Prof. Artur Śliwiński
Bądźcie czujni, mocno trwajcie w wierze, okażcie odwagę, bądźcie silni (1Kor 16:13).
A gotowość uznaje się nie według tego czego się nie ma, lecz według tego co się ma. Nie chodzi bowiem o to, aby innym sprawiać ulgę, a sobie utrapienie (2Kor 8:14).
Wprowadzenie
Celem niniejszej publikacji jest ukazanie pseudo-intelektualnych pułapek, jakie zostały zastawione na polskich (i nie tylko) katolików. Szczególnie zwracam uwagę na jedną z najbardziej niebezpiecznych pułapek, która zasługuje na miano „teologii słabości”. Chociaż jest to głównie nurt anty-teologii chrześcijańskiej, uznającej chrześcijaństwo za religię słabych, przenika również do współczesnej myśli politycznej i chrześcijańskiej. Jest to zjawisko skrajnie szkodliwe i niebezpieczne. Chodzi o to, aby Polaków (i inne narody) pogrążać w słabości duchowej, fizycznej oraz materialnej, zamiast wskazywać drogę pokonania tych słabości. Różnica nie jest wcale subtelna.
Ponieważ „teologia słabości” może być atrakcyjna dla ludzi słabych (duchowo, fizycznie i materialnie), jej oddziaływanie jest obecnie bardzo silne. Obejmuje swym zasięgiem całe stare pokolenie, które w rozpaczliwym dążeniu do status quo usiłuje narzucić tę „teologię” młodemu pokoleniu. Zjawisko to dzisiaj obserwujemy w Polsce.
Przejawy „teologii słabości” są widoczne w poglądach i zachowaniach większości polskich polityków i części polskiego Episkopatu. Niejednoznaczne i niekonkretne wypowiedzi kamuflują te przejawy. Wyrażają się one przede wszystkim w obojętności wobec destrukcyjnych wpływów neoliberalizmu na kondycję duchową, fizyczną i ekonomiczną Polaków, tj. na działania osłabiające kondycję, ale w wielu przypadkach także w sprzeciwie, a nawet w stosowaniu represji wobec prób odrodzenia siły narodu polskiego (zwłaszcza pod hasłem „walki z nacjonalizmem – antysemityzmem – faszyzmem”). Uderza to zwłaszcza w młode pokolenie Polaków. Jednocześnie, co musimy stwierdzić z wielkim zaniepokojeniem, nie widać żadnych poważnych starań zmierzających do sformułowania alternatywy dla „teologii słabości”; chociażby zwalczania niesprawiedliwych, niemoralnych i aspołecznych postaw, które paraliżują aktywność młodego pokolenia. Oczekiwanie , że ludzie mający przed sobą perspektywę 20-30 lat największej aktywności intelektualnej, fizycznej i gospodarczej będą biernie akceptować brak perspektyw i poddadzą się obecnym „autorytetom” politycznym i religijnym, jest obliczone na zachowania oportunistyczne, które znajdują się w rażącej sprzeczności z polską kulturą polityczną i katolicką. Jest to niebezpieczne złudzenie, które prowadzi do narastającego już konfliktu społecznego.
Nasze rozważania i oceny nie noszą wyłącznie charakteru teoretycznego, lecz dotyczą zagadnień praktycznych. Ale u źródeł „teologii słabości” znajduje się wypaczony obraz Jezusa Chrystusa, który w imię miłości poddaje się wszelkim przeciwnościom losu. Moc Jezusa zostaje ukryta w cieniu, a na jej miejsce podstawia się Osobę biernie i cierpliwie znoszącą krzywdy i nieprawości.
„Teologia słabości” zasługuje na szczególną uwagę dlatego, że jest zabójcza zarówno dla Kościoła, jak i życia osobistego i społecznego każdego Polaka. Współgra z doktryną neoliberalizmu, która jest współcześnie głównym motorem niszczenia fizycznego i moralnego narodów. W odróżnieniu od chrześcijańskiej krytyki doktryny komunistycznej, krytyka doktryny neoliberalnej, stanowiącej fundament współczesnej globalizacji, jest zazwyczaj powierzchowna, niejednoznaczna i często zakłamana.
Termin agapologia jest w Polsce praktycznie nieznany, co mocno komplikuje rozwiązanie istotnych problemów współczesnego życia duchowego. Przede wszystkim chodzi o poznanie przyczyn kryzysu duchowego, z którym bezskutecznie borykamy się w naszym kraju od wielu lat, pogrążając się w coraz większym bezwładzie intelektualnym i bezsilności. Termin ten wywodzi się z języka greckiego i nawiązuje do Agape, oznaczając rodzaj bezwarunkowej i bezrefleksyjnej miłości. Chociaż termin agapologia nie zawsze ma konotację religijną, odnosi się przede wszystkim do miłości chrześcijańskiej. Jest też używany w innych kontekstach i znaczeniach, nam jednak chodzi o zagadnienie absolutyzacji miłości do bliźnich jako bezwarunkowego i bezrefleksyjnego nakazu religijnego. Już po tym stwierdzeniu widać, że dotykamy tutaj kwestii niezwykle drażliwej, gdyż wydobywamy na światło dzienne słabości naszego życia duchowego; obecne we współczesnym nauczaniu społecznym Kościoła, a także w licznych polemikach natury moralnej i politycznej (nie będziemy rozwodzić się nad tym, że krytyka bezwarunkowej i bezrefleksyjnej miłości nie oznacza uchylenia znaczenia miłości chrześcijańskiej, lecz służy nadaniu temu znaczeniu konkretnego wymiaru indywidualnego i społecznego).
Społeczny wymiar miłości bliźniego
Wcześniej jednak warto zwrócić uwagę na dwa popularne zniekształcenia rozumienia miłości w duchu chrześcijańskim.
Pierwsze polega na sprowadzaniu miłości do stanu emocjonalnego (czyli uczucia). W doktrynie katolickiej miłość chrześcijańska nie sprowadza się do uczucia do wybranej osoby, lecz dąży do budowania trwałych więzi (indywidualnych i społecznych) z innymi osobami. Dla ludzi refleksyjnych jest to zastrzeżenie zrozumiałe. Niebezpieczeństwo to jest dobrze widoczne na przykładzie protestantyzmu.
Ale również w obiegu potocznym funkcjonuje zazwyczaj rozumienie miłości jako subiektywnego stosunku do innych osób obdarzanych uczuciem miłości. Jest to nie tylko wpływ protestantyzmu, lecz przede wszystkim wygodne (lecz niebezpieczne) uproszczenie praktyki religijnej, moralnej i politycznej. Prowadzi ono do indywidualizacji miłości, o czym napiszemy później. Innym poważnym mankamentem tego rozumienia miłości jest trudność pogodzenia uczucia miłości z nakazem miłości bliźniego, ponieważ jest oczywiste, że uczucia nie podlegają nakazom. Dlatego najprostszym i często stosowanym „rozwiązaniem problemu” jest faryzejskie demonstrowanie miłości poprzez zewnętrzne gesty miłosierdzia, przy jednoczesnej obojętności wobec sytuacji ludzi z najbliższego otoczenia, a nawet niechęci wobec nich. Aby nie być gołosłownym, wystarczy wskazać na przykład Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy”, która bazuje na tego rodzaju gestach, odrywając je całkowicie od miłości chrześcijańskiej.
To nie oznacza, że subiektywne uczucie miłości jest czymś niewłaściwym czy zbędnym, lecz wskazuje na niedojrzałość. Jest tak dlatego, że może ono zwalniać z pozytywnego kształtowania więzi między ludźmi, czyli od działalności organizatorskiej. Związki między ludźmi są różnorodne; głębokie i powierzchowne, szczere i nieuczciwe. Głębokość więzi opiera się na wzajemnym zrozumieniu i solidarności. Miłość nadaje tym więziom trwałość, wynikającą z niwelowania odległości między „ja” i „ty”, a to otwiera przestrzeń społeczną, czyli „my”. Dlatego miłość chrześcijańska jest kategorią zarówno indywidualną, jak i społeczną.
Eksponowanie wyłącznie uczuciowego charakteru miłości jest najbardziej widoczne, gdy ludzie są owładnięci przez skrajny indywidualizm. Współczesny indywidualizm – dominujący w sferze ideologicznej, ekonomicznej i politycznej – przechyla szalę na korzyść zbanalizowanego, „uczuciowego” traktowania miłości bliźniego, co dotyczy nie tylko świeckich, lecz w dużej mierze również duchownych.
W indywidualizmie duchowość jest dobrem rzadkim i luksusowym.
W ten sposób miłość traci wymiar społeczny, czego konsekwencje są bardzo poważne. Przede wszystkim są to konsekwencje negatywne dla społecznej nauki Kościoła, gdyż jej wymiar społeczny ulega rozmyciu. To zaś sprzyja odejściu od zagadnień społecznych i uczestnictwa w życiu publicznym. Wchodząc na drogę indywidualizmu Kościół przestaje interesować się stanem więzi społecznych, a ściślej biorąc – organizacją (ustrojem) życia społecznego i ekonomicznego. Są to również konsekwencje negatywne dla kondycji moralnej społeczeństwa. Uwaga krytyczna jest kierowana głównie na grzechy i zaniedbania indywidualne, zaś zbiorowe i systemowe grzechy i zaniedbania w sferze publicznej – łącznie z ludobójstwem – są zepchnięte na margines. Przykładów nie trzeba szukać daleko; wystarczy wskazać brak jednoznacznego sprzeciwu wobec gloryfikowania ludobójstwa Polaków na Ukrainie. To z kolei sprzyja uformowaniu ustroju politycznego i systemu prawnego, który nie tylko pozoruje walkę z patologiami w życiu społecznym i gospodarczym, lecz wręcz sprzyja tym patologiom. Każdy, to uważnie obserwuje polską rzeczywistość, musi przyznać, że nie jest to uwaga abstrakcyjna. Zwolnienie katolików, a zwłaszcza hierarchii Kościoła, z obowiązku przeciwstawienia się deformacjom instytucjonalnym, jest najbardziej kontrowersyjną drogą postępowania, która ostatecznie prowadzi do osłabienia Wiary i do herezji. Warto też podkreślić, że ustrój polityczno-prawny nie jest prerogatywą władzy politycznej, lecz dobrem wspólnym.
Bezwarunkowe i bezrefleksyjne traktowanie miłości bliźniego w skrajnej formie wyłącza element nadrzędny, którym jest miłość Boga. W bezrefleksyjnej konstrukcji miłość Boga nie jest istotnym warunkiem miłości własnej i miłości bliźniego, lecz jedynie werbalnym uzasadnieniem miłości adresowanej do ludzi (wszyscy ludzie są braćmi). To zaś prowadzi do licznych nadużyć intelektualnych, moralnych i politycznych. Jednym z tych nadużyć jest traktowanie komunii z Bogiem jako wyłącznie relacji osobistej, gdy w rzeczywistości jest to relacja indywidualna, społeczna i historyczna. Modlimy się Ojcze nasz, a nie Ojcze mój. Miłość Boga jest miłością ojcowską i obejmuje rodzinę ludzką. Nie jest to równoznaczne z popularnym dzisiaj określeniem „Bóg jest miłością”, które może uzasadniać ograniczenie podmiotowości Osoby Boga i gloryfikację miłości jako takiej. Nie jest tak, że do Boga należy tylko miłowanie pojedynczych ludzi, zaś do ludzi tylko miłość wzajemna. W tym przypadku bowiem pojęcie komunii ulega zniekształceniu. Wyrazem miłości ojcowskiej Boga jest zarówno troska o dobro indywidualne, jak też troska o więzi między ludźmi (o dobro wspólne).
Wiara daje wierzącemu siłę ducha, którą należy spożytkować dla własnego umocnienia.
Anty-intelektualizm
Rodzi się pytanie, czy mamy prawo wkraczać w obszar teologii politycznej, skoro zajmujemy się tak przyziemnymi sprawami, jak ekonomia czy polityka? Tak, ponieważ sytuacja jest bardzo niepokojąca i wymaga interwencji. Chyba nie ma już nikogo, kto nie dostrzega jarmarcznej demagogii, która zawładnęła większością polityków, częścią polskiego Episkopatu i – trudno się dziwić – narodu. Zamiast rzetelnej wiedzy i głębokich przemyśleń ludzie w Polsce są zatruwani przekazami niskiej jakości. Czy ma to związek z agapologią? To się niebawem okaże.
Dobrym przykładem są „odgórne” reakcje na listopadowy Marsz Niepodległości 2017 roku. Ze strony najważniejszych polityków i hierarchów Kościoła bardzo słabo słychać było głos satysfakcji z odrodzenia patriotyzmu w młodym pokoleniu, który jest fundamentalną wartością życia narodowego. Natomiast o wiele donośniejsze były głosy potępienia wyimaginowanego „polskiego nacjonalizmu”. Prymasa Polski bynajmniej nie zachwycił fakt, że Marsz Niepodległości odbywał się pod hasłem My chcemy Boga, lecz przeciwnie – gromił „polski nacjonalizm”, obnażając niedostatek wiedzy historycznej oraz brak respektu dla faktów. Najważniejsi politycy komponowali i forsowali publicznie osobiste, żenująco płytkie definicje „patriotyzmu”, choć każdy z nich mógłby bez trudu może zdobyć wiedzę o polskim patriotyzmie. Nieopatrznie podpisywali się pod zdaniem przeczącym: Polska nie należy do Polaków.
Na domiar złego walczyli (nadal walczą?) z wyimaginowanym „polskim antysemityzmem”, którego bezskutecznie poszukiwali pośród ponad 100 tysięcy uczestników wspomnianego Marszu. Jak trafnie zauważył Jerzy Robert Nowak, prezydent RP walczy z „polskim antysemityzmem”, milcząc zarazem w sprawach rzeczywistego antypolonizmu Żydów.
Jak należy interpretować takie postawy i zachowania? Każdy wie, że z setek niesionych na Marszu haseł wyselekcjonowano kilka, które uznane zostały za dowód skrajnego nacjonalizmu i obarczono winą za ich upublicznienie organizatorów. Sukces Marszu Niepodległości był niezwykły, skoro organizatorzy nie mieli szansy skorzystania z funduszy publicznych czy zagranicznych, a nad jego przygotowaniem główne media rozpostarły zasłonę milczenia. Negatywne opinie posłużyły mniej lub bardziej jawnym projekcjom zablokowania podobnych Marszów w przyszłości, a nawet jeszcze gorzej – delegalizacji Ruchu Narodowego. Przy okazji ujawniły wręcz histeryczne zaniepokojenie, pogardę oraz wrogość wobec ludzi, którzy brali w nich udział. Szlachetne idee Marszu zostały brutalnie zdeptane.
Następnym problemem są skutki takich opinii i zachowań. Teraz każdy awanturnik lub zdrajca może przyłączyć się do prymasowskiej i prezydenckiej wykładni „patriotyzmu”, uznając się za nieskazitelnego patriotę.
Zwracamy uwagę przede wszystkim na anty-intelektualny charakter sygnalizowanych tutaj, niewiarygodnych, lekkomyślnie wypowiadanych opinii. Nikt z autorów nie martwi się, że wprowadzają one zamęt duchowy i bałagan polityczny. Odchodząc od prawdy, lekką ręką pozbywają się reputacji niezbędnej do sprawowania urzędu. Tym chętniej zasłaniają się powagą urzędu.
Sygnalizowane wypowiedzi nie są jednostkowymi przypadkami, lecz raczej rutynową, kształtowaną w Polsce przez dziesiątki lat niechęcią do poznania i zrozumienia rzeczywistych problemów społecznych. Niechęć do poznania prawdy łatwo przeradza się w pogardę i wrogość wobec społeczeństwa, co świadczy o faryzejskim podejściu do miłości bliźniego. Wychodzi na to, że wszyscy mają miłować przywódców politycznych i religijnych, zaś ci są zwolnieni z przykazania miłości.
Trzeba uważnie przyglądać się tym, którzy mówią, że trzeba ich kochać.
Pułapka agapologii
Agapologia występuje wtedy, gdy miłość bliźniego uważana jest za bezwarunkową, czyli stanowi całkowite wyrzeczenie się miłości własnej. Wbrew pozorom ma to poważne konsekwencje, które ostatecznie prowadzą do gloryfikowania słabości osoby i społeczeństwa. Przykazanie Jezusa Chrystusa „kochaj bliźniego jak siebie samego” jest – wydawałoby się – bezspornym zaprzeczeniem agapologii. Zawiera ono dwie bardzo cenne wskazówki. Po pierwsze, miłość powinna być rozumiana jako dążenie do harmonii między miłością własną i miłością bliźniego, której wyrazem jest dbałość o „równowagę miłości”. Jest to istotne m.in. dlatego, że miłość własna jest nieodzowna do przeciwstawiania się abnegacji i do budowania własnej siły duchowej, fizycznej i materialnej. „Przeoczenie” tego aspektu wprowadza element destrukcji w życiu indywidualnym. Po drugie, miłość własna jest punktem odniesienia do miłości bliźniego. Oznacza, że każdy człowiek ma osobisty punkt odniesienia do miłości bliźniego; polega na własnym uczuciu, wyrażaniu i realizacji miłości. Nie chodzi tylko o to, że miłość własną cechuje bogaty wachlarz możliwości (od abnegacji, przez obojętność, do egoizmu), ani tylko o to, że wymóg symetrii sprawia, iż miłość bliźniego staje się tym trudniejsza, im bardziej wzmaga się miłość własna. Przede wszystkim chodzi o to, że nie istnieje abstrakcyjna miłość własna, a zatem nie istnieje również abstrakcyjna miłość bliźniego, lecz tylko i wyłącznie konkretna, odnosząca się do konkretnych ludzi oraz do konkretnych wspólnot ludzkich. W przeciwnym przypadku miłość bliźniego staje się pustym słowem albo wyrazem hipokryzji. To właśnie w cieniu abstrakcyjnej miłości bliźniego rozkrzewiają się fałszywe idee braterstwa powszechnego i humanizmu, na których wielu ludzi i organizacji zbija kapitał polityczny.
Miłość bliźniego jest zorientowana na tworzenie dobra, co jest podstawowym warunkiem miłości chrześcijańskiej. Może się wydawać, że tylko otwieramy otwarte drzwi, gdyż jest to oczywiste. Lecz na tym tle pojawiają się liczne nieporozumienia i wybiegi. Kolej rzeczy jest następująca. Spełnienie tego podstawowego warunku wymaga biegłości w odróżnianiu dobra i zła, a to obecnie jest jednym z głównych problemów. Relatywizm wciska się wszędzie. Dalej, skoro miłość odnosi się do konkretnych osób i wspólnot, abstrakcyjne (lub intuicyjne) rozróżnienie dobra i zła jest niewystarczające. Zło jest równie konkretne, jak dobro. Sprawa nie polega na odróżnianiu dobra i zła, lecz na tworzeniu dobra i przezwyciężaniu zła.
Tworzenie dobra jest działalnością twórczą, o czym łatwo się zapomina. Podstawą działalności twórczej jest praca nad sobą i na użytek społeczny, a nie wstrzymywanie się od zła. Jest to podstawowy element naszego rozumowania, bowiem tylko w świetle zrozumienia znaczenia pracy w życiu osobistym i społecznym ujawnia się z całą wyrazistością znaczenie siły duchowej, fizycznej i materialnej. Wybór dobra bez podjęcia pracy nad jego urzeczywistnieniem jest intelektualną pułapką, która zapewnia jedynie fałszywy komfort „bycia dobrym”, ale nie przynosi żadnych rezultatów. Zarazem otwiera szeroko drzwi przed intelektualną i fizyczną słabością.
W tym świetle jest to również kwestia silnej woli oraz trafnego przewidywania skutków podejmowanych działań. Innymi słowy, ogólnikowe wypowiedzi lub zalecenia nie rozwiązują problemu. Silna wola nie jest dodatkiem do miłości bliźniego, lecz istotnym czynnikiem sprawczym. Brak przewidywania skutków podejmowanych działań jest wyrazem krótkowzroczności, słabego doświadczenia i niedostatecznej znajomości warunków skutecznego działania, czyli braku wiedzy o rzeczywistości społecznej i ekonomicznej. Bagatelizowanie tych kwestii prowadzi do tego, że przed naszą miłością bliźniego piętrzą się przeszkody, którym często nie potrafimy lub nie chcemy sprostać.
Dlatego niezbędna staje się poważnie traktowana ekonomia miłości, której celem jest należyte gospodarowanie siłą duchową, fizyczną i materialną. W zależności od osobistych uzdolnień i doświadczenia, ludzie na swój sposób mogą ustalać priorytety i harmonizować swoje możliwości, ale nigdy nie powinni akceptować sugestii, że ich osobiste słabości sprzyjają pomnażaniu dobra. Niestety, taka sugestia pojawia się przy różnych okazjach pseudo-intelektualnych i pseudo-teologicznych dociekań.
Ogólny skutek jest taki, że całe obecne pokolenie Polaków zostało przekształcone w słabeuszy podległych „elicie”, złożonej w znacznej części z ludzi zdemoralizowanych i chwiejnych, kurczowo trzymających się upadającego neoliberalizmu; wspieranych politycznie i finansowo przez czynniki zagraniczne. Jako całość, „elita” jest zainteresowana utrzymaniem status quo z powodu uzależnienia i własnej bezradności , co przeradza się w głęboką niechęć do młodego pokolenia, traktowanego jako najważniejsze zagrożenie. ”Teologia słabości” jest dla tej „elity” ostatnią deską ratunku.
Altruizm – stanowiący świecką odmianę agapologii – jest jednym z najbardziej popularnych i stosunkowo łatwo dostających się do krwioobiegu myśli katolickiej przekonań. Fakt, że sporo ludzi uznaje miłość bliźniego i altruizm za synonimy, wiele mówi. Przede wszystkim wskazuje na popularność fałszywego pojmowania miłości bliźniego jako całkowitego odrzucenia miłości własnej. Problem jest poważniejszy, gdyż altruizm jest nie tylko rezygnacją z „ja” na rzecz „ty”, lecz odrzuceniem podstawy chrześcijańskiej miłości bliźniego.
Miłość bliźniego jest podrzędna w stosunku do miłości Boga; to z niej wynika uzasadnienie miłości bliźniego (lub jak się mówi: działa zgodnie z Bożą miłością). Nie mamy tutaj dostatecznych kompetencji i możliwości szerszego wyjaśnienia tego zagadnienia, jednak chcemy zwrócić uwagę na kilka kwestii bezpośrednio związanych z omawianym zagadnieniem. Altruizm nie jest ukierunkowany na dobro, a więc nie jest związany z koniecznością rozróżnienia dobra i zła. Jest uznany za naturalną cechę człowieka, charakterystyczną także dla zwierząt (instynkt). Aspekt uczuciowy jest ewolucyjnym produktem altruizmu i zostaje sprowadzony do emocjonalnej wrażliwości na innych, czyli empatii (Szerzej: Frans de Waal: Putting the altruism back into altruism: the evolution of empathy, http://courses.washington.edu/anmind/empathy.pdf). Społeczny wymiar altruizmu jest pozorny, gdyż dobro wspólne nie jest uzasadnieniem lub celem altruizmu. Tak więc jest to postawa całkowitego, bezwarunkowego i bezmyślnego poddania się osoby społeczeństwu.
W istocie rzeczy propagowanie altruizmu jest podżeganiem do samobójstwa.
Pozostaje jednak bezsporne, że zachowania altruistyczne są faktem. Znacznie częściej jednak altruizm jest zasłoną ukrywającą postawy egoistyczne („samolubny altruizm”). Jeszcze częściej za altruizm poczytuje się zachowania prospołeczne, których motywy są ignorowane lub trudne do rozpoznania. Pozwala to na ukazanie sztucznie wykreowanej opozycji między egoizmem i altruizmem, która znakomicie ułatwia krytykę altruizmu na rzecz egoizmu. W ten sposób altruizm stał się tarczą strzelniczą, do której celują ideolodzy egoizmu (wybitną przedstawicielką ideologii egoizmu, uznawaną za guru współczesnego liberalizmu, jest popularna w Stanach Zjednoczonych pisarka o ambicjach filozoficznych Ayn Rand (Alissa Rosenbaum). Rand promuje ateizm i skrajny antropocentryzm – egoizm oparty na bezkrytycznej wierze w siebie).
Promocja egoizmu jest „drugą stroną medalu” promocji altruizmu. Jest nie mniej szkodliwa od altruizmu, a ponadto bardziej kłóci się ze zdrowym rozsądkiem. Dlatego wymaga lepszego kamuflażu i silniejszej ekspresji słowa. O czym świadczy pomieszanie chrześcijańskiej agapologii z darwinowskim pojęciem altruizmu najlepiej widać w podejściu neoliberalnych polityków i części hierarchów Kościoła katolickiego do tzw. kwestii uchodźców z Bliskiego Wschodu. Przede wszystkim nie można ukrywać, że exodus milionów muzułmanów nie jest czymś naturalnym lub przypadkowym, lecz stanowi konsekwencję dążeń hegemonistycznych światowej oligarchii finansowej, o czym najlepiej świadczy aktywna i zorganizowana promocja nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu. Już sam fakt promocji działań nielegalnych powinien budzić duże obawy, ponieważ podważa funkcjonowanie państwa.
Bezpośrednią przyczyną imigracji były destabilizacja i zniszczenie krajów arabskich, zaostrzenie konfliktów religijnych oraz sztuczne wykreowanie „państwa islamskiego”. Wspieranie nielegalnej imigracji jest świadomym lub nieświadomym wsparciem wspomnianych dążeń hegemonistycznych, zaś względy humanitarne są zinstrumentalizowane.
Słabość ludzi i narodów jest zjawiskiem rzeczywistym, a nie czymś wymyślonym czy subiektywnym. Nawet słabość duchowa jest rzeczywistym stanem rzeczy, nie tylko dlatego, że ściśle wiąże się ze słabością fizyczną i materialną. Tożsamość każdego człowieka i każdego narodu jest w znacznym stopniu określona przez sposób radzenia z własną słabością. W krytycznych momentach historii słabość duchowa jest czynnikiem decydującym o dalszej egzystencji narodowej. Dlatego na szczególne podkreślenie zasługuje egzystencjalny charakter słabości duchowej.
Takie podejście nie mieści się w ramach ogólnych konstrukcji teoretycznych, ponieważ wymaga gruntownej wiedzy historycznej o rzeczywistości społecznej i ekonomicznej. Dopiero na gruncie tej wiedzy możliwe jest poznanie faktycznych uwarunkowań i źródeł słabości. Tymczasem neoliberalizm narzuca ahistoryczne podejście do rzeczywistości, a więc sprzyja doraźnym interpretacjom problemów duchowych i materialnych. Jednocześnie kamufluje rzeczywistych sprawców słabości narodowej, otwierając nieograniczone możliwości kontynuowania destrukcji społecznej i gospodarczej. Jako przykład posłużyć może brak poważnego dorobku z zakresu współczesnej historii gospodarczej Polski, która „nie mieści się” w schemacie ekonomii liberalnej. Zaległości w tym zakresie są olbrzymie. Dominuje przekonanie, że nie mają one większego znaczenia dla rozpoznania warunków i przyczyn obecnego stanu rzeczy. W ten sposób zamiast rzetelnej wiedzy mamy do czynienia z jarmarkiem, na którym sprzedawcy głośno zachwalają wyroby rękodzielnicze. Podjęte przez nas badania z zakresu historii gospodarczej Polski lat 1989-2018 potwierdzają tezę, że między wyłaniającym się obrazem przemian politycznych i gospodarczych w tym okresie, a popularnymi poglądami na ich temat, istnieje głęboka przepaść. Poglądy te wychwytują zazwyczaj procesy cząstkowe i mało istotne.
W Polsce nadal główną opozycję sprowadza się do „komunizm vs liberalizm”, a w ślad za tak sformułowaną opozycją idzie skrajnie bezkrytyczny stosunek do neoliberalizmu oraz skrajnie krytyczny stosunek do komunizmu. Pominiemy liczne fakty wskazujące, że opozycja ta jest bardzo często nadużywana w celach politycznych. Lekceważy się zatem zbieżność tych dwóch ideologii, zwłaszcza w kwestiach ekonomicznych. Istotnym elementem tej zbieżności jest wizja powszechnego dobrobytu materialnego. Zawiera się w tym wspólny punkt wyjścia: materializm. Przynęta dobrobytu materialnego jest nadzwyczaj silna, zwłaszcza wśród tych, którzy najmocniej pokładali w nią nadzieje.
***
Nie jest przypadkiem, że w Polsce nigdy nie rozwijały się własne wersje komunizmu i neoliberalizmu, lecz były one promowane i wcielane w życie z zewnątrz, przeradzając się w nieudolne i sztuczne – oderwane od charakteru Polaków – naśladownictwo. Może dlatego polski sposób życia łączy ze sobą pragnienie wolności osobistej z pragnieniem wolności narodowej, indywidualizm z ofiarnością wobec ojczyzny, nacjonalizm z wiarą katolicką. Problem, czy jednostka ma służyć społeczeństwu, czy społeczeństwo jednostce w zasadzie nie istnieje. W sprzyjających dla życia narodowego okolicznościach bierze górę indywidualizm, zaś w niesprzyjających – solidarność. Ale nie jest to proces polityczny, lecz historyczny. To oznacza, że świadomość niesprzyjających życiu narodowemu okoliczności dojrzewa stopniowo – dzięki zmianom pokoleniowym- zaś dojrzewaniu towarzyszą naturalnie konflikty wewnętrzne. Innymi słowy, polski sposób życia nie jest uporządkowany ideologicznie, nie mówiąc o tym, że sprzeciwia się każdej ideologii, która zakłada, wymaga i narzuca bezwarunkowe, monolityczne wizje dobrobytu. Nie ma znaczenia, czy chodzi o bezwarunkową i absolutną regulację centralną czy bezwarunkową i absolutną samoregulację gospodarki, a w konsekwencji – całego społeczeństwa. Wyjaśnia to słabość funkcjonujących w powojennej Polsce formacji politycznych, które są pozbawione autentyzmu z dwóch powodów. Po pierwsze, nie były nigdy i być nie mogły ideologicznie „czyste”, a ich działania są rażąco sprzeczne z głoszonymi dogmatami i wykluczają się wzajemnie. Po drugie, są niezdolne do przystosowania się do polskiego życia narodowego. W końcu stają się cyniczne, despotyczne i wrogie. Paradoksalnie, w dłuższej perspektywie ich degradacja sprzyja odrodzeniu życia narodowego.