Przypominamy dyskusję redakcyjną z listopada 2015 roku, przeprowadzoną 1 miesiąc po wyborach do polskiego parlamentu.
Romuald Starosielec: W naszym życiu publicznym zderzamy się bardzo często z problemem elit, ich miejscem w rozwoju narodu i funkcjonowaniu państwa. Z perspektywy ostatnich 26 lat [2015 – przyp. P.P.], powinniśmy zadać sobie pytanie: czy polskie elity, które wyłoniły się z okresu komunistycznego, podołały ciężarom zmian po 1989 roku? Czy należycie wykorzystaliśmy dar wolności? Czy, dzięki polskim elitom, nasze dzisiejsze życie duchowe, kulturowe, ekonomiczne i polityczne, jest na miarę naszych dawnych tradycji, obecnych oczekiwań i przyszłych wyzwań?
Arkadiusz Urban: Każda społeczność ma jakieś elity, pytanie jest zawsze o jakość tych elit, priorytety danej grupy społecznej – a w naszych dzisiejszych rozważaniach chodzi o jakość polskich elit narodowych. Niedawno – wiosną tego roku – przetoczyła się przez nasz kraj dyskusja, gdy były przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski (lat 2004-2014), abp Józef Michalik, powiedział, że Ojczyzna jest chora, bo chore są elity i chory jest cały naród. Wywołało to duże oburzenie wśród tychże – często samozwańczych – elit. A powiedział niestety prawdę, ponieważ ostatnie 25 lat wskazuje na wiele zaniechań. Te elity włożyły wiele pracy w to, by nie wypracować elit narodowych. Krótko mówiąc, odziedziczyliśmy po komunizmie spustoszoną ojczyznę, przetrzebioną z elit narodowych. Oczywiście, istniało kilka wysp i enklaw, np. prof. Chrzanowski czy prof. Stelmachowski, oraz parę innych postaci, w tym na emigracji, które niestety już dość dawno odeszły z czynnej działalności publicznej. Wykształciły one pewną grupę działaczy i środowisk, zbyt jednak małą w porównaniu z lewicowym czerwonym morzem i jego wpływami, jakie odziedziczyliśmy po komunizmie. Teraz dopiero spadkobiercy w linii prostej partii komunistycznej zostali przez naród na tyle negatywnie ocenieni, że po raz pierwszy nie weszli do parlamentu. Po ćwierćwieczu od upadku PRL-u. To też dowód na to, jak długo naród zmaga się z tą chorobą, odziedziczoną po komunizmie.
Wielką i złą robotę wykonywało środowisko „Gazety Wyborczej”. Był to, że tak powiem, główny organ kultywujący taką sytuację. Przez wiele lat – zwłaszcza w latach 90-tych – środowiska związane z redakcją przy ul. Czerskiej ochraniały i dawały alibi tym, którzy zachowywali się w czasach komunistycznych podle i niegodziwie. Zamazywały prawdę, tłumacząc ich zachowania jako słuszne, a nawet chwalebne. Przez wiele lat tłumaczy oportunistyczne postawy szerokich rzesz ludzi ze złamanymi przez partię komunistyczną kręgosłupami. Udowadniały post-PRL-owskiej inteligencji, że ich postępowanie było właściwe, zasadne, a nawet godne pochwały. Z czasem przerodziło się to wręcz w afirmację relatywizmu, którego symbolem stały się słynne słowa redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, Adama Michnika, skierowane do krytyków autora stanu wojennego, gen. Wojciecha Jaruzelskiego: odpieprzcie się od generała.
Niegdyś Stefan Kisielewski stwierdził, że socjalizm świetnie nadaje się do fałszowania świadomości zbiorowej, gdyż jest intelektualną pokusą ćwierćinteligentów. Ta wypowiedź doskonale oddaje to, co robiła latami elita post-PRL-owska, budująca swój etos i swoją tożsamość na zupełnie czymś innym niż tożsamość narodowa, niż tożsamość większości Polaków. Swego czasu, jeszcze w okresie PRL-u, w podziemnej publikacji, czytałem książkę Jacka Kuronia „Wiara i wina”, gdzie on opowiada o swoim życiu. Czytając ją, dochodziłem do wniosku, że ten człowiek żył w innym kraju niż ja i moi rówieśnicy. Ja w takim świecie nie dorastałem. Co więcej – uświadomiłem sobie wówczas – iż nikt z mojej rodziny, a także z moich kolegów i znajomych, w takim świecie nie dorastał. W książce tej pokazane jest, co było i ciągle jest ważne dla środowiska takich ludzi jak Kuroń. Uczestnictwo w partii komunistycznej i budowie PRL-u. Czerwone harcerstwo, „wydarzenia marcowe”, sposób w jaki oni ewoluowali wewnątrz PZPR. Ci ludzie wychowywali się w zupełnie innym świecie. Jak porównamy ich styl życia z biografią bł. ks. Jerzego Popiełuszki, który, nomen omen był gościnny również dla Kuronia, kościół znajdował się niespełna sto metrów od mieszkania Kuronia – to żył on i wychował się w zupełnie innym systemie wartości. Świecie, jaki znały miliony Polaków. Zwykły, prowincjonalny dom, w którym matka – w pewnym sensie nie mniej święta niż jej syn, ksiądz Jerzy – wychowuje w trudzie dnia codziennego swoje dzieci. Zabiega, tak jak wiele innych matek, o podstawowe artykuły, niezbędne do życia. Z ogromnym poświęceniem dba o wykształcenie i rozwój swoich dzieci. A to wszystko zatopione w katolickiej duchowości, pomocy bliźniemu, miłosierdziu, a nade wszystko w życiu w prawdzie i wzajemnym szacunku. Z drugiej strony mamy wyalienowane elity komunistyczne i postkomunistyczne, które na pewnym etapie swego życia, przegrywając walkę wewnętrzną w partii lub z innych pobudek, stały się krytykami systemu. Stały się, jak w związku sowieckim, dysydentami. Naprawiaczami socjalizmu, a nie elitami narodowymi. Z czasem, poprzez zawłaszczenie środków przekazu i uwłaszczenie się na majątku narodowym, same siebie wykreowały na elity ogólnokrajowe. Dziś dochodzi do głosu ich kolejne pokolenie, zwane „resortowymi dziećmi”.
Z perspektywy czasu coraz lepiej też widać przepaść, jaka po upadku komunizmu wytworzyła się między tymi grupami a środowiskami elit narodowych i antykomunistycznych. Przepaść nie tylko materialna, ale i w świecie wartości, gdy jednoczący w sprzeciwie wobec komunistycznej rzeczywistości, ruch „Solidarności”, zastąpiony został naturalnymi podziałami społecznymi, ekonomicznymi i ideowymi.
W tej perspektywie na nowo objawia nam się świat wartości – który zawsze kultywował Prymas Tysiąclecia, Ks. Stefan Kardynał Wyszyński, a następnie Jan Paweł II – zatopiony w masowym katolicyzmie ludowym, opartym o mocny fundament prawd wiary. Prymas Wyszyński miał zresztą zawsze bardzo sceptyczny i ostrożny stosunek do ówczesnych elit PRL-owskich i elit inteligenckich w PRL-u. Wiedział bowiem jak są one słabe i bezbronne wobec totalitarnej machiny. Jak łatwo są poddawane manipulacji. On nie otaczał się takimi elitami. Nie tworzył „salonu”. Bacznie obserwował i przyglądał się im, wypatrując wśród nich postaw zbliżonych do postaci św. Tomasza Morusa. Postaw, które i dziś – gdy nie ma takiego zagrożenia w działalności publicznej, jakie były za czasów tego świętego – nie są jednak powszechnie dostrzegane.
Tomasz Bartel: Zacznę od sprecyzowania pojęć. Jako historyk filozofii, pragnę wiedzieć o czym mówimy. Rozpocznę od metafory źródła, w której mieści się pytanie o źródło elit i zarazem refleksja, czy źródło to wyschło? W Dolinie Martwego Potoku, w Tatrach, znajdują się gigantyczne głazy, obrośnięte czerwoną poroślą. Człowiek zadaje sobie pytanie, co się stało ze źródłem, które przetoczyło tak wielkie kamienie; czy ktoś odciął dopływ, a może płynie podziemnym nurtem? W polskiej tradycji narodowego myślenia zawsze był pewien realizm polityczny, dotyczył on elit politycznych, ale także społecznych. Oczywiście, tęskniono za mitem wodza, jednak to wszystko się zlewało w procesie zbiorowym, gdy coś ważnego działo się na niwie społecznej, był to proces zbiorowy, na przykład wybuch Solidarności, a nawet mały epizod niedawnych wyborów. To jest bardziej wybuch jakiegoś entuzjazmu, że coś ma się zmienić. Co? Nikt nie wie. Czy wyłonią się nowe elity? Niewątpliwie. Cele określają elity, w polskich warunkach używa się coraz częściej określenia zamerykanizowanego: liderzy życia społecznego, a o procesach przez nich wytworzonych – mówimy o liderowaniu. O. Jacek Woroniecki, znakomity znawca nauk społecznych, mówił o przewodnikach społecznych, wyznaczających cele i programy działania. Można powiedzieć, że jeśli chodzi o dobór czy wytwarzanie elit, to w jakiejś mierze źródło wyschło, źródło zaścianków szlacheckich, elit naukowych, które po wojnie mimo nacisków ideologicznych funkcjonowały i wytwarzały produkt naukowy, znakomity, jak: Polska Szkoła Logiczna, matematyczna, filozoficzna, że wymienię tylko niektóre. Nie bali się, byli zepchnięci jak Kotarbiński, musieli pisać o filozofii pracy, dobrej roboty (według modelu człowieka „homo faber”: człowiek-robotnik). Natomiast w kwestii udziału Kościoła w życiu społecznym, jak wspomniał mój przedmówca, Prymas Stefan Wyszyński stawiał na katolicyzm ludowy, co nie oznacza, że nie powstawały nowe elity w środowiskach robotniczych i chłopskich. Również elity środowisk inteligenckich, nazwijmy je ogólnie elity intelektualne jednak były i czekały na słowa, na wsparcie Kościoła. W sytuacji zagrożenia pracy i możliwości twórczych, niektórzy poszli na pewien konformizm. Jak wygląda to wszystko dziś? Jakby źródło płynęło gdzieś pod tymi dużymi kamieniami, ale pewne elity naukowe budzą się. Co określa charakter narodowy? To zrozumienie stanu realiów i tego, kim jest człowiek. Myślę, że kategoria narodu ma sens, jeśli zrozumiemy czym jest rodzina i jej staropolskie rozumienie, rodziny silnej Bogiem. Bez tego podłoża teologiczno-filozoficznego możemy mówić tylko o modernizmie, który jest pustym działaniem dla działania, stawianiem celów ideologicznych i takim zawsze będzie. W międzywojniu, mimo walki sanacji z narodowym obozem, to jednak Piłsudski nie był idiotą, był świadom swej sprawności bojowej i zbrojnej, jednak zarządzanie państwem powierzył w pewnym okresie rządowi fachowców, a nie swoim kompanom. Kiedy jego siła perswazji wobec własnych pułkowników zmalała, to wtedy pułkownicy dorwali się do władzy, a profesorowie po prostu ustąpili, zaczęły się robić głupstwa w różnych dziedzinach życia. Elity z obszaru obronności państwa i wojny wywołały ustąpienie elit naukowych, umiejących zarządzać państwem i kryzysem. Widzimy więc, że po pewnym czasie spod skorupy ta gorąca lawa wypływa i nie obawiajmy się, bo nowy lider czy liderzy na pewno się pojawią. Widać to po tych wyborach. Potencjalni wyborcy, między 40. a 50. rokiem życia, ludzie wzrastający w PRL-u, zajęli się własnym życiem prywatnym i biznesem i nie uczestniczą w życiu politycznym i społecznym, a zwłaszcza w wyborach, ponieważ nikt ich nie nabierze na żadne zmiany.
Jacek Kędzierski: Wynik wyborów – ja myślę – i całe to wydarzenie polityczne w Polsce jest przykładem prawdziwości teorii o krążeniu elit, którą sformułował Vilfredo Paret. Jest jakaś elita, dochodzi do władzy i rządzi sobie przez kilka lat, a jednak się zużywa i degeneruje. Społeczeństwo dochodzi do wniosku, że trzeba by powierzyć władzę nowej elicie, no i właśnie ją w Polsce wskazano i powołano do rządzenia. Tę, która była dotąd w opozycji, która przez ten czas przygotowywała siły i program politycznych działań, a przynajmniej oczekuje się, że to zrobi. Naród wie, że na kogoś trzeba postawić, przy czym nie dokonuje głębszych rozważań, czym ma być elita. Tutaj dochodzimy do rozważań w zasadzie na temat, co to jest elita? Polski duchowny i teolog niemieckiego pochodzenia, Jakub z Paradyża, w swojej znakomitej książce na temat istniejącego w społeczeństwach trójpodziału ludzi, wynikającego z ich predyspozycji i jednocześnie z podziału zadań społecznych, które oni wykonują, opisuje grupy: żądających, pracujących i kontemplujących. Wskazał on, że elita to rządzący i jednocześnie ludzie oddający się pracy umysłowej i kontemplacji. A jaki jest skład „elity nowej”, która weszła do parlamentu? Czy człowiek młody, świeżo upieczony absolwent, czy nawet jeszcze student, szczęśliwie wybrany na nowego posła, może zaliczać się do elity? Czy jest już właściwie uformowany, by spełniać tak ważną rolę? Czy sam fakt skończenia studiów, albo jeszcze studiowania, i zostanie posłem już świadczy o byciu częścią elity? Dodam do tego bycie w stanie „just married”, jak mówią Wyspiarze… Czy jednak wyznacznikiem będzie posiadanie pewnych predyspozycji intelektualnych. To dopiero „w praniu” okazuje się, czy do urzędu dochodzą ludzie „z rozumem”, przedstawiciele elity społeczeństwa, czy też dopiero piastowanie urzędu ma ich kształcić i „dać rozum”, kosztem losów społeczności. Zajmowanie określonych stanowisk powinno iść w parze z posiadaniem określonych predyspozycji mentalnych, intelektualnych. Elita to „ludzie rozumu” i z tego powodu można im powierzać stanowiska, niewłaściwe jest powierzanie stanowisk po to, by do ludzi „pustych” intelektualnie przybył rozum.
Romuald Starosielec: Patrząc na problem elit z punktu widzenia naszej historii ostatnich kilkudziesięciu lat, w zasadzie nie powinniśmy się dziwić, że ich dzisiejsza kondycja jest tak mierna. Rok 1939 był granicą dwóch światów, który przerwał naturalne, ukształtowane często przed wiekami, relacje: elita-naród. Od tego czasu zaczęła się eksterminacja elit, która trwała w zasadzie do 1956 roku, z tą różnicą, że do 1945 roku trwała tylko eksterminacja, a potem również „wymiana” tej elity, która wojnę przetrwała, na nową mającą wcielić w życie komunistyczny eksperyment. Lata 1956-1989 były okresem negatywnej selekcji elit. Do tej nowej, wyobcowanej z tradycji i życia narodu kasty, byli dopuszczani tylko ci, którzy mogli być podporą istniejącego systemu. Od 1980 roku, część z niej przestała wprawdzie być jego podporą, lecz w dalszym ciągu reprezentowała poglądy zaprzeczające zasadom, którym elity polskie służyły do 1939 roku. Ostatni okres, doskonale przez nas znany, lat 1989-2015, nazwałbym okresem kreacji fałszywych elit, czy łże-elit, będących forpocztą i kośćcem nowego eksperymentu, jakim jest program zlania nas do wspólnego „europejskiego” basenu nacji, wyzutych z tradycji narodowych i odciętych od łacińsko-chrześcijańskich korzeni. Otóż ten, rozgrywający się na naszych oczach eksperyment, nie jest możliwy bez wykreowania nowych elit, stojących nawet w dużym stopniu w opozycji do oportunistycznych elit okresu 1956-1989. Proszę zauważyć, że po 1989 roku nie wytworzyliśmy systemu, który w sposób jasny i konsekwentny mógł określać kryteria wyłaniania elit, przecież to, kto należy do elity, a kto do niej należeć nie może, powinny określać obiektywne zasady, a nie kreowanie przez media, agenturę, czy namaszczanie przez samozwańcze „autorytety”.
Myślę, że nieprzypadkowo wydano w Polsce dwutomowy słownik etyczny, w którym brak jest terminu HONOR. Jest to pojęcie, które moim zdaniem do tej pory nie wróciło do praktyki naszego życia publicznego, a bez niego nie da się jasno określić wyraźnej granicy, kto do polskiej elity należy, a kto nie. Jednym z zasadniczych grzechów zaniechania polskiej transformacji po 1989 roku jest brak reprywatyzacji polskich dworów. Nie chciała tego dokonać żadna z istniejących dzisiaj formacji politycznych. Dwory, będące przez wieki nieodłącznym krajobrazem polskiej wsi, rozsadnikiem kultury materialnej i duchowej, miejscem kształtowania się naturalnych elit, przestały istnieć, popadły często w całkowitą ruinę. Kto wyliczy, ile dworów zniszczono w okresie ostatnich 26 lat tylko dlatego, że obecne elity uznały, że nie należy ich zwrócić potomkom elit dawnych? Kto ich za to rozliczy? Która z partii politycznych wyraża w swoim programie przynajmniej chęć naprawienia tej niespotykanej w dziejach Polski krzywdy, dokonanej z pełną premedytacją na autentycznej elicie narodu, a przez to krzywdy dokonanej również na kulturze narodowej?
Ja bym nie ograniczał tej dyskusji tylko do elity politycznej, ponieważ problem elit należy w najwyższym stopniu odnosić do sfery duchowej i kultury. Musimy uświadomić sobie, w jakiej rzeczywistości prowadzimy dyskusję, rzeczywistości, w której tacy przedstawiciele autentycznej elity jak Zbigniew Herbert, umierają samotnie na korytarzu szpitala na Powiślu, a następnego dnia polskie media i ośrodki opiniotwórcze przechodzą nad tym faktem do porządku dziennego. Z kolei inny literat, nie rozliczywszy się ze swoich życiowych wyborów i poglądów zaprzeczających narodowej tradycji, jest bez żadnej refleksji i dyskusji, chowany w panteonie narodowym. To jasno wskazuje, jak poważnie po 1989 roku samozwańczy kreatorzy elit traktują swoje zadanie. Uznali oni, że dla zniszczenia narodowej tradycji, pojęcia honoru i polskiej wolności, poniżenie i zmarginalizowanie Herberta i jego twórczości jest absolutnie pierwszoplanowym zadaniem. Wiedzą, że polska duchowość oparta jest w olbrzymim stopniu na kulturze a szczególnie literaturze. Proszę zauważyć również, że dzisiejsza Polska w zasadzie nie żyje sprawami duchowymi, że my jako naród nie odnosimy się w ogóle do tych fundamentalnych spraw, które każda zbiorowość ludzka, pragnąca się rozwijać, musi przed sobą stawiać. Posłannictwo narodu, jego cele i dążenia nie są obecne w dyskusji publicznej. Przecież, w polskiej tradycji, to były sprawy absolutnie fundamentalne. Dziś ich nie ma. Nie mamy ich w swojej perspektywie, więc nawet nie jesteśmy skłonni zauważać konieczności dyskusji na ten temat.
Arkadiusz Urban: Mówimy o tym samym, tylko trochę inaczej. Przykład Herberta jest tu bardzo dobry, bo pokazuje to, co jest istotą tematu. Naród bowiem i elity narodowe kształtują się poprzez kulturę. Zgodnie z nauczaniem Jana Pawła II, naród kształtuje swą tożsamość i określa się poprzez swoją kulturę. Naród bowiem jest tą wielką wspólnotą ludzi – mówił Święty Papież w 1980 r. – których łączą różne spoiwa, ale nade wszystko kultura. Naród istnieje z kultury i dla kultury.
Od dekad toczy się swoista wojna zapoczątkowana z nową siłą wybuchem II wojny światowej. Z jednej strony niszczyli nas wpierw niemieccy naziści, a potem Sowieci. Przykłady totalnej i totalitarnej „cywilizacji śmierci”. Polacy złożyli wielką daninę krwi z swoich najlepszych synów. Przykład Powstania Warszawskiego jest tu wielce wymowny i pouczający. W efekcie, po latach, „homo sovieticus” został poważnie zaszczepiony – jak wirus – w wielu ludziach. Wytworzyły się w efekcie dwa światy. Coś z czym nie mieliśmy do czynienia w okresie zaborów i narodzin II Rzeczpospolitej. To nowa jakość, z którą mamy do czynienia w życiu narodowym po 1989 r.
Świat gloryfikowanej i usprawiedliwianej zdrady narodowej, o komunistycznym rodowodzie, rozmaitego autoramentu decydentów PRL-u i, z drugiej strony, świat zwykłych ludzi, świat większości narodu, w którym dzięki Kościołowi, przetrwał duch narodu. W tych dziesiątkach tysięcy wsi i w miasteczek ludzie wychowywali się w świecie w miarę normalnym, dalekim od wszystkich tych sporów dysydentów postkomunistycznych, dalekich od walk frakcyjnych, dalekich od pojęć moczaryzmu, gomułkowszczyzny i innych obcych im środowisk partyjnych. Nikt przecież – poza elitami komunistycznymi – tymi pojęciami w Polsce nie żył.
W tym kontekście warto zwrócić uwagę na pewien znamienny fakt – II Rzeczpospolita wychowała całe „pokolenie Kolumbów”. PRL – jako twór państwowy – może się poszczycić wychowaniem całych rzesz oportunistów, karierowiczów i klakierów. Widoczne to było zwłaszcza od czasów Edwarda Gierka. Większość PRL-owskich elit państwowych miała już wówczas dość ambiwalentny stosunek do ideałów, przyświecających ich ojcom lub nawet im samym z pierwszych lat budowy komunizmu w Polsce. Upraszczając, można by powiedzieć, iż z jednej strony mieliśmy etos tradycyjnych wartości narodowych, zawartych w słowach „Bóg-Honor-Ojczyzna”, które niósł przykład „pokolenia Kolumbów”, a z drugiej strony pojawił się, narzucony z zewnątrz i obcy narodowi etos, który można skondensować w słowach „laicyzm-partia-oportunizm”.
W ostatnich latach mieliśmy do czynienia ze swoistym kultywowaniem tego podziału w nowym wymiarze ery „Gazety Wyborczej”. Przejawiało się to w upokarzaniu drugiej strony, czyli większości narodu, który wciąż miał za coś przepraszać, wciąż miał być niedowartościowywany i chylący kark. Obrazek Polski „zapyziałej”, kołtuńskiej, nieufnej i w efekcie upadłej, kształtowano już od lat 80. i 90. XX wieku. Tworzyły go środowiska tzw. „lewicy laickiej” i zaprzyjaźnione z nią ośrodki poza granicami kraju, mające wpływy w mediach. Pamiętamy filmy o takiej zacofanej i „zapyziałej” Polsce, której symbolem – a dla wielu wzorem do powielania w kolejnych wariacjach – był wyświetlany przez BBC film The Struggles for Poland z 1988 r. autorstwa Bolesława Sulika (w latach 1995-1999 szefa KRRiTV z rekomendacji Unii Demokratycznej). Z drugiej strony istniały próby odbudowania poczucia dumy narodowej, godności i prawdy o Polsce. Jednak tak naprawdę dopiero niedawno coś się zaczęło przebijać wraz z nowym pokoleniem młodych ludzi, dwudziestoparolatków, którzy w ostatnich wyborach odrzucili narrację postkomunistycznych elit. Okazało się, że „moherowe berety” mają 18 lat i nie noszą „moherowych beretów”. W ogóle nie przystają do lansowanego przez lata modelu ksenofobicznej Polski, zapoczątkowanego serialem The Struggles for Poland. I to jest wielka nadzieja na przełomową zmianę. Te ostatnie 25 lat, to jest czas jednego pokolenia i można powiedzieć, że to pokolenie, zainfekowane PRL-em, odchodzi. I to dziś widać dość wyraźnie. To samo obserwujemy od kilku lat na Węgrzech, a także i w innych krajach postkomunistycznych, z różnym zresztą natężeniem. Polityka, to także tzw. „timing”, czyli celne uchwycenie czegoś we właściwym czasie. Nie wcześniej i nie później. Węgrzy wyraźnie to uchwycili. Pytanie jak będzie u nas. Miejmy nadzieję, że ostatnie wybory to właśnie początek takiego właściwego złapania „timing-u”.
Warto też w tym momencie naszej dyskusji wspomnieć o czymś takim jak „opinia publiczna”. Miejmy nadzieję, iż wraz z dokonującą się zmianą nastąpi prawdziwe odrodzenie się opinii publicznej, której dotąd u nas nie było. Mówiliśmy tu o takim pojęciu jak „honor”. Przyzwoitość, normy moralne, społeczne, a także honor są ściśle związane z pojęciem „opinii publicznej”. Tak rozumiana opinia publiczna została zniszczona w okresie PRL-u i do tej pory jest problem z jej odrodzeniem. Dziś myli się „opinię publiczną” z „badaniami opinii publicznej”, z jej chwilowymi, krótkotrwałymi nastrojami w zrelatywizowanym świecie. A „opinia publiczna”, to coś więcej. To sposób postrzegania rzeczywistości w kontekście świata wartości. Opinia publiczna tworzy standardy zachowania nie obwarowane kodeksem karnym, ale przyzwoitością. Opinia publiczna wywiera presję by zachowywać się przyzwoicie. Ile razy mieliśmy do czynienia z milczeniem, gdy zachowania dalekie od standardów przyzwoitości, czy wręcz kłamliwe, pozostawały bezkarne. Poczynając od słów: odpieprzcie się od generała po ostatnie tzw. „taśmy prawdy”, gdy wicepremier mówiła, że za 6 tys. złotych to pracuje idiota. Osoby wypowiadające te słowa, nie tylko nie są poddawane ocenie według kryteriów zwykłej przyzwoitości, ale są wręcz bezkarne i nagradzane kolejnymi awansami. Stają się nierzadko „autorytetami”. Prawdziwym pustosłowiem jest w tej sytuacji mówienie o przestrzeganiu „pewnych standardów” w życiu publicznym. Bo kto niby te standardy miałby ustanawiać i egzekwować, jeśli nie ma opinii publicznej. W normalnych krajach, opinia publiczna wyeliminowałby z życia publicznego tego typu zachowania. Tu czeka nas jeszcze wielka praca nad odbudową prawdziwej opinii publicznej.
Jacek Kędzierski: Przepraszam, ale opinia publiczna kształtuje się także na podstawie krytycznej oceny poczynań władzy. U nas to spłaszczono. W ostatnim czasie pojawiło się słowo takie jak „hejt”. Przy wydawaniu osądów, ocenie sytuacji politycznej, jeżeli ktoś skrytykuje władzę, to jest negatywnie odbierany i przylepia mu się łatkę “hejtera”. Jak ma się kształtować opinia publiczna, skoro „krytyczność” wobec władzy ocenia się negatywnie i ruguje. Przeciwnik, krytykujący to „hejter”. Takiej osoby nie wolno słuchać i trzeba jej opinię deprecjonować. W takich warunkach kształtowanie opinii publicznej jest niewykonalne, jako że wymaga swobody wypowiedzi i wolności słowa. Gdy mówimy o homoseksualizmie, tak jak on na to zasługuje, to jest to określane jako „uprawianie mowy nienawiści”. Gdy ktoś zaczyna dyskutować o czymś krytycznie, to uprawia „mowę nienawiści” albo „hejt”, a przecież negatywne wypowiedzi wobec negatywnych zjawisk muszą istnieć.
Arkadiusz Urban: To jest bardzo ważny temat omijany wielkim łukiem w debacie publicznej, bo „opinia publiczna” wnosi w przestrzeń publiczną świat wartości. Postkomunistyczna elita i tzw. „resortowe dzieci” bronią się przed wartościami, bo ich wniesienie do debaty powoduje, że można kogoś ocenić. Nazwanie oceny „hejtem” zamyka tę możliwość. Jan Paweł II mówił, że demokracja bez wartości przeradza się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm. Dziś mamy ten drugi, zakamuflowany wariant totalitaryzmu, z jakim zmagamy się od ćwierćwiecza. To rzeczywistość tych, którzy krytykę i prawdę relatywizują. Jest to swoista dyktatura świata bez wartości. Świata antywartości.
Andrzej Zapałowski: Chciałbym tutaj zwrócić uwagę na korzenie elit. To nie tylko dziedzictwo ziemiańskie, ale także dziedzictwo mieszczańskie jakie reprezentował Roman Dmowski czy uświadomione chłopstwo pod przywództwem Wincentego Witosa, który do końca życia zachował godność, pomimo prób namówienia go na kolaborację w czasie II wojny światowej. Elity muszą być związane z ziemią, własnością przemysłową i handlową, światem kultury i nauki. Elity kształtuje rodzina, która ma w sobie pierwiastek egoizmu narodowego, który interesy swojej wspólnoty stawia na pierwszym miejscu, dbając jednocześnie o innych. Człowiek przynależny do elit, to człowiek o określonej wiedzy, a nie tylko wykształceniu, potrafiący czasami dla wspólnej sprawy poświęcić swoje interesy. W końcu to człowiek walczący albo mogący walczyć o bezpieczeństwo wspólne. Trudno definicyjnie określić elitę. Kiedyś to się czuło. Dzisiaj o tym się mówi, ale wskazywać wzorce coraz trudniej.
Tomasz Bartel: Chciałbym wrócić do podstaw naszego myślenia, czy i jak można budować i odbudowywać elity, bo to w tej chwili nasz dylemat. Jeśli wyjdziemy od stanu X, w którym mamy elity takie, jakie mamy, to określmy, jaka jest możliwość kształtowania i kreowania nowych elit i czy one pojawią się bez jakichś specjalnych wymogów, które musiałyby być spełnione. Jednym z takich warunków koniecznych jest otworzenie dyskusji o celach politycznych narodu polskiego, o podstawach suwerenności ekonomicznej, politycznej i społecznej. To są podstawy, które należy rozpoznać i które muszą być rozpowszechnianie. Od tego są media. Jeśli nie służą społeczeństwu, to nawet najlepsze projekty i idee, nie przejdą dalej. Mogą być w II obiegu opracowane, lecz nie będą realizowane. To pierwsza rzecz. Druga kwestia, że przy tym procesie muszą być obecni profesjonaliści, specjaliści w danych dziedzinach, którzy posiadają tzw. know-how (wiedzę jak postępować ze względu na stawiane cele) i how-know (jakie kroki uczynić od zaraz, na wstępie). Należy zmienić podejście do nauki. Trzeba odnowić proces postępu naukowego, którego teraz brakuje. Trzeba wznowić projekty badawcze, które zalegają w szufladach naszych badaczy, by nie jeździli za granicę i je sprzedawali. Kwestia edukacji, szkolnictwa – dobra szkoła bez filozofii i logiki, etyki, religii, kultury klasycznej – w ogóle nie istnieje, bo jesteśmy w kręgu cywilizacji łacińskiej, a nie azjatyckiej. W Bukowinie Tatrzańskiej zapytałem bacy, która owca jest najważniejsza, odparł, że ta, która wyjdzie naprzód; to jest stado, natomiast my jesteśmy narodem, którego powinnością jest bycie świadomym swych celów i suwerenności. W tym kierunku należy podążać. Elementy, które wymieniłem są najważniejsze, by odetkać źródło wyłaniania elit. Elity są i były, jednak wiele z nich wyjechało na Zachód. Należy zapewnić im warunki powrotu do macierzy. W Brazylii polskich emigrantów jest ponad 4 miliony. Wyemigrowali oni z zaborów i nie ma formalnych dowodów pochodzenia, by otrzymali obywatelstwo, natomiast mówią czystą polszczyzną, zachowali kulturę oraz język i obyczaje. Tam można badać naleciałości i zmiany języka polskiego, nie na Kresach czy w Rosji.
Andrzej Wronka: Myślę, że w naszej dyskusji i analizie problemu polskich elit należy unikać pewnych stereotypów i uproszczeń, czy uogólnień. Pragnę przypomnieć, że partii komunistycznej w Polsce powojennej zasadniczo nie było; KPP została rozwiązana przez Józefa Stalina przed wojną, a jej działacze byli wzywani do Moskwy i niejednokrotnie likwidowani. O komunizmie i próbie narzucenia go siłą możemy mówić zasadniczo do 1956 roku. Wypadałoby też tu zauważyć, że zajmowali się tym towarzysze pochodzenia żydowskiego i że wielu ludzi, także w strukturach państwowych tamtego czasu, nie zgadzało się z ich linią, czego dowodem był przełom w Poznaniu, w 1956 roku. Myślę, że wiele osób, które było w czynnej, czy „wewnętrznej” opozycji w czasach PRL-u ma naturalne skłonności do twierdzenia, iż zasadniczo wszystko – poza małymi wyjątkami – było złe, fałszywe i spotykało się z brakiem akceptacji społeczeństwa. Wydaje mi się, że jest to nieprawdziwy obraz tamtych czasów i obiektywnych osiągnięć, jakie były udziałem Polski, o których wspomniano w jednym z wcześniejszych głosów.
Natomiast zasadniczym problemem jest głębsza analiza procesu niszczenia polskich elit i konkretnych postulatów oraz metod ich odbudowy. Zauważmy, iż najczęściej problem ten ujmuje się przez pryzmat II wojny światowej. Dostrzega się, iż w Katyniu i innych miastach ZSRR wymordowano tysiące polskich oficerów, deportowano setki tysięcy ludzi wykształconych itp. To prawda. Warto tu zaznaczyć, iż Polska – ze wszystkich państw biorących udział w II wojnie światowej – straciła najwięcej obywateli ze średnim i wyższym wykształceniem. To ogromna danina złożona w tej wojnie. Niemniej jednak, odnoszę wrażanie, że w III RP totalnie marginalizuje się rolę Niemiec w mordowaniu i eksterminacji polskiej elity, a ludobójczych i barbarzyńskich tego przykładów moglibyśmy tu wyliczać wiele.
Mimo tak wielkich strat uważam, iż tragizm polskich elit należy dostrzegać także na innym polu. W wojnie straty należy liczyć w różnym kontekście. Można np. w bitwie stracić 200 czołgów, gdy przeciwnik stracił ich 400 i uważać to za sukces. Jednakże ktoś, kto myśli nie tylko „tu i teraz”, ale ma wizję strategiczną, zapyta o możliwości reprodukcji i nadrobienia strat. I może się okazać, iż strona, która straciła 200 czołgów, w ciągu miesiąca może ich wyprodukować 50, a strona, która straciła 400 czołgów może wyprodukować ich 200. Chodzi mi o to, by zwrócić uwagę i naszą, i Czytelników, że dramat Polski polegał także na tym, iż po 1945 roku w naszej ojczyźnie władzę przejęli nie jacyś tam komuniści, tylko opcja stalinowsko-komunistyczno-syjonistyczna, czyli antynarodowa: Minc, Zambrowski i przewyższający ich obu inteligencją, Jakub Berman. Na nieszczęście polskich elit, to właśnie ten ostatni zajmował się nie tylko bezpieką, lecz po linii politycznej podlegała mu dziedzina edukacji, propagandy, oświaty. On to zajął się niszczeniem swoistych naukowych i ideowych „matryc” do „reprodukcji” przyszłych elit. O ile jeszcze inżynieria i kierunki techniczne miały dobry warsztat, o tyle szeroko rozumiana humanistyka była – szczególnie do 1956 r. – pod ścisłą kontrolą. Rzecz jasna nie oznacza to, że po roku 1989 poziom kształcenia elit i edukacji ogólnie, zasadniczo się poprawił.
Wniosek: Dziś, by odbudowywać elity, należy stworzyć bardzo dobry wzorzec do ich kształcenia. Dobre i szlachetne elity nie wezmą się znikąd, nie spadną z nieba, nawet jeśli bardzo byśmy chcieli. Potrzeba i czasu i tego wzorca. Wzorzec ten powinien przede wszystkim uwzględniać dwa aspekty, o których wspomniano w jednym z wcześniejszych głosów (fides et ratio – wiara i rozum). Jeden z nich, to aspekt porządnej nauki i porządnej metodologii. Stąd też warto obserwować, co w najbliższych latach będzie się działo na płaszczyźnie szkolnictwa wszystkich szczebli, również szkolnictwa wyższego. A na każdym poziomie, już od kilkulatków jest tu dużo do zrobienia i poprawienia. O dramatach polskiej szkoły najlepiej przekonujemy się rozmawiając z dyrektorami i nauczycielami. Problemy występują i na płaszczyźnie strukturalnej, programowej i, nazwijmy to, biurokratycznej. W szkolnictwie wyższym dochodzą do tego inne patologie: poziom merytoryczny dorobku naukowego wielu polskich uczonych, których należałoby zlustrować nie tyle, gdzie działali, ale przeanalizować pod kątem naukowym ich bibliografię. Innym problemem są przypadki, wcale nieodosobnione, „utrącania” wielu studentów, czy doktorantów, którzy odważą się polemizować z danym profesorem, czy obowiązującą linią poprawności politycznej na uczelniach i w oficjalnym obiegu. A przecież wymieniam tu tylko przykładowe problemy, nie mówiąc już o poziomie większości magisterek czy doktoratów, problemie plagiatów itp.
Mimo tych bolączek mamy unikalne osiągnięcia w naukowym tworzeniu tych matryc (wzorców), czym zajmuje się chociażby – całkowicie społeczna i niesformalizowana struktura – Narodowa Akademia Informacyjna. Postuluje ona, w procesie kształcenia elit, wykorzystanie Nauki Społecznej Kościoła, a także porządnej dogmatyki i apologetyki, teologii narodu, (np. wspomniany wcześniej O. Jacek Woroniecki), nauki porównawczej o cywilizacjach (prof. Feliks Koneczny), cybernetyki społecznej (M. Mazur, J. Kossecki), nauki o procesach obiektywnego myślenia i dochodzenia do prawdy, tak, by elity były w stanie samodzielnie myśleć, analizować, planować i wytyczać cele i metody ich osiągnięcia, nauki o wojnie IV generacji, czyli wojnie informacyjnej (nie utożsamiać z informatyczną).
Drugim skrzydłem tego „wzorca” powinna być formacja religijno-moralna. Elita, to nie tylko wiedza, choćby najlepsza. Niezbędna jest też duchowość i morale. Jaki poziom pod tym względem reprezentują współcześni, boleśnie widzimy. I dodałbym tu jeszcze, że nie zaszkodziłoby najzwyklejsze, dobre wychowanie i znajomość savoir-vivre’u.
Romuald Starosielec: Myślę, że warunkiem odbudowy elit, jest przełamanie dyktatury relatywizmu, który opanował nasze życie publiczne. Musimy przywrócić nurt prawdy, kanon zasad moralnych, po to, żeby postawy ludzi były poddane osądowi według jasnych i spójnych kryteriów, opartych na prawdzie. Tutaj jeden przykład. Co by się stało, gdyby człowiek z poglądami Tomasza Grossa opublikował swoje teksty przed 1939 rokiem lub nawet w okresie zaborów? Teksty, które uwłaczają wszelkim zasadom prac naukowych, oparte na jednym fałszywym źródle, mającym zohydzić Polskę. Otóż publikując to miałby pełną świadomość, że będzie natychmiast wykluczony ze wspólnoty narodowej, wiedziałby, że nikt, żaden porządny człowiek, nie poda mu ręki, nie rozpowszechni jego prac, a on sam poddany będzie absolutnemu ostracyzmowi. Jak dziś w Polsce jest przyjmowany Gross? To jest właśnie ta zasadnicza różnica pomiędzy narodową elitą przedkomunistyczną a obecną postkomunistyczną. Uważam, że bez wytworzenia prądu umysłowego, który zdecydowanie odrzuci dyktat relatywizmu i powróci do tradycyjnych pojęć prawdy i honoru, nie da się odtworzyć czytelnych kryteriów oceny ludzkich zachowań i wyłonić nowych autentycznych polskich elit.
Arkadiusz Urban: I tak mamy szczęście, że mieliśmy Kardynała Wyszyńskiego i Jana Pawła II, a nawet prywatne rolnictwo w tym okresie komunistycznych rządów w Europie środkowowschodniej. Dziś wciąż jesteśmy postrzegani jako duże zagrożenie dla świata antywartości. Ciągle inwazja soc-liberalizmu tutaj, w Polsce, ma utrudnione zadanie. Pokazuje to nawet w praktycznym wymiarze los Palikota, który próbował wprost zaszczepić neoliberalne, soc-liberalne myślenie i sposób uprawiania polityki i to mu się kompletnie nie udało. Co więcej, coraz częściej słyszę ze strony ludzi lewicy, że taka lewica w wydaniu prezentowanym przez Palikota, Hartmana, Ryfińskiego jest bez szans, a ten wojujący antyklerykalizm i de facto antypolonizm, to walczenie ze światem wartości – jest skazane na niezrozumienie społeczne i porażkę. Postuluje się więc skupienie się lewicy na sprawach socjalnych, społecznych. Jeśli takie myślenie zacznie dominować po stronie lewicowej, to jest nadzieja, że realnie ta elita i ten świat wartości odrodzi się dość powszechnie. Bo przyzwoitość nie ma barw politycznych, a przy najmniej nie powinna mieć. Oczywiście, zawsze będzie jakaś grupa takich radykalnych rewolucjonistów, nawiedzonych zbawców ludzkości, demiurgów społecznych, chcących urządzać raj na ziemi (co, jak wiemy, zawsze kończyło się piekłem), ale to nie będzie nurt dominujący.
Jest dziś duża szansa – nawet w świetle wyborczych faktów – że przechodzimy do etapu, w którym odrodzi się w świadomości społecznej świat wartości, co da możliwość kształtowania nowego „pokolenia Kolumbów”, ludzi idei, gotowych poświęcić wiele dla świata wartości. Patriotów, nie oportunistów, widzących i dostrzegających wartości narodowe i nie myślących wyłącznie w kategoriach jednej kadencji sejmowej, lecz pokoleń narodowych. Jest taka nadzieja i realna szansa.
Może nie stanie wówczas nam przed oczami Ronald Reagan ze swoim pytaniem: Jak by wyglądało Dziesięć Przykazań, gdyby Mojżesz musiał przepchnąć je przez Kongres? Bo przeciwnicy oparcia życia na prawdzie i wartościach ciągle chcą nam wmówić, że Dekalog trzeba przepychać przez jakieś ciało ustawodawcze. Odrzucenie prawa naturalnego implikuje w efekcie życie w realiach cywilizacji śmierci.
My, Polacy, jesteśmy tego najlepszym przykładem. Przez wieki byliśmy narodem otwartym. Rzeczpospolita z nazwy i charakteru była otwarta na różne kultury, ludzi, środowiska, religie. Polska zawsze była bardzo tolerancyjna. I to nie dlatego, że odwróciła się plecami do świata wartości i Dekalogu, ale właśnie dlatego, że zachowywała swoją narodową tożsamość, swoją katolicką wiarę. Będąc przedmurzem chrześcijaństwa, byliśmy zarazem przykładem jak uniwersalne wartości łączą. To zupełnie inaczej niż przypadku tradycji oświeceniowej, która buduje swoją tożsamość na wykluczeniu. Ze strony cywilizacji życia pokazana jest możliwość dokonywania synergii, budowy Europy ojczyzn, koegzystencji narodów i twórczego dialogu. Z drugiej strony mamy filozofię , która się ukształtowała w okresie Rewolucji Francuskiej, a dziś rozwijana jest w swoistej cywilizacji śmierci, opierającej się na negacji, gdzie tak naprawdę nie dopuszcza się możliwości współpracy i przyjaznej koegzystencji. Cywilizację życia chce się zastępować zrelatywizowanym światem bez wartości, gdzie narzuca się wizję zlaicyzowanego społeczeństwa, gdzie prawa większości są negowane i podważane dla zapewnienia dominacji mniejszościom. To tworzenie świata antywartości i w swej konsekwencji odhumanizowanego.
Tomasz Bartel: To zdecydowanie ma być świat wartości chrześcijańskich, a nie sloganu WOLNOŚĆ, RÓWNOŚĆ, BRATERSTWO. W Wadowicach było gimnazjum klasyczne im. Wadowity, to samo, które ukończył Karol Wojtyła. Na przełomie wieku, wcześniej o kilkadziesiąt lat, ukończył je inny święty – Arcybiskup Lwowski – Józef Bilczewski. Zapraszany, z racji swej wiedzy, do Wiednia na kongresy poświęcone edukacji, głosił, że edukacja klasyczna owszem jest konieczna, ale religia powinna być na pierwszym miejscu. Znajomość cywilizacji greckiej i rzymskiej jest pożyteczna, ale niestety idzie za tym pogaństwo. Samo myślenie klasyczne nie wystarczy, musi być zespolone z wiarą w Boga, edukacją religijną i kościelną, która nasyca dusze wartościami, by chciała w tym świecie zasługiwać na zbawienie. To podstawa naszej wiary i naszej obecności w świecie. Możemy się udać na pustynię i też przebywać z Bogiem, ale nie ma wówczas relacji do świata, w którym nam przyszło żyć i działać, a powinniśmy być posłańcami Objawienia Boga, jego apostołami.
Romuald Starosielec: Pamiętacie Panowie wystąpienie Jana Pawła II na rynku w Wadowicach, gdy wspominał o kremówkach, pytał również młodzież, czy uczy się łaciny. Odpowiedziało Mu gromkie „tak!” wielotysięcznych tłumów. Proszę zwrócić uwagę, jak kremówki zadomowiły się w przestrzeni publicznej, natomiast łacina do szkół, poza nielicznymi wyjątkami, nie wróciła. I drugi przykład. Gdy papież w 1991 roku przybył na spotkanie ze światem twórczym w Teatrze Wielkim, przywitał go ówczesny minister kultury, Marek Rostworowski. Jan Paweł II odłożył na moment tekst swego wystąpienia i wyraził radość, że w niepodległej Polsce wita go syn Karola Huberta Rostworowskiego, dramaturga, z którego twórczości tak dużo wyniósł i którego utwory uformowały go duchowo i intelektualnie. Przyznam, że w swej naiwności wyobrażałem sobie, że nazajutrz Karol Hubert Rostworowski, będzie na ustach wszystkich mediów i elit, że nastąpi popularyzacja jego twórczości, a jego dramaty zagoszczą w repertuarach polskich teatrów. Zapadła jednak nad jego twórczością zasłona milczenia! Wniosek jest tylko jeden, nasze „elity” są żywotnie zainteresowane w tym, aby świat tradycyjnych wartości, głębokiej kultury duchowej i wielkiej literatury był kompletnie zapomniany i wyrugowany z naszej świadomości raz na zawsze.
Andrzej Zapałowski: Obecnie w obszarze kultury, jak to już było zauważone, promuje się osoby, które się tam przedzierają poprzez robienie sztuki z chamstwa albo deprecjonowanie wartości w sztuce. Mamy oto taki motyw, że prawnuk autora Trylogii odcina się od przesłania tego dzieła, gdyż jest to obce i potępiane w środowisku, w którym funkcjonuje, czyli w nowych elitach władzy. Jeżeli do pałacu prezydenckiego przychodzi po odznaczenie Michnik w plastikowych klapkach, to nie świadczy to o jego biedzie, ale o jego lekceważeniu tego urzędu. On właśnie jest autorytetem nowych „elit”, a akceptacja przez „Gazetę Wyborczą”, w niektórych środowiskach, jest właśnie wyznacznikiem przynależności do nowej elity. Wyrwano narodowi narzędzia kreowania pożądanych postaw.
Jacek Kędzierski: Chodzi o treść, jakość elity. Chodzi nam o elitę określonej jakości, czerpiącej natchnienie z nauki Kościoła i św. Jana Pawła II, z tego kręgu kulturowego. W naszej historii i dziejach był czas eliminacji lub marginalizacji elity takiej jakości. One zawsze istniały – kiedyś w kościelnych “katakumbach” – w tej chwili natomiast trzeba, żeby stanęły na czele i żeby one formowały, kształtowały, wzmacniały i w coraz większym stopniu wpływały na całe społeczeństwo. Na tych, którzy pracą codzienną – jak świetnie napisał Jakub z Paradyża – tkwią przy swoim warsztacie pracy, którzy czekają na głos elit, bo on jest potrzebny w każdym społeczeństwie. Bo elity potrzebne są zawsze i wszędzie. Nawet w starożytnym Egipcie, w czasach faraonów tam też były elity, wywodzące się z kapłaństwa, które edukowały społeczeństwo i wpływały na decyzje panującego. Nie było chyba, nie ma i nie będzie nigdy społeczeństw bez elit. Może się zdarzyć, że społeczeństwo, naród posiada elity, które nie zajmują stanowisk i nie mają wpływu na politykę wewnętrzną i zagraniczną. Tak było w latach 30. XX wieku w Polsce. Ogromna część narodu i jego elit była pozbawiona przez sanację możliwości wpływu na politykę. Cała chadecja i endecja, mimo to kreowały elity i sprawowały „rząd dusz”. Nie mniej ludzie ci pozbawieni byli wpływu na władzę i politykę rządu, co skończyło się dla II RP i narodu tragicznie.
Tomasz Bartel: Ja wierzę w naturalne wyłanianie elit, dzieje narodu polskiego pokazują, że w chwili dziejowej te elity się wyłaniają, muszą mieć jednak silną podstawę w edukacji narodowej, nauce i przede wszystkim w rodzinie. To hasło podstawowe, że rodzina jest Bogiem silna – to jest źródło wychowania świadomego obywatela, świadomej osoby ludzkiej, która ma sumienie obywatelskie, narodowe i społeczne, która kształci się, by kiedyś podjąć jakieś zadanie społeczne. To jest naturalne. Wierzę, że właśnie w tych czasach wyłonią się nowe elity tak, jak wyłaniają się nowi święci. Zadałem pytanie uczniom z Kresów, czy w prawosławiu byli święci w XX wieku, pod jarzmem komunizmu? Byli, tylko nikt ich nie odkrył, więc tak samo jest teraz, u nas. Jakie będą te przyszłe elity – nie wiemy, to tajemnica dziejów, jesteśmy zanurzeni w relacji z Bogiem, on wyłania z każdego narodu jakieś elity, które mają go prowadzić, jeśli ma nie zginąć. Wierzymy, że naród nie zginie i oni się wyłonią z Bożą pomocą. Dziękuję.
Arkadiusz Urban: Pamiętajmy naukę Jana Pawła II, zawartą w encyklice Fides et ratio, gdzie mówi on o tym, iż wiara i rozum są jak dwa skrzydła unoszące człowieka ku kontemplacji prawdy. To trwałe przesłanie dla narodowych elit.