Od Carlosa Castanedy do arcybiskupa Jana Pawła Lengi, czyli Rerum novarum postawy ideowej z przegranym pokoleniem w tle.
Faktem jest, że pokolenie roczników urodzonych w latach przylegających do roku rewolucji 68, stanowi procentowo trzon wyborców oddających w Polsce swoje głosy na twory polityczne typu platforma obywatelska/nowoczesna. Te właśnie pokolenie, jest najbardziej dysfunkcyjnym ideologicznie elementem społeczeństwa. W młodszych rocznikach sytuacja nie jest aż tak tragiczna. Pokolenie ludzi starszych też w tym aspekcie wypada dużo lepiej.
Czym jest marksizm kulturowy i dlaczego właśnie nam, dzisiejszym pięćdziesięciolatkom, umysły przetrzebił najbardziej? Na czym polega trauma ostatnich, polskich trzydziestu lat? Skąd wziął się dramat relatywizacji wszystkich wartości i spustoszeń moralnych, gorszych niż w PRLu?
Lepsze od socjologicznych analiz powodów tego stanu rzeczy, będą kartki z życiowego kalendarza przykładowej i spektakularnej ofiary antykultury z tego pokolenia.
Zbyt młody, nie brał udziału w ostatnich, najważniejszych dla Narodu wydarzeniach wspólnotowych. Widział co prawda Św. Jana Pawła na Żwirki i Wigury w 78 (daleko nie miał), pamięta też, jak zapłakany tłumaczył Matce, że to przez tego w ciemnych okularach, nie było teleranka i wcale nie on zepsuł telewizor.. Zapamiętał nastrój pierwszej Zapamiętał nastrój pierwszej Solidarności dzięki domowi – stojącemu na silnych tradycjach AK-owskich oraz opozycyjnej „karierze” rodziców.
Babcie dbały o jego rozwój religijny. Był nawet ministrantem. Po ich śmierci starszy, inteligentny syn przyjaciół rodziców, wytłumaczył mu głębię materializmu dialektycznego. Miał wtedy 13 lat.
Dystansu do rzeczywistości i pasożytnictwa uczył się w Bieszczadach w drugiej połowie lat osiemdziesiątych od najlepszych. W tych pięknych czasach gdy sportowe picie było, pełnym głębi i prawości, wyrazem oporu i niezgody, a wszystko robiło się dla straty, nie dla zysku.
W tych samych, licealnych latach duchowość poznawał dzięki lekturom Krishnamurtiego i Maharishiego. Jej praktyczne pogłębienie za pomocą substancji psychodelicznych zawdzięczał geniuszowi Carlosa Castanedy i jego spotkaniach z Don Juanem. (wtedy jeszcze nie wiadomo było, że to wszystko czysta konfabulacja).
Pomimo wszystko, maturę zdał celująco, w jednym z elitarnych warszawskich liceów.
Rozpoczął studia na UW, gdzie poza zajęciami akademickimi, skierowany został do obligatoryjnych, pożytecznych prac na rzecz uczelni. Polegały na niszczeniu tysięcy prac magisterskich Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR. Czuł w czym uczestniczy. Nie groziło wojsko, indeks sam odebrał po zdanych egzaminach pierwszego roku.
Od samego początku siedział w tematach około internetowych. Został wolnym specjalistą.
Słyszał jak język pracowników wielkiej złodziejko sprywatyzowanej firmy państwowej, nie ulega pełnej transformacji, co wyrażało się w formie: „towarzysz prezes”. Widział walizki z kasą niesione do siedzib wielkich firm. Był nawet, nieświadomy, w radzie nadzorczej spółki założonej przez „wojskówkę”, starającą się odnaleźć na rynku nowych technologii.
Widział jak starzy przyjaciele zamieniają się w korporacyjny prektoriat. Od 2005, od początku głosował zawsze na PIS. Smoleńsk był wstrząsem ostatecznym, zdarzyło mu się bronić krzyży wyrywanych z rąk staruszkom.
Wystarczy tej narracji. Jest ona przykładem, jak będąc przedstawicielem tego pokolenia, będąc od młodości programowany na świat bez Boga i Tradycji można się naprawdę całkiem pogubić. Można zamknąć się w wewnętrznym świecie, dobrze jeśli z rodziną i tylko „robić tylko kasę”. Dla wrażliwszych i bezkrytycznych jest jeszcze orkiestra, a dla bardziej skupionych na sobie, jest także buddyzm tybetański. Duża część przygnieciona kredytami i robiąca w „korpo” idzie na pełny oportunizm. Wszyscy na pewno mają deficyty.
W wyniku doświadczenia skrajnie brzegowego, wydarzyły się dwie rzeczy istotne dla autora tego tekstu. Doznał daru otwarcia się na katolicyzm oraz miał sporo czasu na budowę swojego w nowych dla niego, spójnych ramach. Nałożyło się to na gwałtownie przyśpieszającą dynamikę zmian otaczającej nas rzeczywistości na jej poziomach politycznym i ideowym.
Kształtująca się na nowo baza ideowa opiera się dla mnie na kilku filarach. W dalszej części spróbuję zachęcić czytelników do własnych poszukiwań „wewnętrznego gruntu”, sygnalizując obszary i osoby, które mi osobiście wydały się kluczowe.
Feliks Koneczny. Nic tak dobrze na początek nie leczy z uwiedzenia filozofią new age i koncepcjami ścisłej integracji europejskiej w jej aktualnym wydaniu, jak dorobek tego uczonego, z jego podziałem cywilizacji oraz imperatywem o niemożności ich łączenia. Absolutnie nie uważam, żeby jego pisma, co zarzucają niektórzy, z powodu czasu ich powstania, straciły cokolwiek na aktualności. Cywilizacji – w ujęciu Konecznego – nie sposób łączyć.
Tak więc cywilizacja braminiczna w naszym wydaniu polegająca na oparciu się o religie wschodu, prowadzi słabsze jednostki nie do oświecenia, lecz… psychoterapeuty. Jednostki bardziej odporne skutecznie zamienia w skupionych wyłącznie na sobie egotyków.
Szalenie ważne jest dla mnie również wynikające z dorobku Konecznego zrozumienie różnic między cywilizacją bizantyjską reprezentowaną przez Niemcy (będące u steru projektu integracji europejskiej, czy raczej projektu IV Rzeszy), a naszą cywilizacją łacińską. Bez zaślubin bizantyjskiej księżniczki Teofano z Ottonem II nie byłoby herezji Lutra, bismarckowskich Prus, Nietzschego, pierwszego, nieudanego projektu pierwszej integracji europejskiej pod wodzą Niemiec, Adolfa Hitlera. Bez zrozumienia zagrożeń wynikających z prymatu państwa nad prawem naturalnym, opartym na nauce Kościoła, za chwilę obudzimy się tam, gdzie nasi przodkowie w 1795 roku. W zintegrowanej Europie bez państw narodowych, zbudowanej na wizji socjalistycznej utopii Spinellego, pozbawieni podstawowych wolności, w jakimś przerażająco orwellowskim świecie. (Zagrożenia współcześnie generowane przez Niemcy świetnie tłumaczy w swoim wykładzie prof. dr hab. Grzegorz Kucharczyk – „Niemcy – kraj rewolucji. Od reformacji do roku 1968”.)
Krzysztof Karoń. Jego rola jest nie do przecenienia. Dla mnie kluczowa. Bez zrozumienia istoty marksizmu i podstawowej prawdy, że żyjemy w świecie sterowanym przez kolejną odsłonę marksistowskiej utopii, która z bolszewizmu przepoczwarzyła się w marksizm kulturowy – a jego ofiarami jesteśmy wszyscy – nie sposób skonfrontować się z otaczającą nas rzeczywistością. Jego „Historia antykultury”, Program Wiedzy Społecznej i świadomość największych zagrożeń wynikających z systemu edukacji naszych dzieci, to są rzeczy do przyswojenia obowiązkowe. Zyskamy wiedzę niezbędną do tego, by dobrze wybrać matrixową pigułkę i wreszcie zobaczyć realny świat. Karoniowi zawdzięczam bardzo wiele, także odkrycie kluczowej dla mnie Encykliki „Rerum novarum” Leona XIII z 1891 roku.
Rerum novarum. Otwarcie się po trzydziestu pięciu latach przerwy na Kościół katolicki i skonfrontowanie się z aktualną jego ofertą, z perspektywy osoby poszukującej i umiarkowanie krytycznej, będącej równocześnie na etapie tabula rasa, jest ciekawym doświadczeniem.
Szybkiemu odrzuceniu a priori ruchów charyzmatycznych z ich protestanckimi korzeniami, opartych na ruchach zielonoświątkowych pomogły: obowiązkowy „Luter – rewolucja protestancka” Grzegorza Brauna oraz wykłady księdza profesora Guza.
Autora zafascynowała, niewątpliwie będąca wynikiem wcześniejszych, temporalnych doświadczeń buddyjskich, duchowość Benedyktów tynieckich z ich propozycjami medytacji kontemplacyjnej, a nade wszystko projektem Filokaliów.
Dość szybko zderzyłem się z „nurtem manichejskim” w Kościele katolickim, słysząc od macierzystego proboszcza, że „Chrystus też był lewicowcem” i konfrontując się z ekumenizmem we współczesnym Kościele, wyrażającym się m.in. we wspólnych modlitwach z przedstawicielami obcych religii (np. w ramach dni judaizmu i islamu obchodzonych w Kościele katolickim). Jako świeży neofita, ekumenizm z wyznaniami nie uznającymi Jezusa Chrystusa, całkowicie odrzucam. Leon XIII potępił takie spotkania już w roku 1893 w specjalnym dokumencie.
Na to nakłada się umiarkowany dystans do niektórych hierarchów Kościoła polskiego, potrafiących dziękować pani byłej prezydent miasta stołecznego za budowanie Królestwa Bożego już tu na ziemi i innych jego przedstawicieli, stojących już przed Sądem Bożym, którzy pozostawili po sobie bogate dossier w IPN.
Miałem okazję poznać w życiu osoby, z pokolenia które już odeszło, które wykonywały przy Soborze Watykańskim II „diabelską pracę”, z ramienia sowieckiego. Wiedza o tym jest publiczna dzięki prof. Janowi Żarynowi. Odrzucam więc cały modernizm Soboru Watykańskiego, zwracając się w kierunku rosnącego oddolnie nurtu powrotu do Mszy Tradycyjnej. Z tego „nurtu katakumbowego” wyciąga nas aktualnie aktywność i książka abp Jan Pawła Lengi, „Przerywam zmowę milczenia”. Ksiądz Lenga jest moim zdaniem nadzieją, tą przepowiedzianą iskrą Bożą.
Najważniejszą inspiracją pozostaje dla mnie dzieło Leona XIII, Encyklika Rerum novarum. Nie ma ona charakteru stricte religijnego, jest programem społeczno-politycznym, jest drogowskazem dla nas wszystkich, zwłaszcza mojego pokolenia. Nadal aktualnym wezwaniem do opamiętania się, refleksji nad tym do czego zaprowadzić może nas gubienie osi Tradycji, gonienie za postępem, niszczenie starej tożsamości, wykorzenienie, odrzucanie przeszłości, uleganie nieuchwytnej nowoczesności. Nie wiemy gdzie zaprowadzą nas ideologie multikulti i gender. Na pewno nie do Polski. Przez pamięć ojców i wzgląd na nasze dzieci, nie mamy prawa być pokoleniem, kończącym jej projekt.
Zakończę cytatem z Encykliki Rerum novarum:
„Społeczeństwa, będące w stanie rozkładu, słusznie upomina się, że winny wrócić do swoich początków, jeśli się chcą odrodzić. Doskonałość bowiem każdego społeczeństwa polega na dążeniu do celu, dla którego powstało, i na takim zbliżaniu się do niego, iżby wszystkie ruchy i wszystkie działania społeczne pochodziły z tej samej przyczyny, która dała początek stowarzyszeniu. Stąd odchylenie od celu jest zepsuciem; powrót do celu, uleczeniem.”
Leon XIII | Rerum novarum
Jan Maciej Piotrowski, Kurier Wnet