Parlament Europejski wstrzymał prace nad reformą prawa autorskiego w Unii Europejskiej. O co w tej reformie chodzi? Czy jest to wojna między wydawcami „papieru” i tymi z sieci?
Nie. To jest raczej wojna między twórcami treści, głównie dziennikarzami – bo materiały dziennikarskie mają charakter intelektualny – a tymi, którzy wykorzystują w sieci te treści i nie dzielą się uzyskanymi przy tej okazji przychodami. Mówiąc najprościej: jest to wojna między wielkimi platformami typu Facebook i Google, a wszystkimi twórcami. To dobry moment na debatę o tym, że w interesie wielkich platform jest istnienie i dobra kondycja wydawców, redakcji, samych dziennikarzy. Że profesjonalne redakcje powinny dostawać rekompensatę za przygotowanie treści tak masowo używanych przez inne podmioty.
Facebook, Google czy Twitter nie płacą dziennikarzom za ich twórczość, której używają. Czy pierwotni wydawcy tych treści w gazetach, magazynach, książkach, nie bronią interesów twórców?
Stają w ich obronie, ale świat komunikacji medialnej się zmienił a prawo do tego nie przystaje. Na rynkach amerykańskim, polskim czy brytyjskim 60 – 70 proc. zysków z reklam w sieci czerpie „duopol” Google i Facebook. Retoryczne pytanie: Czy nie byłoby zatem uczciwie, by to Facebook i Google płaciły połowę pensji dziennikarzy? To rodzaj schizofrenii, gdy część dziennikarzy staje po stronie FB i Google krytykując zasadność istnienia praw pokrewnych. A przecież wydawcy lobbujący za tymi zmianami jasno mówią, że 50 proc. ewentualnych przychodów od agregatorów trafi do kieszeni dziennikarza tworzącego treść. Potem dziwimy się, że w redakcjach tracą pracę kolejni dziennikarze. Czy świat cyfrowy i biznesowych relacji nie wymaga jakiegoś uporządkowania? Oczywiście zawsze będą głosy „otwartystów” lansujących hasła typu „informacja musi być wolna”. Jednak społeczność, jak i sam Facebook (Google zresztą też) nie poradził sobie ze zjawiskiem fake newsów. Okazało się, że wciąż potrzebni są profesjonalni dziennikarze do weryfikacji faktów. Ich nie zastąpią automaty i algorytmy, im można nie płacić, ale dziennikarzom trzeba.
Stąd potrzeba ochrony praw wydawców?
Ma to długofalowy sens, bo – jak powiedziałem – wydawcy podzieliliby się wówczas zyskami z twórcami – dziennikarzami.
Ok. Ale przecież Facebook czy Google doprowadzają ruch na strony wydawców do treści, dzięki którym wydawcy zarabiają na reklamie online.
Prawda, choć tylko częściowo. Google ma w Polsce niezwykle silną pozycję, ponad 96-98 procent Polaków używa tej wyszukiwarki. Google dla wielu wydawców jest dostarczycielem największej części ruchu. Ale to Google jest często miejscem pierwszego wyboru internautów, poszukiwania newsów. Nie można się na to obrażać… Z kolei od kilkunastu miesięcy ruch z Facebooka systematycznie spada. Zarówno z profili prowadzonych przez media, które z własnej woli zamieszczają treści na FB, chcąc pozyskać czytelników oraz z linków publikowanych przez internautów a prowadzących do treści na stronach wydawców. Facebook często zmienia priorytety, Mark Zuckerberg przyznał (w licznych w ostatnich miesiącach wypowiedziach), że będzie teraz bardziej stawiał na grupy na FB, a nie treści newsowe.
Ale jeśli nawet je używa to nie zamierza za nie płacić! Już w listopadzie 2016 roku napisałeś w „Rzeczpospolitej”: „W internecie producenci treści (wydawcy) zostali zepchnięci do narożnika i często muszą się zadowolić resztkami z pańskiego stołu”. To wydawcy, mając dosyć żerowania na ich treściach, nacisnęli na Unię Europejską?
Tak. Reforma prawa w tym zakresie ma polegać na przyjęciu unijnej dyrektywy, której celem jest wprowadzenie przez poszczególne kraje EU własnych rozwiązań. Ma uregulować relacje między twórcami treści a innymi uczestnikami tego rynku tak, by zapewnić ich prawną ochronę, a jednocześnie nie zabić swobody wypowiedzi.
Podatek od linków – tak proponowane zmiany nazywają przeciwnicy proponowanych nowych regulacji.
Wystarczy logicznie pomyśleć, że wydawcom zależy na jak największym ruchu więc forsowanie tezy, że chcą ograniczyć to zjawisko jakimś podatkiem to niemal gotowy fake news. To nieporozumienie albo celowa dezinformacja. Dla mnie ta dyskusja toczy się chwilami na absurdalnych poziomach. Dyrektywa nie obejmuje linkowania. Podobnie jest z memami, które publikują internauci, będzie można z nich korzystać na zasadach prawa cytatu. Przepisy mają dotyczyć tylko komercyjnego wykorzystywania utworów. Popularny wśród młodych internautów portal Wykop prowadzi akcję, nazywając obecną próbę reformy ACTA 2. Dowodzi, że otwartość Internetu może być zagrożona. W czym ta otwartość ma być zagrożona skoro dyrektywa wyklucza indywidualne osoby z zakresu tego prawa, nie naruszając ich praw do cytowania, komentowania, dzielenia się treściami itp.? Wszystkie dzisiejsze wyjątki będą nadal miały zastosowanie. Prawo pokrewne dotyczyć będzie tylko komercyjnych podmiotów, a nie internautów. Być może problem mieć będzie – zobaczymy zresztą czym skończy się dyskusja i jaką finalnie dyrektywę przyjmie Komisja Europejska – Wykop, a nie jego użytkownicy.
Próby uporządkowania praw autorskich można porównać do ochrony praw autorskich przez SPATiF?
Twórcy treści muzycznych czy filmowych podlegają ochronie własności intelektualnej, podobnie autorzy programów komputerowych czy gier. Podlegają jej np. filmy na YouTubie, który należy przecież do Google. Warto sobie zadać pytanie: dlaczego niby teksty dziennikarskie nie mogą być chronione przez Google w taki sam sposób?
Dezinformowanie opinii publicznej, przykłady fake newsów, które podałeś, najczęściej pochodzą od platform, które żerują na cudzych treściach. Czy ta reforma osłabi gigantów internetowych, czy ich wzmocni?
W Hiszpanii wdrożono przepisy o ochronie praw pokrewnych. W wersji hiszpańskojęzycznej przestał się ukazywać Google News, agregator treści od wydawców, ale za to pojawił się ruch na stronach wydawców. Czy to źle dla wydawcy, że pomija się pośrednika? Historię Internetu dzielę na trzy epoki. W pierwszej nie było ani Google, ani Facebooka, internauci odwiedzali stronę twórców bez pośrednika w postaci wyszukiwarki czy FB (dziś w sieci jest ponoć 1,8 mld stron!). W kolejnej epoce pojawił się Google, a jego wyszukiwarka stała się synonimem skutecznego znajdowania interesujących treści, a potem pojawiły się kanały określane jako social media. Internauci dziś często zadowalają się tym, co w aplikacji FB na smartfonie podadzą im ich znajomi. I klikają w to, lub to, co algorytm Facebook im zaproponuje. Gdy pytam studentów Uniwersytetu SWPS gdzie znaleźli informacje, mówią: „przeczytałem na Facebooku”. Ale kto jest twórcą tych treści, to już trudniej ustalić. Ci sami studenci nie mają problemu z płaceniem za streaming muzyki czy filmów (Spotify, Netflix), nie dziwią się, że płacą za programy czy gry komputerowe. Nie wiemy, jaki będzie finał. Jest jednak możliwe, że nowa sytuacja prawna ograniczy zyski platform internetowych, które – co oczywiste – bronią swojego i próbują wmawiać opinii publicznej, że tradycyjni wydawcy próbują „zatrzymać czas”.
Czy w konsekwencji to nie jest wojna o profesjonalne dziennikarstwo, jakościowe treści w Internecie?
Owszem. Wydawcy zarówno w Polsce jak i na świecie wykonali gigantyczną pracę, przeszli trudną transformację cyfrową, nauczyli się zarabiać na reklamie online. Notabene inne branże dopiero taką transformację zaczynają. Dzisiaj dziennikarze są niezwykle dynamiczni i aktywni w serwisach społecznościowych, ale wydawcy nie uzyskują z tego tytułu satysfakcjonującego przychodu. Ruch z Facebooka, Google czy Twittera nie rekompensuje im nakładów poniesionych na wytworzenie. Warto przypomnieć, że tylko FB i Google mają już 25 proc. globalnego rynku reklamy (nie tylko reklamy online), a w 2012, gdy wybuchły protesty ACTA, było to 9 proc. W 2017 r. obie firmy kontrolowały 61 proc. światowej reklamy online. Oczywiście wydawcy nie zatrzymają, nieuniknionych – jak wiemy – zmian i nowych modeli biznesowych. Tyle, że w sporej części obie firmy zarabiają, używając materiałów, za które nie płacą ich twórcom = wydawcom = dziennikarzom. Wydawcy ponoszą koszty utrzymania redakcji, dziennikarzy, sprzętu. Ponieważ przychody z rynku reklamy wydawcom nie wystarczają do utrzymania zespołów (prasa nie zarabia tyle w online, by utrzymać jakościowe dziennikarstwo) trochę nieunikniona okazała się ta konfrontacja.
Czy próbują w ten sposób naprawić błąd sprzed ponad 20 lat, gdy zaczęli udostępniać treści w internecie za darmo?
Wydawcy pracują nad innymi niż reklamowe modelami przychodowymi. Popularny jest trend, by pozyskiwać pieniądze bezpośrednio od użytkownika, w formie subskrypcji czy różnego typu paywalli. Najdalej jest chyba New York Times, którego dopiero 3 podejście do paywalla okazało się skuteczne. Chodzi o to, by nie utrzymywać działalności dziennikarskiej wyłącznie z reklam. W Polsce „Gazeta Wyborcza” ma już 133 tys. subskrybentów. Pojawili się na rynku wydawcy, jak Oko Press w Polsce, którzy żyją wyłącznie z pieniędzy użytkowników – donatorów. To jest oczywiście trudna i daleka droga, bo wydawca i jego dziennikarze muszą przekonać czytelnika, że warto zapłacić za oferowane mu treści: jakościowe, unikatowe lub specjalnie dla niego przygotowane. Mnie np. dziwi, że podobnym do Oko.press tropem nie idą serwisy i portale prawicowe. Ich użytkownicy reprezentują podobną wizję świata jaką oferują dziennikarze i komentatorzy. A zaangażowany odbiorca chętniej sięga do kieszeni, by wspierać tworzenie treści, których oczekuje.
Co będzie za 5–10 lat? Facebook i Google staną się redakcjami? Wyobrażasz sobie na imprezach sportowych dziennikarzy z logo Google’a, Facebooka, Apple’a?
Dziś nie. Ale kto wie co zrobią najwięksi. Facebook stosuje sprytną strategię. Mark Zuckerberg podkreśla: „Jesteśmy platformą, nie ponosimy odpowiedzialności za treści”. Ale na jednym z amerykańskich blogów przeczytałem niedawno, że kiedy dochodzi do procesów sądowych FB twierdzi, że jest wydawcą. Kiedy wydawcy apelują do niego „podziel się zyskami”, odpowiada: „nie, bo nie płacimy za treści dziennikarskie”. Ale, równocześnie, kiedy idzie na wojnę o budżety z reklam telewizyjnych (startujący projekt Facebook Watch), jest gotów płacić CNN czy Bloomberg za tworzenie treści video. To dowodzi niekonsekwencji tej platformy i może zapowiadać jeszcze niejedną zmianę strategii. Google z kolei rozwija program Digital News Innovation Fund wspierając najciekawsze projekty wydawców dotyczące jakościowego dziennikarstwa. Cenna to inicjatywa. Tyle, że 22 projekty wydawców z Polski otrzymało ok. 4 mln euro (cały fundusz ma 150 mln euro na 3 lata dla całej Europy). Czy to dużo czy mało? Warto w tym miejscu przypomnieć ile zarabiają u nas najwięksi. Cały polski rynek reklamy online w 2017 r. to prawie 4 mld zł (niecały 1 mld euro), ponad 50 proc. z tego zgarnęły Google i Facebook, które podatki płacą oczywiście w Irlandii.
Foto: Prawa autorskie na widoku – Shutterstock.com