Micheil Saakaszwili znowu o sobie przypomniał. Tym razem zapowiedział, że 1 kwietnia wraca na Ukrainę. I to nie z okazji prima aprilis, ale chce on tam znowu zaistnieć politycznie. To będzie akurat następnego dnia po pierwszej turze wyborów prezydenckich, które to wybory już teraz przypominają jakąś dziwną mieszaninę farsy i tragedii.
Widać uważa on, że atmosfera zamieszania to dobra okazja na poszukiwanie swojej szansy politycznej. Co ciekawe, chce on znowu wykorzystać terytorium Polski, gdyż stwierdził: „Mam bilet elektroniczny na 1. kwietnia tego roku. Z Warszawy lecę do Kijowa, o 14:05 planuję wylądować w Kijowie.”
Saakaszwili został pozbawiony obywatelstwa Ukrainy, co jednak nie przeszkodziło mu już raz przedrzeć się do tego kraju forsując granicę polsko-ukraińską we wrześniu 2017 roku. Rozpoczął tam wtedy burzliwą działalność mająca na celu usunięcie Poroszenki ze stanowiska prezydenta. Wzywał do impeachmentu, prowadził marsze pod hasłem „Precz z bandą”, budował miasteczko namiotowe, próbując rozpocząć nowy majdan. Jednocześnie unikał zatrzymania przez służby, wielokrotnie brawurowo im uciekając. Raz jego zwolennicy wyciągnęli go z samochodu, którym był przewożony do aresztu, a innym razem uciekł na dach domu w Kijowie.
Te jego przygody bardziej przypominały dzieje Robin Hooda, czy barona Münchhausena, niż działalność europejskiego polityka. To wszystko wydaje się śmieszne, jednak dla Poroszenki było to realne zagrożenie, tym bardziej, że musiał on w stosunku do Saakaszwilego miarkować używane metody i środki, jako że miał on poparcie określonych kręgów w USA, na Zachodzie i w Polsce. Prof. Marek Jan Chodakiewicz stwierdził kiedyś, powołując się na swojego znajomego dyplomatę, że Saakaszwili został zwerbowany prze CIA będąc na stażu w USA. Ciekawym jest także to, że w czasach ZSRR ówże Saakaszwili odbył służbę w wojskach pogranicznych KGB. Wydaje mi się, że do KGB każdego nie brali. Taka to skomplikowana, różnorodna, wielobarwna i nietuzinkowa postać mająca także talenty medialne i dramatyczne. Ostatecznie, został jednak na Ukrainie zatrzymany i deportowany do Polski.
Ponadto, Saakaszwili był przyjacielem Lecha Kaczyńskiego, który, jak wiadomo, wielokrotnie udzielał mu swego wsparcia, angażując w to, jako prezydent, powagę Rzeczpospolitej. Nie bał się przy tym ryzyka i konsekwencji. Pierwszym takim ryzykownym działaniem była eskapada do Tbilisi, zaraz po przegranej wojnie pięciodniowej Gruzji z Rosją. Drugim razem był to wyjazd na linię rozgraniczenia wojsk, podczas którego doszło do ostrzelania kolumny gdzie znajdowali się prezydenci. Powstała niebezpieczna sytuacja, o której tak opowiadał Saakaszwili: „Ochrona była wyszkolona do pilnowania mojej osoby. To była bardzo typowa sytuacja, więc chwycili mnie i położyli na ziemi. Ale zapomnieli o prezydencie Kaczyńskim. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, że prezydent stoi, kule świszczą wokół niego, a on się uśmiecha. Wtedy krzyknąłem do moich ludzi: co robicie?! Na ziemię go!”.
Prezydent powinien się uśmiechać, ale czy też w takiej sytuacji? To się w ogóle nie powinno zdarzyć. Ponieważ Saakaszwili był jedną z niewielu głów państw, które były na pogrzebie Lecha Kaczyńskiego po katastrofie smoleńskiej, to ta sympatia, do niego, przeszła też na Jarosława, który odwiedził go w Tbilisi jak i spotykał się z nim w Warszawie.
Pewnie, z powodu dobrych stosunków z Kaczyńskim, Saakaszwili tak często bywa w Polsce. Niestety może to mieć niedobre reperkusje dla polskiej polityki, a szczególnie dla stosunków z Ukrainą. Być może jest tak, że wiele obecnych problemów w stosunkach Polski z Ukrainą, w jakiejś części, wynika z popierania Saakaszwilego, który zrobił sobie z Polski jakby bazę dla wypadów na Ukrainę. To musi się bardzo nie podobać obecnemu prezydentowi Poroszence i pewnie uważa on to za działania wrogie wobec niego.
Najpewniej nie jest tak, że tylko kwestie historyczne kładą się cieniem na relacje polsko-ukraińskie, ale także inne sprawy, jak na przykład wspieranie opozycji wobec obecnej władzy na Ukrainie, mogą tu mieć istotny wpływ. Jeśli tak, to nie ma się czemu dziwić, że Ukraina nie jest skłonna iść na współpracę z Polską i ciągle pojawiają się przeróżne problemy i akty nieprzyjazne. Czy na pewno jest nam potrzebne to wspieranie Saakaszwilego?
Stanisław Lewicki
Za: mysl-polska.pl