycja perspektywiczna, chociaż nie brakuje spekulacji, jakoby o rozwoju gospodarczym decydowało „przyciąganie inwestycji zagranicznych” dzięki niskim kosztom pracy, co zapewnia nowe technologie i miejsca pracy, sprzyja integracji. I podobne ble-ble.
Rządy krajów zafascynowane neoliberalnym punktem widzenia – co widać na przykładzie Polski – jeszcze się martwią, że koszty pracy są nadmierne i rekrutują jeszcze tańszą siłę roboczą ze Wschodu, aby zbić te koszty. Tymczasem kraje znajdujące się po drugiej stronie „żelaznej kurtyny” zbijają kapitał.