Polityka bez sentymentów

0
1613
[bsa_pro_ad_space id=5]

Prof. Artur Śliwiński

[bsa_pro_ad_space id=8]

W punkcie wyjścia znajdują się dwie ważne i zarazem niedoceniane w Polsce aspekty współczesnych stosunków międzynarodowych. Pierwszy dotyczy tektonicznego wstrząsu globalnego układu sił ekonomicznych i politycznych, z jakim obecnie mamy do czynienia.

Polityka bez sentymentów KryzysGlobalny kryzys finansowy powoduje, że słabnie hegemonia Stanów Zjednoczonych. Wybory w Stanach Zjednoczonych charakteryzują pogłębianie się globalnego kryzysu światowego, nie zaś wyjście z kryzysu. Przejście od ambicji hegemonistycznych do protekcjonizmu państwowego jest z pewnością rozsądne, zwłaszcza że odsuwa możliwość rozpętania III Wojny Światowej. To może stanowić dobry punkt wyjścia do przezwyciężenia nowej fali globalnego kryzysu, ale wcale tak być nie musi. Z pewnością natomiast pozostaną ostre konflikty między zwolennikami status quo (skupionymi wokół dotychczasowej polityki neoliberalnej), a istniejącymi w wielu krajach siłami, które upatrują w zachodzących przemianach szansy odzyskania suwerenności ekonomicznej i politycznej. Po obydwu stronach nie ma miejsca na sentymentalizm.

W polskiej polityce sentymentalizm był dotychczas jednym z głównych motywów realizowanych projektów politycznych (choć często był kreowany sztucznie). Idee „powrotu” do rodziny krajów Zachodu, poszukiwanie misji Polski w dziele re-ewangelizacji Europy, podkreślanie znaczenia „solidaryzmu europejskiego”, udział w wojskowych misjach „humanitarnych”, to tylko niektóre aspekty sentymentalnego  sposobu uprawiania polityki, w którym brutalne realia geopolityczne i gospodarcze nie były brane pod uwagę.

Podobnie do taniego sentymentalizmu odwoływano się do antyrosyjskiej retoryki politycznej, chociaż dla wszystkich było jasne, że służy ona jedynie uzasadnieniu narzucanych Polsce hegemonistycznych koncepcji „walki z rosyjskim imperializmem”.

Może sentymentalne nastawienie kazało solidaryzować się z opanowanymi przez światową oligarchię finansową Stanami Zjednoczonymi i strukturami Unii Europejskiej bez względu na okoliczności, ale logika od dawna podpowiadała co innego. Z jakich powodów mamy martwić się i troszczyć o integrację europejską, a tym bardziej o pomyślność USA, skoro zostaliśmy zepchnięci na peryferie europejskie i światowe? Skąd brały się nasze zobowiązania wobec Stanów Zjednoczonych i Europy, skoro nie wynikały one ze wzajemności? Jak nasze stosunki mają się do moralności? Czy nie należało upatrywać możliwości odrodzenia politycznego i gospodarczego Polski w szansach odzyskania suwerenności, jakie kryją się w przetasowaniach na scenie światowej (a raczej w narastającym chaosie politycznym i finansowym), wywoływanych przez kolejne fale globalnego kryzysu? Jasne jest, że niezbędne są przewartościowania. A co za tym idzie, krytyczny dystans do obecnej praktyki.

Drugi aspekt współczesnych stosunków międzynarodowych ma zgoła inne znaczenie. Chodzi o łatwo dostrzegalny i coraz częściej komentowany fakt przesunięcia przejawów agresji o zasięgu międzynarodowym ze sfery militarnej do sfery ekonomicznej. Przesunięciu temu towarzyszy „unowocześnienie” techniki walki, z arsenału technik wojennych do arsenału technik prawnych, tworzonych zarówno na budulcu prawa międzynarodowego, jak i prawa krajowego, a także – nieposzanowania prawa innych krajów, a jeśli jest to korzystne, także
prawa międzynarodowego. Łatwo się w tym pogubić, bowiem pod względem wojskowym jakiś kraj jest formalnie krajem sojuszniczym, a pod względem gospodarczym przeciwnie: nacechowanym agresją lub wrogim. Z tego punktu widzenia nowa polityka międzynarodowa Stanów Zjednoczonych nie będzie oparta na wizji ogólnoświatowego „pokoju ekonomicznego”, której zresztą wcześniej także brakowało (jeśli do takiej wizji nie zechcemy zaliczyć dążenia do uformowania „rządu światowego”). Przeciwnie, rozpoczyna się nowy etap brutalnej walki ekonomicznej, której ofiarami będą naiwni i bezbronni. Odrzucenie wyświechtanych haseł wolności i demokracji jest dostatecznie wymownym świadectwem obnażenia brutalnej rzeczywistości. Od momentu wyboru Donalda Trumpa na prezydenta USA posługiwanie się tymi hasłami jest naiwnością albo naiwnym liczeniem, że opinię publiczną znowu można oszukać.

Zarówno pierwszy jak i drugi aspekt współczesności łączy potrzeba przewartościowania relacji Polski z krajami Zachodu, zwłaszcza Stanami Zjednoczonymi i Niemcami. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że są to relacje dla nas wysoce niekorzystne. A co za tym idzie, niezbędne jest zwiększanie krytycznego dystansu do dotychczasowej polityki rządów tych krajów. Ważne jest, aby kreować nowe sojusze w opozycji do tej polityki.

Sojusznicy bez zobowiązań
Pojęcie sojuszy państwowych jest jednym z fundamentalnych pojęć ustanawiających formy współpracy międzynarodowej. Dlatego nie wolno tego pojęcia trywializować czy szastać nim na lewo i prawo. W szczególności, należy stanowczo odrzucić sentymentalizm, zwłaszcza
odwołujący się do celowo wyselekcjonowanych elementów „wspólnej historii”. Zawsze istnieje minimum dobrych stosunków między  państwami, które jednak nikogo nie uprawnia do nazwania jakiegoś państwa sojusznikiem. Przede wszystkim sojuszem jest trwałe wystrzeganie się przez obydwie sojusznicze strony wszelkich działań wymierzonych w interesy sojusznika, czyli wymóg lojalności. Działania naruszające interesy sojusznika podważają wiarygodność i tym samym deprecjonują stosunki sojusznicze do zwykłego poziomu stosunków międzynarodowych. Ponadto do owego minimum należy troska o trwałość stosunków sojuszniczych, co uzasadnia nadawanie im formy rzetelnych, obustronnie korzystnych umów międzynarodowych. I wreszcie, wspomniane minimum obejmuje starania rozstrzygania spornych kwestii oparte na dobrej woli stron. Dopiero na tym można budować wzajemną pomoc i solidarność.

Z tego punktu widzenia dotychczasowe sojusze Polski są wyjątkowo marne i niebezpieczne, dlatego nie wolno się nimi zasłaniać.

W Polsce występuje fenomen „sojuszu kurtuazyjnego”, czyli gołosłownych deklaracji obliczonych na doraźny efekt propagandowy. Jest to czynnik, który rujnuje stosunki dyplomatyczne. Niezależnie od faktycznych relacji i planów politycznych opinię publiczną epatuje się „szczególnie dobrymi stosunkami”, ukrywając przed nią stan faktyczny. A to już nie jest zabawne. To jest niezwykle niebezpieczne, tak jak niebezpieczne bywa wspólnictwo w realizacji interesów sprzecznych z interesem narodowym.

Ponieważ trudno uwierzyć w dziecinną naiwność polityków, dyplomatów czy negocjatorów, te proste ostrzeżenia są niewystarczające. Ciśnie się bowiem na usta pytanie: kim są ci ludzie, komu się wysługują ? Zaś brak odpowiedzi na to pytanie jest także odpowiedzią.

Tekst ukazał się w numerze 1-2/2017 Polityki Polskiej

[bsa_pro_ad_space id=4]