Rząd morduje biznes

0
3036
[bsa_pro_ad_space id=5]

Konsekwencje faktycznego lockdownu ujawnią się w pełni dopiero po jakimś czasie. W tym czasie pan Morawiecki może już nie być premierem – ba, może już nawet nie być politykiem i zamiast tego zarabiać ponownie wielkie pieniądze w kolejnym banku. My natomiast będziemy musieli żyć z konsekwencjami jego skrajnie niemądrych decyzji.

Łukasz Warzecha

[bsa_pro_ad_space id=8]

Bardzo trudno spokojnie komentować najnowsze deklaracje pana premiera dotyczące planu walki z epidemią. Chciałoby się sprawę załatwić kilkoma mało cenzuralnymi słowami, ale od tego typu okrzyków jest już w kraju inna frakcja, więc spróbujmy wskazać, co poszło niewłaściwie.

Owszem, na plus można zaliczyć jedną rzecz: po raz pierwszy rząd spróbował przedstawić dłuższą perspektywę. No i może jeszcze otwarcie centrów handlowych, które widocznie mają w kręgach rządowych relatywnie najsilniejszy lobbing. To tyle.

Reszta rządowych zapowiedzi wprost jeży włosy na głowie. Rząd morduje nie tylko branże, zatrudniające setki tysięcy osób i pracuje na znaczący wzrost bezrobocia, ale w dodatku doprowadza do psychicznej ruiny kolejne setki tysięcy Polaków, w tym dzieci.

Czemu można uruchomić centra handlowe, ale nie można siłowni czy restauracji?

Trzy rzeczy nie zmieniły się w stosunku do poprzednich występów szefa rządu. Po pierwsze – nadal nie znamy jakichkolwiek konkretnych podstaw podejmowania decyzji. Nie wiemy, czemu można uruchomić centra handlowe, ale nie można siłowni czy restauracji, choćby w najbardziej ścisłym reżimie sanitarnym. Jedyne wyjaśnienie, jakie słyszymy, to że te miejsca „sprzyjają kontaktom”. Jak to się ma do centrów handlowych czy otwartych innych rodzajów sklepów – nie wiadomo. Jakie są konkretne dowody, że np. siłownie sprzyjają zakażeniom – nie wiadomo. Jakie są dowody, że można się zakazić w kinie, teatrze bądź muzeum – nie wiadomo. Nie wiadomo, bo rząd ich najzwyczajniej nie ma.

Tandetny ton premiera

Druga rzecz to nieznośnie wprost tandetny, nadęty ton, w jakim wypowiada się szef rządu, a który nie tylko nie mobilizuje, ale już tylko potężnie irytuje. Zamiast lockdownu mamy „kwarantannę narodową”, a czas mordowania polskiej gospodarki nazwano „100 dniami solidarności”. Oby nie skończyły się jak sto dni Napoleona.

Nie zmieniła się też oficjalna bezzasadna wiara premiera w szczepionkę, która te sto dni ma zakończyć. Trzeba być naprawdę skrajnie oderwanym od informacji i rzeczywistości lub skrajnie cynicznym (proszę sobie samemu wybrać wersję, którą państwo wolą w przypadku Mateusza Morawieckiego), żeby wmawiać Polakom, że po tych stu dniach nadejdzie rozwiązanie na zasadzie deus ex machina w postaci szczepionki.

Szczepionka? Nie tak prędko

Po pierwsze – nie mamy żadnej pewności co do terminu udostępnienia szczepionki.

Po drugie – mamy badania opinii publicznej (w ostatnich tygodniach już cztery), która wszystkie wskazują, że szczepić się chce zdecydowana mniejszość Polaków i ten odsetek wciąż maleje. To chyba wystarczający probierz zaufania do substancji opracowywanej w czasie dziesięciokrotnie krótszym niż normalny.

Po trzecie – premier jest albo nieświadom wyzwań logistycznych, albo celowo kłamie. W niedawnym raporcie Ośrodka Studiów Wschodnich mogliśmy przeczytać, że Niemcy – państwo bez porównania lepiej zorganizowane niż Polska – planuje wiosnę 2021 jako najwcześniejszy możliwy termin masowych szczepień. Zakłada się, że maksymalnie szczepić się będzie 60 tys. osób dziennie – więcej lub tyle samo ile my wykonujemy testów, a szczepienie jest bardziej skomplikowaną czynnością. Dodatkowo, według obecnie dostępnych informacji, trzeba je będzie prawdopodobnie powtarzać.

Po czwarte – na razie mówimy o szczepionkach, w przypadku których sama logistyka jest gigantycznym problemem. Nie słychać nic o tym, żeby polskie państwo szykowało choćby specjalne chłodnie, podczas gdy Niemcy mają już wytypowane 60 miejsc przechowywania szczepionki w całym kraju.

Co najważniejsze – Niemcy liczą, że immunizacja większości populacji (nie całej populacji, ale grupy wystarczającej do uzyskania odporności populacyjnej) zajmie trzy do czterech lat! Polska ma trochę ponad dwa razy mniej ludności niż Niemcy, ale też jest znacznie mniej wydolna jako państwo. Jakim zatem cudem pan premier prezentuje owe sto dni jako jakąś granicę?

Słowa premiera to wyrok śmierci

Premier skupił wokół siebie wyłącznie lekarzy, którzy zawsze będą opowiadali się za jak największymi restrykcjami, ponieważ mają wąską perspektywę. Nie powstała multidyscyplinarna rada, zdolna do oceny skutków podejmowanych działań w różnych dziedzinach. Nietrudno je jednak przewidzieć.

Dla mnóstwa mniejszych biznesów – w branży turystycznej (w 2018 turystyka dała 4 proc. PKB), powiązanej z nią hotelarskiej (tam zwolnienia sięgną prawdopodobnie 50 proc., już teraz pracę straciła jedna trzecia pracowników), gastronomicznej, rozrywkowej, eventowej – sobotnie słowa premiera to wyrok śmierci. Przede wszystkim jednak to zapowiedź niebywałego wprost marnotrawstwa. Przecież przekazane firmom na wiosnę dobrze ponad 100 mld złotych miało służyć podtrzymaniu ich działalności. Ponieważ jednak rząd nie pozwala teraz firmom działać, a wicepremier i minister rozwoju Jarosław Gowin powtarza jedynie mantrę o kolejnej pomocy, której nadal nie ma (firmy są przymusowo pozamykane już od miesiąca) – zatem pieniądze wydane wiosną zostaną w jakiejś części po prostu wyrzucone w błoto. Zasilone nimi firmy nie dotrwają do odmrożenia.

Zakazy są omijane. Kombinowanie jak za komuny

Część z nich zapewne zdecyduje się na jazdę po bandzie i omijanie restrykcji – co całkowicie zrozumiałe. Miałem ostatnio okazję odwiedzić Wrocław i Kraków – naprawdę służbowo. W obu miastach mieszkałem w hotelach, gdzie musiałem podpisać oświadczenie o służbowym charakterze mojej podróży. Pytałem – oczywiście nikt tego nie weryfikuje. Prywatne kwatery również działają, przynajmniej w części. Niektóre restauracje sprzedają jedzenie formalnie na wynos, udostępniając zarazem konsumentom zajęcie miejsca w sali, która formalnie nie jest już częścią restauracji. To kombinowanie jak za komuny, ale też okoliczności są podobne. I wtedy, i teraz sklerotyczna władza nie pozwala ludziom pracować, nadrabiając w ten sposób własne zaniedbania. I to trzeba podkreślić: przedsiębiorcy i my wszyscy płacimy dzisiaj za niefrasobliwość władzy w lecie.

Dramatyczna z punktu widzenia biznesów turystycznych, ale też kompletnie bezsensowna jest decyzja o skomasowaniu ferii w całym kraju na początku stycznia. W tej chwili ludzie masowo odwołują zrobione wcześniej rezerwacje, a wielu firmom grozi plajta, bo wszystko wskazuje na to, że turystyka odmrożona oficjalnie nie zostanie. Jakie niebezpieczeństwo tworzy spotkanie narciarzy na stoku – nie wiadomo. Zapewne takie samo jak obecność jednej osoby na stu metrach kwadratowych w muzeum.

Ludzie będą się masowo odwiedzać w czasie Świąt

Obserwując rządową strategię (o ile jakąś w ogóle można sobie na podstawie działań i wypowiedzi odtworzyć), można sobie zadać pytanie, czy nie ma jakiejś racji w twierdzeniach, że władza naprawdę zamierza całkiem świadomie i celowo utopić drobne biznesy po to, żeby zrobić miejsce dla spółek skarbu państwa w kolejnych dziedzinach życia gospodarczego. Byłoby to przecież doskonale spójne ze wszystkimi deklaracjami tych zaprzysięgłych etatystów – od Naczelnika począwszy, poprzez wicepremiera Sasina, na samym Morawieckim skończywszy.

Ale jest też kolejny aspekt tych decyzji, o którym pan premier nie raczył ani razu wspomnieć. Dzieci, które kolejny miesiąc uczą się zdalnie i spędzają w związku z tym całe dnie przy komputerach – co jest po prostu skrajnie szkodliwe – nie tylko mają przed sobą perspektywę kolejnych takich miesięcy, ale też co gorsza niemal miesiąca bez zajęć w grudniu i styczniu, czyli bezsensownego gnicia w domach.

Nie wszyscy rodzice mają czas i możliwości, żeby ze swoimi dziećmi często wychodzić i zapewniać im rozrywkę (zresztą jaką poza spacerami, skoro wszystko jest zamknięte?). Nie trzeba mieć szczególnie rozbudowanej wyobraźni, żeby pojąć, jakie będą skutki takich decyzji. Po pierwsze – mimo apeli ludzie masowo będą się odwiedzać w czasie Świąt, bo to będzie jedyna dostępna forma kontaktu i spędzenia wolnego czasu.

Po drugie – zamiast rozkładać czas na różne aktywności (kino, restaurację, wyjazd na ferie) życie towarzyskie, zwłaszcza dzieci, skupi się tam, gdzie się da – w centrach handlowych.

Po trzecie – doprawdy trudno pojąć, jaki jest sens skomasowania ferii w jednym terminie, bo przecież część ludzi jednak wyjedzie i w ten sposób wszyscy oni spotkają się poza domem w tym samym czasie. Wygląda to na całkowitą bezmyślność.

Dzieci uzależnią się od komputera i telewizji

Najważniejsze jednak, że bezmyślne decyzje władzy stworzą roczniki z coraz większymi problemami psychicznymi. Dzieci przez całe miesiące nie będą mieć możliwości socjalizacji. Stracą kontakt z rówieśnikami. Uzależnią się od komputera i telewizji. Studenci pierwszego roku nie będą mieć w ogóle tradycyjnych zajęć, a to oznacza, że zostaną pozbawieni tego wszystkiego, co tworzy dodatkową korzyść na studiach: kontaktów, aktywizacji obywatelskiej, przyjaźni. Rządzący zdecydowali właśnie, że setki tysięcy młodych ludzi, od podstawówki po studia, nabawi się trudnych do zwalczenia problemów psychicznych i uzależnień. Przypomnę zaś, że psychiatria dziecięca leży i kwiczy.

To jednak dotyczy nie tylko dzieci. Wystarczy znaleźć się w dowolnym miejscu, gdzie do tej pory nawet przy ograniczeniach spotykali się jednak ludzie. Martwota nie oznacza tylko upadających biznesów. To również martwota życia społecznego, która ma się przeciągnąć na kolejne miesiące. Erozja międzyludzkich kontaktów wszelkiego typu, od rodzinnych po towarzyskie, nie pozostanie bez konsekwencji. Podobnie jak odcięcie ludzi od jakiegokolwiek życia społecznego czy kulturalnego.

Dziś zwolennicy niemądrej frazy „jeśli choć jedno życie…” mogą z tego kpić, ale na takie kpiny może sobie pozwolić tylko ktoś, kto nie rozumie dynamiki życia społecznego i znaczenia różnych jego aspektów. A zatem – tak, zamknięcie na długie miesiące na cztery spusty filharmonii, muzeów, kin, teatrów, domów kultury będzie mieć konsekwencje nie tylko dla pracujących tam osób (bardzo często nie na etatach), ale też dla ludzi, którzy z tych miejsc korzystali. A nawet dla tych, którzy korzystali rzadko albo wcale.

Lecz o tym pan premier nie wspomina ani się tym nie zajmuje, ponieważ jego osobista perspektywa to – po pierwsze – perspektywa korytarzy władzy, a nie przeciętnego Kowalskiego, zamkniętego z rodziną w czterech ścianach, a po drugie – ponieważ obchodzi go dystans już nawet nie do najbliższych wyborów, ale jedynie najbliższych notowań PiS, bo to one mogą zdecydować o jego politycznym losie.

Tymczasem psychiczne konsekwencje faktycznego lockdownu ujawnią się w pełni dopiero po jakimś czasie, podobnie zresztą jak wszystkie konsekwencje ekonomiczne. W tym czasie pan Morawiecki może już nie być premierem – ba, może już nawet nie być politykiem i zamiast tego zarabiać ponownie wielkie pieniądze w kolejnym banku. My natomiast będziemy musieli żyć z konsekwencjami jego skrajnie niemądrych decyzji.

za: onet.pl

POWIĄZANE:

“Jesteśmy na wojnie” – ojciec Livio Fanzaga o pandemii koronawirusa

W kryzysie najważniejszym jest, aby obrać i utrzymać właściwy kierunek…

Ks. kard. Stefan Wyszyński o masonerii – cytaty dwa

[bsa_pro_ad_space id=4]